Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Kiedy sztorm osłabł znacznie, wiatr zrobił się cieplejszy, a przynajmniej arystokracie tak się zdawało, gdyż deszcz nie moczył już jego ubrania. Statek nadal podskakiwał na falach, lecz zwolnił nieco, co przypominało młodzieńcowi kłus konia. Pokład wznosił się do góry i opadał powoli. Rytm ruchu sprawił, że czuł się, jakby dojeżdżali do Opardum konno. W tym momencie na horyzoncie ukazały się wieże. - Ziemia, ziemia! - krzyknął marynarz siedzący w gnieździe. Hawkins wytężył wzrok, żeby ponownie zobaczyć choć kawałek stałego lądu. Rillanonbyło najwspanialszym miastem, jakie kiedykolwiek widział z pokładu statku, natomiast Opardum sprawiało imponujące wrażenie. „Delfin" znów zmienił kurs i nagle znaleźli się na południowo zachodniej fali, pędząc z żaglami wydętymi wiatrem wprost do miasta. Bezpośrednio przed sobą Tal ujrzał, jak chmury rozsuwają się niczym kurtyna odsłaniając poranne niebo, skąpane w jasnym blasku słońca. Znał geografię owego regionu z map, które oglądał z uwagą, ale linie atramentu na pergaminie nie oddawały całej urody rozpościerającego się przed nim widoku. Wiedział, że ten obszar wybrzeża Olasko składa się głównie z całej sieci małych wysepek i przesmyków, a jedynym większym miastem portowym jest Inaska. Jednakże na niezliczonych wysepkach przysiadły setki małych domków, tworząc prawdziwe miasto u ujścia rzeki Anatak. Na pozostałych skrawkach suchego lądu rozpościerały się plantacje owoców, bawełny i lnu, poprzedzielane sadami egzotycznych drzew i polanek, na których pasły się nieznane zwierzęta. Kilka wyższych wzgórz robiło wrażenie pustkowi. Ale na północnym brzegu rzeki, ponad małym, ale tętniącym życiem portem, leżało Opardum. Miasto wydawało się wycięte w obliczu kamiennej góry. Tal zrozumiał, że to tylko iluzja, kiedy zbliżyli się do portu na niewielką odległość. Z morza jednak wyglądało niczym plątanina krętych zaułków i wysokich wież, które wyrastały wprost ze zbocza góry, wznoszącej się na tysiące metrów ku niebu. Talwin wiedział z książek, że góra ta jest w rzeczywistości masywnym klifem, a na jej szczycie rozciągają się trawiaste równiny opadające w kierunku zachodnim, niezmienne na przestrzeni co najmniej dwudziestu kilometrów. Wyżynny region przecinała sieć kanionów i wąwozów, czyniąc teren przydatnym jedynie dla kogoś, kto dysponuje skrzydłami, aby pokonać naturalne przeszkody. Poza tym niegościnnym krajem leżały rozległe, porośnięte trawą niziny i pokryte lasem pagórki, ciągle rzadko zaludnione, aż w końcu wędrowiec docierał do Bram Olasko. Kapitan statku wykrzyknął rozkaz i marynarze rzucili się do refowania żagli. Na pokładzie pojawił się Amafi. - Wasza miłość, przyniosłem ci suchy kaftan. Hawkins zdjął nasiąknięty sztormiak i z wdzięcznością przyjął z rąk służącego suche okrycie. - A więc to jest nasz nowy dom? - zapytał Petro. - Tak - odrzekł. - Musisz się nauczyć miejscowego języka. Język, którym posługiwano się w tym regionie, bardzo przypominał roldemski, gdyż na mieszkańców Wschodnich Królestw składała się mieszanka narodów zajmujących wcześniej to miejsce. Wyjątkiem było jedynie Księstwo Maladon i Semrick, założone przez ludzi z królewskiego miasta Ran. Mówili oni zarówno językiem królewskim, jak i lokalnym dialektem pochodzącym od roldemskiego. - Ten język jest prawie identyczny jak roldemski - stwierdził Tal. - Ma taką samą gramatykę i składnię, różni się jedynie lokalnymi idiomami i słowami. Szybko się nauczysz, czy to jasne? - Tak, wasza miłość - potwierdził Amafi. Kiedy rozpoczęli ostatni etap wchodzenia do portu, „Delfin" zwolnił i kapitan rozkazał ustawić go pod wiatr. Zbliżali się do miasta, młodzieniec rozróżniał już szczegóły w jasnym blasku poranka. - Cisza po burzy, jak mawiają - usłyszał za plecami głos lady Natalii. Odwrócił się i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Wydawało mi się, że to powiedzenie brzmi cisza przed burzą, moja pani. - Jakkolwiek by nie brzmiało - odparła