Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Co teraz robimy? - Wracajmy do domu. U nas na WeBnianym Rynku wicej mo|na dosta ni| w tym  Magazynie". Jak ty si nie wstydzisz chodzi w takim kapeluszu? - Dlaczego miaBabym si wstydzi? Uwa|am, |e jest fantastyczny. Czuj si w nim [wietnie. Zawsze zreszt uwa|aBam, |e on si marnuje wiszc na [cianie. - Nie marnuje si. ZasBania plam. - Musz zaproponowa lansowanie woalek w jesiennej kolekcji - mówiBa dalej Tamara. - Spójrz na mnie, mamo, i powiedz sama, czy widziaBa[ kiedy[ tak przycigajce uwag spojrzenie jak moje, kiedy mi oczy zasBania woalka? ZmiaBy si obydwie, ale siedziaBy bokiem, wic nie widziaBam tego spojrzenia. ChciaBam teraz wsta i odej[ szybko, przemkn, |eby mnie nie zobaczyBy, ale nie zd|yBam, bo one podniosBy si z murka. Tamara signBa po dywanik i ruszyBy w kierunku parkingu, byBam po drodze. SzBy prosto w stron mojej Bawki. PatrzyBam w bok, ale nie udaBo mi si, stanBy przede mn. - Jak si masz?  zapytaBa Tamara swobodnie.  Mamo, to Paulina, córka Filipa. - My[laBam, |e jest mBodsza... witaj, Paulino... jestem mam Tamary... W przeciwieDstwie do Tamary, jej mama mówiBa wolno. - DzieD dobry... Prawie wyszeptaBam to powitanie. StaBam przed nimi w maziastej spódnicy i starej koszuli z nierówno podwinitymi rkawami. WiedziaBam, |e skóra Buszczy mi si na zbyt opalonym nosie i |e na szyi mam ja[niejsz plam wBa[nie w tym miejscu, które broda zasBania od sBoDca. - Moja mama mieszka niedaleko std, dzi[ musiaBa by w banku, dlatego tu jeste[my - wyja[niBa Tamara. 88 - Mo|e wybierzesz si z nami na lody, Paulino? - mama Tamary patrzyBa na mnie zachcajco. - Mówi do ciebie Paulino, a ty mo|e u|ywasz jakiego[ zdrobnienia? Moja wnuczka ma na imi Melania, a my mówimy o niej Mela. Mela jest chyba w twoim wieku, Tamaro? - Paulina skoDczyBa czterna[cie lat w zeszBym miesicu - powiedziaBa Tamara. SpojrzaBa na mnie, |eby sprawdzi, czy zrobiBa odpowiednie wra|enie znajomo[ci naszego rodzinnego kalendarza, poznaBam to po jej minie. - Którego? - zapytaBam. - Dziesitego! - odparBa bez zastanowienia. Zadowolona, krciBa gBow jak kukieBka w teatrze lalkowym. TrzymaBa wietnamski dywanik, woln rk poBo|yBa pBasko na gBówce kapelusza. Twarz przysBaniaBa woalka, ale widziaBam jej przymru|one oczy o niezwykBym kolorze tczówek, u[miechaBa si. Domy[liBam si, |e to wBa[nie jest przycigajce uwag spojrzenie, którym si chwaliBa. I byBo takie. - Tego dnia pili[my z tat twoje zdrowie wspaniaB greck metax! - powiedziaBa. - Mój tata nie pije alkoholu. - Widocznie zrobiB wyjtek dla ciebie i dla mnie. To byB uroczysty dzieD i pili[my metax! - powtórzyBa, przyklepujc kapelusz. - ByBa pyszna. - Chodz z nami na lody! - namawiaBa mnie jej mama. - Dzikuj, ale musz i[ do sklepu, a obiad mam o drugiej. Tamara przygldaBa mi si. Z wolna u[miech znikaB z jej twarzy, spojrzenie spoza woalki zrobiBo si bardzo uwa|ne. - Masz jaki[ problem? - zapytaBa nagle. - Nie, dlaczego? - Wyglda na to, |e masz - powiedziaBa krótko. Jej mama poprawiBa wBosy, przygBadzajc kosmyki nad uszami. PrzechyliBa gBow i powiedziaBa, u[miechajc si do mnie przyjaznie. 89 - Jestem pewna, |e spotkamy si jeszcze kiedy[, Paulino! Do zobaczenia. - Do widzenia pani