Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Było tu zbyt spokojnie. Pełna obaw i lęku ponownie skierowała się ku łące, gdzie pasące się konie nie zdradzały zaniepokojenia. Wytężyła słuch: nie rozlegały się żadne krzyki nocnego ptactwa. A przecież podczas wieloletniej wędrówki niejeden raz spała pod gołym niebem i dobrze znała pohukiwanie polujących wielkich sów, od których roiło się w niższych partiach gór i na pogórzu. Spokojna noc... Na niebie świecił sierp młodego księżyca i lśniły gwiazdy. Tirtha wyczuła księżycową magię - sama odziedziczyła niewielką jej cząstkę. Księżyc miał szczególne powiązania z Mądrymi Kobietami - jeśli nie z Czarownicami - były to kobiece czary... Czary... Wszystko było czarami! Dziewczyna przykucnęła i uderzyła pięścią w ziemię. Celowo zaczęła rozmyślać o zadaniach czekających ją po drugiej stronie gór. Wszystko będzie zależało od tego, co tam znajdą. Czy powinna zatrzymać Sokolnika dłużej niż umówione dwadzieścia dni, nawet jeśli będzie musiała uchylić przed nim rąbka tajemnicy? Dziś nie mogła jeszcze podjąć decyzji, tylko spróbować przewidzieć najbliższą przyszłość. Głęboka cisza i widok księżyca, symbolu kobiecej magii, zaniepokoiły ją i sprawiły, że poczuła się nieswojo. Przeszukała dolinę myślową sondą, usiłując natrafić na tę formę życia, które ośmieliło się wtargnąć do chronionej przez czary kotliny. Uchwyciła życiową energię śpiącego mężczyzny, a nieco dalej witalne siły trzech wierzchowców oraz kilka mniejszych iskier, nie mających w sobie nic z Ciemności. Prawdopodobnie były to dzikie zwierzęta. A potem... Ból i rozpacz... przerażenie... żądanie... Zerwała się na równe nogi i pobiegła wyciągając miecz z pochwy. Zatrzymała się nad świeżą mogiłą i wpatrzyła szeroko otwartymi oczami w darń i kamienie, którymi ją obłożyli. Żądanie... nakaz! Uderzyła w nią tak silna fala, iż nieświadomie upadła na kolana przy grobie i utkwiła w nim wzrok, ogarnięta przerażeniem, które sparaliżowało ją na równi z nieznaną mocą. Żądanie! Nie! Śmierć była Ostatnią Bramą, przez którą przechodziła wszelka energia życiowa. Siła życia nie pozostawała w rozkładającym się ciele, które odrzuciła. Pochowali martwego mężczyznę. On nie mógł przywołać... żądać... atakować jej rozpaczliwym wołaniem o pomoc! Upuściła miecz i złapała się za głowę. Chwiała się na nogach pod wpływem żądania spadającego na nią niczym grad razów, żądania, którego ani nie umiała wyjaśnić, ani odrzucić. Miecz ze szczękiem uderzył o mogilne kamienie. Jego ozdobiona sokolą głową rękojeść trafiła w biały kamień, który Tirtha położyła zgodnie z prastarym obyczajem swego ludu. Sokół! Wspólna krew... Wspólna krew wydającego nakaz i tego, kto ma przejąć brzemię, zaakceptować żądanie! Wspólna krew? Nie, nie było takiej! Zaprzeczyła gwałtownie. Przypomniała sobie niejasno zasłyszane w dzieciństwie opowieści i zrozumiała, co chciało ją schwytać w sidła. Była to grobowa klątwa pokrewieństwa, która przechodziła ze zmarłego na żywego i której nie można było odrzucić. Dotyczyła prawdziwego pokrewieństwa; klątwa musiała być zaakceptowana przez żywego krewnego jako najważniejsze w życiu zadanie! Ze zmarłym wojownikiem nie łączyły jej żadne więzy krwi. To, co tutaj pozostało, nie mogło na nią przerzucić swego brzemienia! - Spokój... - wykrztusiła z trudem, jakby coś ściskało ją za gardło. - Śpij w spokoju! Nie znam cię i nie jestem twoją krewną. Krocz dalej drogą Mocy. Nie wybieramy sobie chwili śmierci; wybieramy tylko sposób, w jaki się z nią spotkamy. Nie wykonałeś zadania, ale to ciało cię zawiodło... Tirtha jęknęła. Ponad miejscem, gdzie się stykały miecz i biały kamień, ukształtowało się coś, co mogło pochodzić tylko z jej sennej wizji - a przecież nie spała! Na tle bladoniebieskiej mgiełki zobaczyła znajomą szkatułkę widywaną w dłoniach pani zamku, której twarzy nigdy nie ujrzała. To jej musi szukać i znaleźć - i obraz ten stawał się coraz wyraźniejszy. Żądanie... Fala płynącego uczucia wydała się jakby słabsza, jakby wyczerpywały się ostatki siły, która je przywołała, jakby wołanie docierało z coraz większej odległości. Tircie coraz trudniej było je zrozumieć. Ale to żądanie i potrzeba - okazały się także jej potrzebą! Umarły nie był dla niej obcym człowiekiem. W sposób, którego nie rozumiała, młodego wojownika łączyły z nią więzy krwi. Nie musiał bynajmniej podporządkować jej swej woli - ten geas, niezrozumiały przymus, już dawno stał się częścią jej osobowości. - Sokoli Róg! - powiedziała głośno. - Tak, jadę tam. I znajdę to, co spoczywa w tym! - Wskazała na szkatułkę, O dziwo, przestały ją nawiedzać senne wizje. Odwiedziny w widmowym zamku tak długo zabierały część jej nocy, że dziewczyna zaniepokoiła się, gdy ich zabrakło. Wieczorami Tirtha kilkakrotnie wyciągała z sakiewki "mapę", jak ją nazwał Sokolnik, i badała symbole, lecz nie szło jej lepiej niż za pierwszym razem. Czy to w ogóle była mapa? Istniały przecież rysunki służące do przywoływania Mocy; Tirtha pośpiesznie odpędzała te niebezpieczne myśli. Po południu, czwartego dnia od opuszczenia chronionej doliny, roślinność zaczęła rzednąć i niebawem ponownie przemierzali skalną pustynię. Tuż przed zapadnięciem mroku natrafili na ogromne rumowisko strzaskanych skał i kamieni. Sokolnik zatrzymał się i wpatrzył przed siebie. Na jego zwykle beznamiętnej twarzy widniało oszołomienie