Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Powiedziałem już pani, milady, że jak dotychczas nie podejrzewam nikogo z domowników o kradzież. Po tej odpowiedzi moja pani wstała, aby pójść na górę i poprosić pannę Rachelę o jej klucze. Sierżant, uprzedzając mnie, otworzył przed nią drzwi i pochylił się w niskim ukłonie. Moja pani wzdrygnęła się mijając go. Czekaliśmy i czekaliśmy, ale kluczy wciąż nie było. Sierżant Cuff nie odzywał się do mnie. Zwrócił melancholijną twarz ku oknu, Wsunął wąskie dłonie do kieszeni i pogwizdywał smętnie „Ostatnią różę lata”. Wreszcie wszedł Samuel, nie z kluczami jednak, lecz z kartką do mnie. Z pewnym trudem, drżącymi rękami szukałem okularów, wciąż bowiem czułem na sobie onieśmielający wzrok sierżanta. Na kartce widniało zaledwie kilka wierszy napisanych ołówkiem przez moją panią. Informowała mnie ona, że panna Rachela stanowczo odmawia zgody na rewizję jej garderoby. Zapytana o powody wybuchnęła płaczem. Zapytana ponownie, odpowiedziała: „Nie chcę i koniec. Będę musiała ulec wobec przemocy, jeżeli jej użyjecie, nie ulegnę jednak wobec żadnych innych środków”. Rozumiałem dobrze, iż moja pani nie ma ochoty powtórzyć osobiście sierżantowi tego rodzaju odpowiedzi córki. Gdybym nie był za stary na miłe słabostki młodości, sądzę, że sam zaczerwieniłbym się na myśl, iż muszę mu taką wiadomość powtórzyć. — Czy coś już wiadomo o kluczach panny Verinder? — spytał sierżant. — Panna Verinder nie zgadza się na rewizję jej garderoby. — Aa! — rzucił sierżant. Głos jego nie był tak zdyscyplinowany jak twarz. To „Aa!” było powiedziane tonem człowieka, który usłyszał coś, co spodziewał się usłyszeć. Na pół mnie tym rozgniewał, a na pół przeraził, choć sam nie umiem powiedzieć czemu. — Czy wobec tego wypadnie zrezygnować z rewizji? — zapytałem. — Tak — odrzekł sierżant — wypadnie zrezygnować z rewizji, bo panna Verinder nie chce poddać się jej na równi z resztą domowników. Albo musimy zbadać wszystkie garderoby w domu, albo też nie możemy zbadać żadnej. Proszę następnym pociągiem odesłać do Londynu walizkę pana Ablewhite'a i zwrócić książkę prania z moim podziękowaniem młodej osobie, która ją przyniosła. Położył książkę prania na stole, wyjął scyzoryk i zaczął przycinać sobie paznokcie. — Pan nie jest, zdaje się, zbytnio tym zawiedziony — zauważyłem. — Nie — rzekł sierżant Cuff — nie jestem specjalnie zawiedziony. Starałem się zmusić go do wyjaśnień. — Czemu właśnie panna Rachela miałaby stawiać panu przeszkody? — spytałem. — Przecież pomaganie panu leży w jej interesach. — Trochę cierpliwości, panie Betteredge, trochę cierpliwości. Ktoś mądrzejszy ode mnie domyśliłby się może, do czego sierżant zmierza. Ktoś mniej ode mnie przywiązany do panny Racheli też domyśliłby się może, do czego sierżant zmierza. Zgroza, jaką budził w mojej pani, oznaczała zapewne (jak sobie potem uprzytomniłem), że przejrzała ona bieg jego myśli. Ja wszakże na razie nie dostrzegałem nic — tyle tylko mogę powiedzieć. — Cóż teraz zrobimy? — spytałem. Sierżant Cuff skończył paznokieć, nad którym właśnie pracował, przyglądał mu się chwilę z melancholijnym zainteresowaniem, po czym schował scyzoryk. — Pójdziemy do ogrodu — powiedział — i popatrzymy na róże. ROZDZIAŁ XIV Najbliższą drogą do ogrodu z salonu mojej pani była owa opisana już przeze mnie ścieżka przez zagajnik. Aby państwo lepiej się zorientowali w tym, co teraz nastąpi, mogę dodać jeszcze, że ścieżka ta była ulubionym miejscem spacerów pana Franklina. Kiedy wychodził do parku i nie udawało się znaleźć go gdzie indziej, zazwyczaj tam właśnie go znajdowano. Muszę się niestety przyznać, że jestem upartym starym człowiekiem. Im gorliwiej sierżant Cuff ukrywał przede mną bieg swoich myśli, tym gorliwiej starałem się do nich zajrzeć. Kiedyśmy więc skręcili na ścieżkę, spróbowałem podejść go z innej strony. — W obecnym stanie rzeczy — powiedziałem — byłbym na pańskim miejscu kompletnie zdezorientowany. — Gdyby pan był na moim miejscu — odpowiedział sierżant—wyrobiłby pan sobie o sprawie pewne określone zdanie i w obecnym stanie rzeczy wszelkie wątpliwości, jakie mógłby pan dotychczas mieć co do swoich wniosków, znikłyby całkowicie. Mniejsza na razie o to, co to są za wnioski, panie Betteredge. Nie przyprowadziłem pana tutaj, żeby mnie pan wyciągał na słówka, lecz po to, aby poprosić pana o pewne informacje. Mógłby mi ich pan oczywiście udzielić w domu, ale drzwi i ci, co podsłuchują, zazwyczaj przyciągają się wzajemnie, toteż w moim zawodzie częstokroć nabiera się zdrowego zamiłowania do świeżego powietrza. Któż zdołałby podejść tego człowieka? Dałem za wygraną i uzbroiwszy się jako tako w cierpliwość, czekałem, co będzie dalej. — Nie będziemy wnikali w pobudki postępowania panny Verinder — ciągnął dalej sierżant — powiemy tylko, że to szkoda, iż nie chce mi dopomóc, utrudnia mi bowiem niepotrzebnie śledztwo. Musimy teraz postarać się rozwiązać zagadkę smugi na drzwiach, a tym samym, niech mi pan wierzy, zagadkę zniknięcia diamentu w jakiś inny sposób. Postanowiłem porozmawiać ze służącymi i zbadać ich myśli i uczynki, panie Betteredge, zamiast rewidować ich kuferki. Zanim jednak do tego przystąpię, pragnę zadać panu kilka pytań