Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Tak i my sądziliśmy dotąd. – Można łatwo zabić ludzi, ale zniszczenie idei trwa o wiele dłużej. – Quietus często to słyszał od Marcusa. – Przetrwaliśmy pogromy, ale jest nas niewielu i też żyjemy w ciągłym lęku. Edykty Apostaty są nadal w mocy. – Cóż zatem słychać u naszych braci w Galii? – zapytał Gregorius. – I jakież to przywozisz od nich posłanie? Quietus niedostrzegalnie przełknął ślinę. Zbliżał się kulminacyjny moment rozgrywki. – Szukam pewnej księgi, bardzo ważnej dla naszej religii. W czasie wszczętych przez Apostatę prześladowań istniejące odpisy wpadły w ręce pogan. – Takiej terminologii na określenie Rzymian kazał mu używać Marcus; w ogóle szło mu chyba coraz lepiej. – Nie ocalał bodaj jeden egzemplarz. Wierzymy w Jezusa Chrystusa, naszego Nauczyciela, ale nauki Jego znamy jeno z ustnych przekazów, opowieści starców, bardzo mglistych, niedokładnych i czasem wręcz ze sobą sprzecznych. W końcu nasi bracia postanowili, że koniecznie trzeba uzyskać pisma zawierające zasady naszej wiary od innych gmin, a jedyną ocalałą gminą, o jakiej mieliśmy jakiekolwiek wiadomości, była wasza. – Tak – powiedział cicho Gregorius. – Chodzi tu w szczególności o czwórksiąg opisujący żywot i dokonania Nauczyciela, choć i wszystkie inne pisma byłyby cenne... Stąd muszę was prosić, bracia, abyście, jeśli takowe posiadacie, wydali je nam na rok celem przestudiowania i sporządzenia odpisów. Później księgi zostaną wam zwrócone. Przerwał i spojrzał pytająco na Gregoriusa. Ten milczał zasępiony; wstający świt zaróżowił mu blade policzki. Starzec dotknął skroni i przetarł oczy. – Zaiste, ciężkiej od nas wymagasz ofiary. Ale czyż z drugiej strony całe nasze życie nie jest jednym wielkim Bożym doświadczeniem? Pojąłem twoją prośbę, lecz w tej chwili, bracie, nie mogę ci nic odpowiedzieć. Quietus poczuł, jak nagle cały w środku topnieje – a więc jednak mieli TO! Leżał z Tess w wysokiej trawie na szczycie płaskiego wapiennego wzgórza, przeciętego u podnóża rzeką. Po prawej, daleko w dole, widzieli wioskę, tuż pod nimi huczał burzliwy przełom. Quietus spoglądał na osadę, na małe figurki ludzi krzątających się wokół swoich spraw. Mieszkańcy wioski zyskiwali przy bliższym poznaniu. Rosły młodzieniec o imieniu Teodoros, ten, który w nocy usiłował go zaszlachtować, z pięć razy zdążył go za to przeprosić. Patrzył przy tym na niego z miłością i poważaniem – w ogóle cała gmina dostała jakby skrzydeł na wieść o tym, że poza nimi istnieją jeszcze jacyś chrześcijanie. Poczciwcy nosiliby go na rękach, gdyby im tylko na to pozwolił. Zgodził się za to uczestniczyć wieczorem w uczcie, którą postanowili wyprawić na jego cześć. „Nie chciałbym uczynić im krzywdy” – pomyślał leniwie, kiedy z westchnieniem przewrócił się na plecy. Włożył źdźbło trawy między zęby i wystawił twarz do słońca. Miał nadzieję, że oddadzą księgę bez żadnych ceregieli. Nie chciał się tu zjawiać ponownie z gwardzistami Kunona – nie, tego w żadnym razie nie zrobi. Już lepiej wynająć bandę oprychów, od których pękają tawerny Calisji, ale to też nie było najlepsze wyjście, istniało niebezpieczeństwo, że ci mogliby się zorientować, o co naprawdę chodzi (sam przecież narobił w mieście rabanu, wypytując