Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Krzyki i zwierzęce pomruki cichły, jednak zawodzący śpiew nie ustawał. Conan odzyskał wreszcie wzrok. Alkierz królowej został doszczętnie zrujnowany, porozbijane w drzazgi meble nosiły ślady pazurów. Wyglądało na to, że coś przepaliło belki, tworzące tylną ścianę komnaty. Przez dziurę widać było odciśnięte w śniegu głębokie ślady. Obejrzawszy się, Conan stwierdził, że śpiewa Rerin. Starzec z zaciśniętymi powiekami sztywno wyciągał przed siebie magiczną laskę. Czarownika otaczała aureola błękitnego światła, pulsującego w rytm jego zawodzenia. — Przestań wyć, starcze! — ryknął Conan. — Gdzie Alcuina?!! Rerin natychmiast otworzył oczy i przestał śpiewać. Aureola zbladła, a czarownik rozejrzał się gorączkowo wokół siebie. — Zjawiły się tu demony! Starały się porwać nas oboje! Rzuciłem ochronne zaklęcie. Uratowałem się, ale nie mogłem pomóc Alcuinie! — zacisnął w pięści dłonie drżące z gniewu i upokorzenia. — To do czego ty się w ogóle nadajesz?! — rzucił oskarżycielsko Conan. Podszedł do ziejącej w belkach dziury i stwierdził, że jej brzegi nie są spalone, lecz stopione. Potrząsnął głową. — Drewno nie powinno się topić — powiedział to spokojnym, pozornie obojętnym tonem, jak przystało wojownikowi, jednak na widok tak niezwykłego zjawiska dusza uciekła mu w pięty. — A demony nie powinny porywać królowych, ale tak się stało — powiedział Rerin. — Musimy ich ścigać. Zza rozprutego gobelinu zajrzały twarze przerażonych wojowników. — Do broni! — rozkazał Conan. — Odbijemy Alcuinę! — Niektórzy z wojowników zaczęli nakładać rynsztunek z o wiele mniejszą gorliwością niż w obliczu naturalnego wroga. Conan skinął na stajennego. — Ty! Siodłaj natychmiast konie! — Nie fatyguj się — powiedział Rerin. — Wierzchowce nie dogonią tych stworzeń. Nawet nie będą chciały iść ich śladem. Musimy je ścigać na piechotę. Nie mamy wiele czasu. Conan przepchnął się z powrotem do głównej komnaty dworu po płaszcz i hełm. Nałożywszy je wrócił do alkierza i chwycił Rerina za ramię. — Chodźmy, czarowniku! Trop stygnie. Wyszli przez nierówną dziurę na zewnątrz. Padający śnieg zasypywał ślady, które różniły się znacznie od ludzkich, a także nie przypominały odcisków łap żadnego ze znanych Conanowi zwierząt. — Ktoś biegnie przez równinę! — krzyknął wartownik. — Kieruje się w stronę największego kamiennego kręgu! Conan ruszył, niemal wlokąc za sobą czarownika. Po śladach dobiegł do podstawy okalającego dwór muru. W pradawnym kamieniu wytopiony był kolejny otwór. Cymmerianinowi włosy stanęły dęba, jednak wola ratowania Alcuiny była silniejsza. Odwrócił się do podążającego za nim tłumu. — Musimy ocalić królową! — krzyknął. — Kto idzie z nami? Do przodu wystąpił Siggeir i paru najdzielniejszych wojowników. — A niech was zaraza wydusi, tchórze! — wrzasnął Conan do pozostałych. — Chodźmy! Przeszli przez niesamowitą dziurę. Śnieg nie zdążył jeszcze do reszty zasypać śladów. Przyświecając sobie pochodniami, mężczyźni krzykami dodawali sobie otuchy. — Pewnie nieprędko dogonimy te demony — mruknął Conan do Rerina. — Jak wyglądały? — Ich rysy były zamazane — odparł starzec. — Takie stwory pochodzą z innego świata i w naszym nie mogą zbyt długo utrzymać tej samej postaci. Wydaje mi się, że były