Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wyciągnęły się ku niemu mechaniczne cumy, a White Haven wziął głęboki oddech i otrząsnął się z rozmyślań. Wyjął z ucha pluskwę i włożył ją do kieszeni, obciągając odruchowo kurtkę mundurową. Cumy unieruchomiły pinasę, warta trapowa wyprężyła się na baczność, a do śluzy podjechał rozsuwany korytarz. Hamish Alexander, trzynasty earl White Haven, uśmiechnął się złośliwie, widząc znerwicowanie dowodzącego wartą trapową porucznika Marynarki Graysona. Nie dziwił mu się — w końcu nie co dzień przyjmował na pokładzie Pierwszego Lorda Przestrzeni Royal Manticoran Navy i wicepremiera rządu Gwiezdnego Królestwa Manticore. A naturalne było, iż wszystkim członkom załogi zależało, by przy tej okazji okręt wypadł jak najlepiej. Jemu zresztą także. Tym bardziej że poza służbą i wykonywaniem obowiązków niewiele już mu zostało. Pod tym względem niczym nie różnił się od Emily czy Honor — żadne z nich nie potrafiło zignorować tego, co uważało za swój obowiązek. Mógł więc choć próbować dowieść, że jest godny obu tych kobiet, które tyle dlań znaczyły... Wziął się w garść i uśmiechnął kwaśno — zawsze miał skłonności do rozważań na tematy osobiste w najmniej odpowiednim momencie... Wiele lat temu po ćwiczeniach w symulatorze, które zmieniły się w katastrofę, pewien instruktor taktyki w randze porucznika wziął na stronę midszypmena czwartego rocznika, który dowodził w nich niebieskimi, i palnął mu mówkę. To, co się stało, nie było winą Hamisha Alexandra, ale czuł się tak winny, jakby to on wszystko sknocił. Porucznik Raoul Courvosier zorientował się, że tak jest, i dlatego uznał za niezbędne wyprowadzić go z błędu. Patrząc mu prosto w oczy, powiedział wówczas: — Istnieją dwie rzeczy, których żaden dowódca ani w ogóle żaden człowiek nie potrafi i nie będzie potrafił kontrolować, panie Alexander. Nie da się kontrolować poczynań innych i postępowania Pana Boga. Inteligentny oficer będzie próbował przewidzieć jedno i drugie i brać na nie poprawkę, ale mądry oficer nie będzie obwiniał się o to, że los się wtrącił i spieprzył idealny plan, bez ostrzeżenia na dodatek. Niech się pan do tego przyzwyczai, bo jedną z niewielu pewnych rzeczy w tym wszechświecie jest to, że Bóg ma specyficzne poczucie humoru... i doskonałe wyczucie czasu. Raoul zawsze potrafił zgrabnie ująć rzecz w słowa... Hamish Alexander uśmiechnął się do wspomnień i słysząc pierwsze dźwięki trąbki, ruszył, by powitać na pokładzie sir Thomasa Caparellego i swego brata. Rozdział XX To naprawdę wspaniały okręt, Hamish — ocenił lord William Alexander, gdy adiutant brata, porucznik Robards wprowadził ich do admiralskiej kabiny po zakończeniu zwiedzania. — Ta kabina też zresztą nie należy do najgorszych. — Nie należy — zgodził się White Haven. — Siadajcie, proszę. I wskazał wygodne fotele stojące przed biurkiem. Robards poczekał, aż cała trójka zajmie miejsca, a potem nacisnął klawisz interkomu. — Tak? — rozległ się dźwięczny sopran. — Wróciliśmy — powiedział zwięźle. — Naturalnie, sir. Prawie natychmiast otworzyły się drzwi prowadzące do sekcji kuchennej i wyszła z nich bosman Tatiana Jamieson, osobisty steward admirała White Havena. Niosła srebrną tacę, na której stały cztery kryształowe kielichy i omszała butelka. Postawiła tacę na biurku, ostrożnie zdjęła lak pieczętujący butelkę i sprawnie wyciągnęła z niej korek. Powąchała go, uśmiechnęła się z zadowoleniem i napełniła kielichy winem o głębokim, czerwonym kolorze. Podała naczynia gościom, gospodarzowi i porucznikowi Robardsowi, po czym skłoniła głowę i wyszła bez słowa. — A więc bosman Jamieson nadal się tobą opiekuje? — spytał William, przyglądając się pod światło rubinowemu płynowi. — Ile to już... czternaście standardowych lat? — Nadal i rzeczywiście to już czternaście lat — potwierdził zapytany. — I możesz przestać mieć złudzenia, że uda ci się zwabić ją do siebie. Jest zawodowym podoficerem Królewskiej Marynarki do szpiku kości i nie interesuje jej cywilna kariera, opiekunki twojej piwniczki. Nie rób miny uciśnionej niewinności, bo doskonale wiem, co od lat knujesz. Aha, i możesz przestać przyglądać się tak podejrzliwie temu, co masz w kielichu: to nie ja wybierałem to wino, tylko ona. Z pół tuzina odmian przysłanych przez Protektora. — A, to zmienia postać rzeczy! — ucieszył się William i upił niewielki łyk. Po czym zamarł na moment zaskoczony i wypił drugi znacznie większy. — Dobre! — ucieszył się