Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Konrad, nie umoczywszy jeszcze ust w piwie, już zobaczył, co się za chwilę wydarzy. I wiedział, że jest za późno, by temu zapobiec.Ale mimo to spróbował.Chlusnął Carlowi prosto w twarz piwem ze swojego kufla i odskoczył od szynkwasu, sięgając po sztylet.Nie zdążył. Heinz złapał go za nadgarstek, a w chwilę potem Konrad oberwał od Carla pięścią w żołądek. Zgiął się wpół z bólu i zaskoczenia.Heinz ucapił go pełną garścią za czuprynę i szarpnął mu głowę do góry. Carl przystawił Konradowi nóż do gardła, napierając czubkiem na miękkie ciało podbródka.— Tak — warknął Carl, ocierając piwo z twarzy — żaden z niego przyjaciel.— To kłusownik... — dorzucił Heinz. * * *Konrad leżał na kamiennej posadzce i, wpatrzony w smugi porannego światła wdzierającego się przez szpary w ścianach wysoko w górze, znowu zastanawiał się, co też go czeka.Słusznie Carl z Heinzem od początku wzbudzali w nim podejrzliwość. Powinien był posłuchać instynktu. Nie poszedł za jego głosem i wylądował w piwnicy gospody.Tłumaczył się, że nie wiedział, zastawianie sideł na króliki jest przestępstwem, pytał, co chcą zrobić i co się z nim stanie. Zdrajcy nie byli w nastroju do rozmowy. Powiedzieli tylko, że decyzja o jego losie zapadnie nazajutrz. Podsłuchał również, jak jeden z nich obiecuje szynkarzowi udział w nagrodzie, jeżeli ten użyczy loszku do przetrzymania jeńca przez noc w gospodzie.W wiosce prawo stanowił Wilhelm Kastring. Przed jego obliczem stawał każdy, kto dopuścił się jakiegokolwiek wykroczenia. Skazywał delikwentów na grzywny, chłostę, pracę bez wynagrodzenia przez określony czas, zakucie w dyby, albo na kombinacje tych kar, zależnie od ciężaru winy.Czym karzą w tym mieście za schwytanie w sidła królika? Nie, dwóch królików. Jeśli grzywną, to nie będzie miał z czego zapłacić. Mógłby, co najwyżej, odpracować zasądzoną sumę. A może skażą go na chłostę? Ta nie była mu straszna. Przywykł.Zazgrzytał klucz w zamku, do ciemnej piwnicy wlało się nieco więcej światła.— Wstawaj!Posłuchał. Podniósł się z posadzki, podszedł do schodków w kącie i wdrapał się po nich na górę. Czekali tam na niego z nożami w rękach Carl i Heinz. W nożu trzymanym przez Carla rozpoznał swoją własność.— Dobra broń — powiedział Carl, przechwytując jego spojrzenie. — Za dobry dla kłusownika.— Odwróć się! — zakomenderował Heinz. — Ręce na plecy! Konrad zastosował się do polecenia i poczuł, jak krępują mu postronkiem nadgarstki.— Co to znaczy? — zapytał. — Co chcecie ze mną zrobić?— My nic, chłopcze — odparł Heinz.— Tak — dorzucił Carl. — Kto inny nas wyręczy! — Zarechotał.Wsunął nóż, nóż Konrada, do pochwy, chwycił chłopaka za ramię, pchnął go bezceremonialnie naprzód i ruszyli przez izbę. Po drodze Heinz zabrał jeszcze jego kołczan i martwego królika z jednego ze stołów, po czym wyszli na ulicę.Mimo wczesnej pory na placu kręciło się już sporo osób. Nie było ich tyle, co poprzedniego dnia, ale Konrad w charakterze więźnia od razu wzbudził większe niż wtedy zainteresowanie.— Kogo tam macie? — zawołał ktoś.— Co przeskrobał? — krzyknął inny.— Nie odchodźcie, to się dowiecie! — odkrzyknął Carl.Uśmiechali się obaj. Popatrywali w głąb jednej z uliczek, w kierunku wschodzącego słońca. Wyglądali kogoś i Konrad domyślał się kogo — tego, który będzie go sądził...Po kilku minutach dał się słyszeć klekot podków w oddali. Dolatywał od wschodu; do placu zbliżało się kilku jeźdźców.Carl pociągnął Konrada na środek ulicy, Heinz popychał go od tyłu.Niebawem zza rogu wynurzył się pierwszy z konnych, zaraz potem pięciu następnych. Za nimi szedł oddział piechurów. Było ich dwunastu, w tym dwóch z psami na łańcuchach.Spośród jeźdźców, czterech było żołnierzami. Mieli niebieskie hełmy ozdobione pióropuszami, lśniące napierśniki, miecze u bioder, każdy trzymał tarczę z jednakim herbem — niebieskim smokiem.Piątym jeźdźcem była niewiasta w bogatych, barwnych szatach