Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Podczas czterodniowej uroczystości wojowni- " Rzeka Świeża Woda (Sweetwater River) - rzeka długości około 175 mil w środkowym Wyomingu, wpływa do Pathfinder Reservoir. M Pasmo Grzechotnika (Rattiesnake Rangę) i Góry Zielone (Green Mountains) - to pasma górskie w środkowym Wyoming.u. 147 cy ucztowali, a szamani tańczyli i modlili się do Wielkiego Ducha. Podczas tańca i modłów szamani padali na ziemię i trwali nieru- chomo przez długi czas. Wreszcie w południe czwartego dnia, sza- man-prorok, który leżał w transie od północy, powstał wolno i rzekł wznosząc oczy i ramiona ku Słońcu: "Bracia, słuchajcie mego głosu, gdyż to przemawia Słońce. Wielki Duch spogląda w moje oko, a jego słowa wychodzą z moich ust! Musimy wszyscy iść naprzód i walczyć ze Złem! Musimy wspól- nie wygnać Zło z naszych łowieckich terenów. Wielki Duch da siłę naszym ramionom i ogień naszym mustangom. Wielki Zły Duch jest wrogiem Słońca, więc Słońce będzie nas strzegło! Walczmy! Nie będziemy polowali na bizony, dopóki nie upolujemy i nie we- gnamy Wielkiego Złego Ducha do Wielkiej Wody. Bracia^ to po- wiedziało Słońce!" Wielki szaman-prorok padł na twarz i leżał bez ruchu. Wtedy wszystkie zebrane plemiona Indian wydały przerażający okrzyk wojenny. Resztę dnia spędzono na tańcu śmierci i lamentach. Następnego dnia o świcie zjednoczone siły Indian ruszyły na wojnę przeciwko Duchowi Zła. Indianie obsadzili wszystkie przej- ścia doliny Rzeki Świeżej Wody, przygotowali się w nich do obro- ny i do ataku. Nie odważyli się jednak wejść do doliny. Natomiast gdy olbrzymi potwór podchodził do któregoś z przejść, zasypy- wali go strzałami z łuków. Oblężenie trwało przez wiele dni, aż wreszcie potwór naszpikowany strzałami wyglądał jak wielki je- żozwierz. W końcu został doprowadzony do furii, ryczał, aż trzęsły się okoliczne skały, rył ziemię swoimi kłami. Indianie drżeli ze strachu, gdy potwór wyrzucał w powietrze głazy. W ten sposób powstała Diabelska Brama 61, przez którą potwór uciekł i odtąd nigdy więcej nie był widziany. Wahpekute z uczuciem ulgi przyjęli ostateczny sukces zjedno- czonych plemion indiańskich. Teraz nikt nie myślał o udaniu się na nc»cny wypoczynek. Jak wszyscy Indianie, przepadali za opo- wieściami o legendarnych bohaterach i niezwykłych czynach wo- jennych, zwłaszcza gdy Indianie odnosili w nich zwycięstwa. Cie- szyli się, że zjednoczone plemiona indiańskie własnymi siłami pokonały potwora. M Diabelska Brama (Devil's Gate) - Jedno z wąskich przejść w górach wymienionych w notce nr 60. Wulkan tymczasem dalej grzmiał i dymił, stwarzając odpo- wiednią scenerię do słuchania niesamowitych opowieści. Toteż z kolei wojownicy zaczęli wspominać własne czyny wojenne i do- piero, gdy księżyc wzniósł się wysoko nad wierzchołkami gór, wszyscy udali się do swoich tipi. Żółty Kamień wyznaczył nocne warty, po czym przysiadł na pniu ściętej sosny. Zamyślony spoglądał na obóz. Stożkowate tipi wyglądały w nocy jak płonące, duże latarnie, gdyż odblaski ognisk płonących w namiotach przeświecały przez wytarte skóry bizonie. Opowieść Ta-Tunki-Scaha o zjednoczeniu się różnych plemion do walki ze Złym Duchem przypomniała Żółtemu Kamieniowi dziadka-szamana, Czerwonego Psa, który do ostatnich dni swego życia nawoływał Dakotów do zjednoczenia się przeciwko białym ludziom. Ojciec Żółtego Kamienia, Przebiegły Wąż, postępując według wskazań szamana pospieszył na pomoc wodzowi wrogich Sauków, Czarnemu Jastrzębiowi i poległ w walce z białymi. Żółty Kamień dotknął dłonią czarodziejskiego talizmanu za- wieszonego na piersi. Nienawiść do białych ludzi i żądza zemsty, jak piekąca zadra, tkwiły głęboko w jego sercu. Teraz zaczęła go nękać wątpliwość, czy Santee Dakotowie nie zbyt pochopnie umknęli z Minnesoty? Może należało walczyć dalej i raczej polec na ziemi praojców? Jednak rozwaga podszeptywała mu, że wszys- cy przywódcy powstania ratowali się ucieczką, przecież walka została przegrana'jeszcze zanim opuścili Minnesotę. Wreszcie zmo- żony rozterką podniósł się i poszedł do tipi. Wszyscy już spali, więc Żółty Kamień także legł na posłaniu. Długo w noc nie mógł zasnąć, wspominał życie rodzinne w Minnesocie oraz swych naj- bliższych. O świcie oświadczył żonom, że wyrusza na polowanie, które zapewne potrwa dłużej, po czym uzbrojony wyszedł z tipi. W obozie już panował ruch. Mężczyźni wybierali się do lasu po sosnowe drągi i na łowy. Żółty Kamień odszukał Długą Lancę. - Idę na polowanie, a przy okazji rozejrzę się w okolicy - rzekł. - Wrócę za kilka dni. Na czas mojej nieobecności Długa Lanca obejmuje dowództwo. - Kto idzie z moim bratem? - zapytał Długa Lanca. - Chcę być sam, muszę w spokoju zastanowić się, co nam wypada czynić dalej - odparł Żółty Kamień. 148 149 Długa Lanca obrzucił Żółtego Kamienia uważnym spojrzeniem. Trwało to zaledwie mgnienie oka, lecz Długa Lanca był pewny, że odgadł prawdę. Żółty Kamień prócz broni nic więcej nie zabrał ze sobą. Unikał jego wzroku i ukrywał podniecenie. Zapewne zamierzał w samotności prosić duchy o radę. Toteż Długa Lanca krótko powiedział: - Zachowam czujność podczas nieobecności Żółtego Kamie- nia. Żółty Kamień szybkim krokiem oddalał się od obozu. Gwar ludzkich głosów cichnął w dali. Żółty Kamień zaczął wspinać się na stok góry usiany głazami. Po zachodniej stronie kamienisty stok opuszczał się w wąski, mroczny parów. Takiego właśnie ci- chego zakątka poszukiwał Żółty Kamień. Wolno schodził w dół urwistego zbocza. Znajdował się już w połowie drogi, gdy naraz stanął zaskoczony nieoczekiwanym widokiem. Poniżej w parowie wśród skostniałych krzewów dzikiej szałwii, szedł olbrzymi bizon. Żółty Kamień przyczajony za głazem słyszał jego chrapliwy od- dech. Bizon wlókł się ociężale zwiesiwszy kudłaty łeb