Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
.. - Mer podrapał się w głowę, po czym obrócił się do Zarvory. Wzruszyła ramionami i rozłożyła ręce. - Wiesz co, za tym wieszakiem na prawo jest pokój kawowy z tablicą. Mógłbyś powtórzyć to, co przed chwilą powiedziałeś, a ja naszkicowałbym diagram? * * * Kiedy wychodzili, Zarvora nachyliła się do ucha Denkara. - Dziś wieczór musimy ustalić jakąś rozsądnie brzmiącą datę naszego ślubu w 1703. Mogę przesłać to Tarrinowi zabezpieczonym kodem snopbłysku, a on wprowadzi sfingowane zapisy do bazy danych Libris. - Nie zawracaj mu głowy - odszepnął Denkar. - Wystarczy, że opracuję niewinnie wyglądający ciąg liczb, który pójdzie na snopbłysk, a następnie prosto do Kalkulora Libris. Nie potrzebujemy Tarrina. - Nie rozumiesz, Den. Potrzebujemy kogoś, kto zna hasło do... - Nie, nie, złamałem kody ochrony transmisji danych w twoim Kalkulorze jeszcze w 1697. Przez osiem lat mogłem zmieniać wszystko, na co tylko miałbym ochotę w twoich bazach danych. Zarvora stanęła jak wryta. - Ty... co? - pisnęła. Bouros i główny edutor zatrzymali się i odwrócili. Zarvora machnęła ręką, żeby szli dalej. - Mogę wpisać ciąg liczb w sieć snopbłysku i przejąć ochronę transmisji tak, że Kalkulor automatycznie zaakceptuje dane. Zarvora poczuła uderzenie lęku, jakby ktoś zdzielił ją pałką. - Ty... ty przez te osiem lat mogłeś uszkodzić mój Kalkulor? - Ograniczyłem się do kilku nieszkodliwych eksperymentów. - Mogłeś rozpętać wojny, zrujnować gospodarkę, pozbawić mnie władzy i wiarygodności, a mimo to... mimo to nie zrobiłeś nic? - Zar, kochanie, nie jestem wandalem. Kalkulor jest absolutnym arcydziełem, więc dlaczego miałbym chcieć go uszkodzić? Reakcja szokowa przerodziła się w gorące uwielbienie i Zarvora nagle uświadomiła sobie, że po raz pierwszy w życiu ufa komuś bez zastrzeżeń. A więc tak to wygląda, kiedy przystojny kawaler uratuje cię przed smokiem - pomyślała, zarzucając Denkarowi ręce na szyję. Bouros i główny edutor spojrzeli znów za siebie, na Zarvorę i Denkara stojących w złotym świetle tunelu. - Spójrz na nich, z jakim uczuciem obejmują się i całują - powiedział Bouros. - To musiał być dla nich bardzo ekscytujący dzień - zgodził się główny edutor. - No cóż, taki wspaniały prezent ślubny sprawia widocznie, że zapomina się o latach, więc pewnie wydaje im się, że dopiero co się pobrali. - Taak, to prawda. Co takiego mógłbym wymyślić, żeby miłość moja i żony wybuchła równie gwałtownie jak ich? * * * Podróż pociągiem wiatrakowym nie zaczęła się dobrze dla Glaskena. Kiedy rezerwował miejsce, odjazd wschodniego K207 zapowiadano zgodnie z rozkładem, po czym okazało się, że będzie opóźniony o godzinę. Glasken zaklął, splunął na peron i udał się w kierunku pobliskiej tawerny. Kiedy siedział, popijając piwo pod obrośniętą dzikim winem pergolą, zauważył, że niektórzy wałkonie w pobliżu stacji przechadzają się wyniośle, zamiast po prostu włóczyć się bez celu po ulicy. - Czarni gońcy - powiedział do usługującej dziewczyny, kiedy zabierała jego pusty kufel. - Doprawdy, fras? - odrzekła z uprzejmym niedowierzaniem. - Aha, nie wierzysz mi - powiedział, obejmując jej talię ramieniem i podnosząc wolną rękę. - Hej, czarni gońcy! Rzucacie się w oczy jak cycki u byka! Spośród kilkunastu osób, które odwróciły się na ten okrzyk, ruchy dwóch znamionowało dość wyraźne wyćwiczenie. - To nie są czarni gońcy, prawda, fras? - Świat roi się od nich - odpowiedział głośno Glasken. - No, czas na przechadzkę po czerwonej dzielnicy - oznajmił, wstając. Dziewczyna pisnęła z oburzeniem, po czym uciekła. Glasken zarzucił na ramię swój tobołek, zakręcił okutą laską i powolnym krokiem skierował się ku zbiorowisku odrapanych budynków w pobliskich zaułkach. Pół godziny później wychynął stamtąd z rozciętym tobołkiem i nadwerężoną laską. Na peronie pochylił się, żeby odczepić kosmyk włosów z czubka buta. Na peronie stała Darien, ubrana w nierzucający się w oczy kaftan w kolorze ochry i tak zlewająca się z tłumem mieszkańców Kalgoorlie, że dostrzegł ją niemal w ostatniej chwili. - Frelle Darien, a więc to ty jesteś tym smoczym dygnitarzem, dla którego czarni gońcy zatrzymali pociąg - wykrzyknął, przechodząc przez bramkę. - Podejrzewam, że jak zwykle wykonujesz swoją robotę po cichu, więc nie będę nawet próbował pytać. Paskudna gra słów Glaskena była prawdę mówiąc niezamierzona, jednak Darien poczuła się urażona. Wymierzyła mu policzek, ale i tym razem Glaskena uratowało wyszkolenie odebrane w Baelshy. Ćwierć obrotu z unikiem sprawiło, że dłoń minęła jego twarz, sama zaś Darien zachwiała się. Nie patrząc na niego, wybiegła z peronu. Jeden z mężczyzn, którzy napadli Glaskena w czerwonej dzielnicy kilka minut wcześniej, przykuśtykał przez bramkę, przyciskając zakrwawioną chusteczkę do głowy. - Oj, ona zapomniała o bagażach - zawołał do niego Glasken, stukając w mosiężne okucia drewnianych kufrów laską. Mężczyzna rzucił mu przeciągłe spojrzenie, po czym schował chustkę i chwycił pakunki. - Byłem wam to dłużny, łajdaccy czarni gońcy, od 1699 - dodał Glasken z uśmiechem wyrażającym nadzieję na kolejną utarczkę. Mężczyzna odkuśtykał; po jego twarzy zaczęła znów spływać krew. Glasken poczuł dotknięcie w ramię. - Varsellia! - wykrzyknął, przyjrzawszy się dobrze zaczepiającej go kobiecie. Przyłożyła palec do ust i odciągnęła Glaskena dalej od tłumu. Siostra mera ubrała się jak prosta kobieta, na twarz nałożyła grubą warstwę ochrowego pudru, co nadało jej wygląd znacznie starszej. - Mam nadzieję, że nie wyjeżdżasz na zawsze? - powiedziała z niepokojem, nie siląc się na oficjalne powitania. - Przepraszam, że cię wyrzuciłam... chociaż nie uważam, żeby wina była w pełni po mojej stronie