Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Przepraszam. Nie chcę cię zwodzić. Pytaj, o co chcesz. Odpowiem na wszystkie pytania, chyba że będą zbyt osobiste. Zaczerwienił się — Nie... nie śmiałbym wtykać nosa w twoje życie. — Tak bardzo cenił dyskrecję. — Ale skąd się tu wzięłaś i co skłania cię do... Czas rozpłynął się we wspomnieniach. Potrafił je w niej wywoływać, nie wiedziała dokładnie, jak, czy chodziło o nie- śmiały uśmiech i pytania, czasem niezręcznie sformułowane, ale zawsze inteligentne, a może o okruchy jego życia i wspomnień, które proponował w zamian. Rozumiała, że krok po kroku męż- czyzna zaczyna poznawać j ej Lahui Kuikawa, obydwie tak uko- chane przez nią rasy, mile domki otoczone przestworami oceanu i owiewane przez wichry, starożytne tradycje i młodzieńcze roz- kosze, życie z sensem i celem, w którym nie mogłaby uczestni- czyć żadna maszyna, ale które właśnie te maszyny i ich zwolen- nicy próbowali wepchnąć w ciasne ramy i przerobić... — Tak, przyznaję, że to konieczne, wręcz potrzebne •— stwierdziła, mrugając powiekami, żeby stłumić płacz—aledajcie nam jeszcze trochę czasu, szansę, byśmy mogli sami znaleźć swoją drogę życia! Nie wiedziała, czy Kenmuir kiedykolwiek zdoła wyobrazić sobie w pełni jej uczucia. Mimo że był dumnym człowiekiem podróżującym pośród wspaniałości świata, na wyprawach do- skwierała mu samotność i ciężkie warunki. Ale przytuliłją, krótko i czule, gdy zdawało się, że już poddawała się smutkowi — i rozpacz ustąpiła. Zasługiwał na kogoś lepszego od Lilisaire. Dotarli do punktu, gdy zapanowało milczenie, aż wreszcie Kenmuir zapytał: — Co obiecała ci Lilisaire na wypadek, gdyby to szalone przedsięwzięcie się powiodło? — Mówił głosem spokojnym, z nutą akademickiego tonu, w który często popadał. Usta skrzy- wiły mu się w nieznacznym uśmiechu. Wątpliwości rozwiały się niczym mgła. Wyprostowała się na krześle i krzyknęła: — Dom! — Gdzie? Jakim sposobem? — Nauru. — Obrzucił ją pytającym spojrzeniem. Słowa po- płynęły wartką strugą: — Nic dziwnego, że nie słyszałeś. Wysep- ka w środku Pacyfiku, nieco na południe od równika, na północny wschód od Wysp Salomona. Żył tam kiedyś cały naród, mały, ale zamożny, bo mieli fosfat, który eksportowali. Jednak złoża się wyczerpały. — Jeszcze zanim technologia molekularna poskro- miła apetyty światowego przemysłu. — Licząca około dziesięciu tysięcy osób ludność usiłowała odbudować gospodarkę na no- wych fundamentach, ale niezbyt jej się udawało i coraz bardziej biedniała. Gdy Ognista Kula zaproponowała kupienie wyspy za przyzwoitą cenę, tubylcy z radością zgodzili się wynieść gdzie indziej. Guthrie wymyślił, że postawi tam kosmodrom. Lecz na Ziemi wszystko podupadło, zapanowała Odnowa, Wielki Dżihad i w ogóle; kiedy sytuacja zaczynała się normować, Guthrie zmarł, a zanim jego zasejwowana osoba przejęła kontrolę w firmie, upłynęło sporo czasu; wtedy już w samym kosmosie powstało tyle baz kosmicznych, że wzniesienie kosmodromu na Ziemi by się opłacało. W końcu Ognista Kula sprzedała Nauru Brandirowi z Wysokiego Zamku. Działo się to w początkowym okresie niezależności Księżyca. Kilku Selenarchów zdobyło niepra- wdopodobne bogactwa i szukało możliwości ich zainwestowania. Wybrało pokaźną liczbę nieruchomości na Ziemi, włącznie z gruntami. Ich część ciągle jest w posiadaniu rodziny. — Czyli wyspa należy do Lilisaire? — mruknął Kenmuir. — I co z nią zrobiła? — Raczej niewiele. Połowy ryb i uprawy wodorostów, pro- wadzone przez roboty i kilku miejscowych Ziemian. Zyski nie- duże. Ale widzisz, trzymanie tam ludzi zawsze było niezmiernie istotne, choćby była ich garstka. Bo formalnie Nauru pozostaje odrębnym państwem. — Chyba rozumiem. — Oczy Kenmuira rozszerzyły się. Zachichotał. — Ciekawe, jakich Guthrie użył manewrów, żeby zalegalizować taki stan rzeczy. Stary lis. — O to chodziło. — Aleka energicznie pokiwała głową. — Rządy Australii i Ekwadoru współpracowały z Ognistą Kulą, ale gdyby mógł mieć swój własny... Bueno, jak już mówiłam, nic z tego nie wyszło. Selenarchowie wykorzystali ten sposób, by wprowadzić do Zgromadzenia Federacji polityka na swoich usłu- gach, lecz nie sądzę, żeby wyszło im to w jakiś znaczący sposób na dobre. A teraz... — Urwała. — A-ha. Przypadnie twojemu ludowi. — Tak. Atol, do tego kilka pływających platform, które po- większą terytorium. Ponad ćwierć miliona kilometrów kwadrato- wych wód terytorialnych. — Sąsiednie państwa przyznały Nauru prawo do korzystania ze swoich wód, na zasadach wzajemności, z którego to prawa już od dawna nie korzystają.—Tak, tak, trzeba będzie przestrzegać przepisów ochrony środowiska, sankcjono- wanych przez Przymierze. Ale są one na tyle elastyczne... kiedy zostaniemy kontrolerami... a naprawdę chcemy pogodzić tryb życia Keiki z przyrodą, tyle że jest to niemożliwe bez zniszczenia naszej natury, chyba że będziemy mieli czas i miejsce, i... wol- ność... — Urwała. Nie była tam jeszcze osobiście, ale przed oczyma miała obraz, jaki uzyskała zbazy danych. Nauru, w przeciwieństwie do Niihau, była samotną wyspą o powierzchni dwustu kilometrów kwadra- towych. Składała się głównie z płaskowyżu zrytego przez dawne kopalnie, okolonego ścianą koralowych nabrzeży; ponadto były tu piaszczyste plaże i bardziej odległe rafy. Dominowały pustko- wia, na których ludzkie siedliska z przeszłości, gdy wszyscy mieszkańcy mieścili się w kilku chatach, stały smagane słonymi wiatrami i krzykami morskich ptaków. Ale drzewa kołysały się na wietrze, kwiaty mieniły się barwami tęczy, na południowym zachodzie leżała laguna pitnej wody, wokół toczyło fale żyjące morze. Anglicy nazywali ją Przyjemną Wyspą. — Zrobimy wszystko, na co będzie nas stać — szepnęła. — Przypuszczam, że transakcja wywoła oburzenie w Hiro- szimie. — Kenmuir pocierał brodę