wielkości człowieka i wyglądały prawie jak ludzie. Więcej nie potrafię ci powiedzieć. — Dlaczego ją porwały? Dlaczego chciały porwać ciebie? W oddali przed nimi zamajaczył wielki kamienny krąg, jarzący się teraz siną poświatą. — Mogę się tylko domyślać — zastrzegł się Rerin. — Mów śmiało. Na pewno nie chcieli cię porwać z powodu twych oszałamiających umiejętności… — Musi to być kolejna sprawka Iilmy. Totila pragnie Alcuiny, a jedynie ja chronię ją przed czarami Hyperborejczyka. — Moim zdaniem, twoja ochrona jest śmiechu warta — burknął Conan. — Chcę spotkać tego Totilę. Jest silniejszy od swoich nieprzyjaciół, ma mnóstwo wojowników, a jednak woli korzystać z usług czarnoksiężnika. Ten spryciarz żyje stanowczo za długo! Gdy dotarli do kamiennego kręgu, dostrzegli tłum dziwacznych stworzeń skupionych wokół zbudowanej z trzech głazów gigantycznej bramy. Cały krąg przecinały strugi niesamowitego światła, wpadającego zza kamiennego prostokąta. Przypominające płomienie jęzory blasku tworzyły niezwykłe zawirowania. Zgraja stworów niosła w górze Alcuinę. — Tam jest! — krzyknął Conan wskazując mieczem. — Musimy ją odbić! Wojownicy przyglądali się niesamowitej scenie wytrzeszczonymi ze strachu oczami. Żaden z nich nie śmiał ruszyć do przodu. Rerin strząsnął z ramienia dłoń Conana. Zebrał swoją nadwerężoną dumę. — Poprowadzę was — powiedział unosząc drżący podbródek. — Idźcie za mną. Wyciągnąwszy przed siebie laskę, stary czarownik wszedł między kamienie. Pasma światła zakłębiły się wokół niego, jednak żadne z nich go nie dotknęło. Conan szedł z łomoczącym sercem tuż za Rerinem. Wtem poświata skrzepła w niewielkie złowrogie stworzenia z kłami, pazurami i nietoperzowatymi skrzydłami. Gdy świetlne stwory zaatakowały Cymmerianina, ten zaczął siec je mieczem, jednak ostrze przechodziło przez nie, nie czyniąc im szkody. Chichocząc opętańczo demony wirowały wokół Conana. — Nie trać sił — powiedział starzec. — To twory twojego umysłu. — W takim razie, do kroćset! Daj mi coś, co będę mógł porąbać! — ryknął Conan. — Przechodzą — jęknął Rerin drżącym głosem. Zmrużywszy oczy, Conan spojrzał w źródło ruchomej poświaty. Za kamienną bramą widać było światło przypominające dzienne. Stwory ze swoją ofiarą przeszły pod nadprożem. Starzec zatrzymał się przy bramie. — Nie możemy iść dalej — powiedział. — Po drugiej stronie jest świat duchów. — Na Croma, nie wrócę do dworu bez Alcuiny! Ty również!!! Zacisnąwszy dłoń na rękojeści miecza i chwyciwszy drugą ręką szatę czarnoksiężnika, Conan wszedł do innego świata. 6. KRAINA ZMIAN Skacząc przez próg bramy, Conan doznał dojmującego uczucia całkowitej dezorientacji. Przez nie dającą zmierzyć się chwilę miał wrażenie, że unosi się w niezmierzonej Otchłani, a równocześnie spada z nieskończoną prędkością w przepaść między światami. Resztką świadomości dbał tylko o to, by nie wypuścić z rąk miecza i szaty Rerina. Proces przejścia zakończył się nagle. Conan zatoczył się na solidnym gruncie, wypuszczając z uścisku czarnoksiężnika. Gotów do walki obrócił się dookoła z uniesionym mieczem. Atak jednak nie nastąpił. — Alcuina! — zagrzmiał, lecz odpowiedzi nie było. Ogarnięty gniewem, zatoczył koło szukając śladów demonów, które porwały królową. Na ziemi nie było jednak widać żadnych odcisków stóp