o chrześcijan) i Kuno tak czy siak by się o wszystkim dowiedział. Może raczej wynająć watahę Hunów, z tych, co się plączą przy Via Nova, czekając na słabiej strzeżoną karawanę lub o dorżnięcie przez patrole graniczne? Ci z kolei w najlepszym wypadku okradliby ich bezlitośnie. Najlepiej, gdyby sami wydali mu księgę: wtedy jedynym problemem byłoby dostarczenie jej księciu Tsuomi tak, aby Kunon się o tym nie dowiedział. To akurat było do zrobienia. Odetchnął głęboko; podmuch wiatru przyniósł od strony rzeki mokry i świeży zapach. Poczuł poruszenie przy swoim boku. – Czy byłeś kiedyś w Rzymie? – spytała. Otworzył oczy. Dziewczyna pochylała się nad nim w ten sposób, że przez chwilę bał się o jej piersi, mogące rozerwać wątłą materię peplos. Kosmyk jej cudownie jedwabistych włosów opadł mu na policzek. – Tak, kiedyś, dawno temu, gdy byłem jeszcze chłopcem. – Opowiedz mi, jak tam jest. – Tess patrzyła teraz na niego dużymi, zachłannymi oczyma. Piersi nieco się uspokoiły, nadal jednak wyglądały bardzo kusząco. – O tym można mówić przez dzień, miesiąc lub rok. O czym by tu powiedzieć na początek?... Może o wykładanych kararyjskim marmurem termach, gdzie zażywają odpoczynku najtęższe umysły imperium, o dziesięciu gwarnych forach, na których spotykają się kupcy z całej oikumene, z całego poznanego świata? O podniebnych akweduktach, dostarczających krystaliczną wodę do białych fontann, o cyrkach i teatrach, co dnia dających inne przedstawienie? O pogańskich świątyniach, gdzie bałwochwalcy oddają cześć posągom, przedziwnie przy tym pięknym? O Palatynie, pałacu cesarza, będącym jednym z siedmiu cudów świata, o tonących w kwiatach publicznych ogrodach, gdzie najwięksi filozofowie współczesności toczą spory o istotę bytu? O różnokolorowym i różnojęzycznym tłumie, który wypełnia kamienne ulice, przyciągnięty sławą Wiecznego Miasta, o lektykach patrycjuszy, pływających pośród tłumu niczym okręty po wzburzonym morzu, o noszonych w ten sam sposób kurtyzanach, uśmiechających się do pospólstwa głośno komentującego ich urodę? O mostach, rzuconych przemyślną sztuką przez Tybr, o statkach odpływających z Ostii z rozkazami dla całego imperium? Nie, Tess, o tym nie da się opowiedzieć, to trzeba zobaczyć, nawet gdyby potem miało się nie oglądać już niczego więcej. Pochyliła się jeszcze bardziej; jej oczy niemal go pochłaniały, ogromne i zafascynowane – tak, Rzym działał swoją nieodpartą magią równie mocno na calisyjskie kurtyzany, jak i wiejskie dziewki, choćby i chrześcijanki. Uczuł na wargach dotyk jej chłodnych ust. Smakowała i pachniała inaczej niż dziewczyny, które dotąd znał – dziewoje z karczmy zalatywały cały czas pivem i kapustą, wytrawne zaś służebnice publicznej miłości wstrętnym dla niego piżmem i zepsutymi olejkami. Tess pachniała wodą i nasłonecznioną trawą, a smakowała jak słodka gorycz dojrzałego jabłka. Całował ją długo i namiętnie. Wsunął rękę pod suknię, gładząc pełne i twardniejące pod jego dotykiem piersi – miała cudowne sutki, wspaniałe, kształtne i wrażliwe. Westchnęła głęboko i opadła na wznak, uległa i gotowa. – Czy przyjdziesz do mnie dzisiejszej nocy? – Czy zabierzesz mnie do Rzymu? Uczta dobiegała końca; znużeni biesiadnicy pojedynczo lub parami rozchodzili się do chałup