Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Natomiast człowiek, który patrzy na owe osobliwe wytwory sił przyrody, czuje się jak nic nie znaczący robak ginący w pyle, i zapomina o wszelkiej dumie. Tam gdzie rzeka sporym łukiem zmierza na zachód pojawiły się na powierzchni liczne gorące źródła, z których woda tworzy pokaźną rzeczkę wpadającą pomiędzy wysokimi skałami do Yellowstone. Wydawało się, iż od tego miejsca dalsza jazda wzdłuż brzegu Yellowstone nie jest możliwa i dlatego pięciu zbiegów skierowało się w lewo, aby podążyć teraz w ślad za biegiem gorącej rzeczki. Nie było tu ani drzew, ani krzewów. Wszelka roślinność wymarła. Gorąca ciecz sprawiała wrażenie brudnej i cuchnęła zgniłymi jajkami. Prawie nie do zniesienia. Poprawa nastąpiła po wielogodzinnej uciążliwej jeździe, kiedy znaleźli się wyżej. Płynęła teraz tutaj klarowna, świeża woda i wkrótce pojawiły się krzewy, a nawet drzewa. O prawdziwej drodze nie było tu oczywiście mowy. Konie potykały się często na dłuższych odcinkach pośród skalnych zwalisk, które wyglądały, jak gdyby z nieba runęła jakaś góra i rozbiła się na dole na kawałki. Owe rumowiska tworzyły często wspaniałe widoki i pięciu naszych jeźdźców niekiedy przystawało, aby wymienić o nich swoje uwagi. Upływał przy tym czas i nastało południe, kiedy mieli za sobą dopiero połowę drogi. Nagle spostrzegli z daleka okazały dom. Zdawało się, iż jest to w stylu włoskim zbudowana willa, do której przylega otoczony wysokim murem ogród. Zdumiona tym widokiem cała piątka przystanęła. - Dom mieszkalny tu nad Yellowstone! To jest absolutnie niemożliwe! - wołał Jemmy. - Dlaczego niemożliwe? - pytał Frank. - Przypatrzcie się tylko dokładniej! Czyż tam przed bramą nie stoi jakiś człowiek? - Oczywiście. Przynajmniej tak się wydaje... Teraz zniknął. Chyba to był cień. - Hm? Tam gdzie istnieje cień człowieka, niechybnie musi być również człowiek, który ów cień rzuca. A jeśli cień zniknął, to albo zniknęło słońce, albo zniknął ten, który cień rzucał. Słońce jednak świeci dalej, zniknął zatem facet. Gdzie, zaraz to zobaczymy. Zbliżyli się szybko ku owej budowli i wtedy oczywiście zobaczyli, że nie stworzyły jej ludzkie ręce, a była ona jedynie wytworem przyrody. Domniemane mury tworzył oślepiająco biały szpat polny. Mnóstwo otworów można było z daleka łatwo uznać za okna. Istniały również wysokie wierzeje, a przez nie widać było coś w rodzaju dziedzińca podzielonego naturalnymi ścianami skalnymi na wiele nierównych segmentów. Pośrodku dziedzińca tryskał zdrój, zaś jego czysta, zimna woda wypływała wprost przez bramę. - Wspaniale! - przyznał Jemmy. - To miejsce nadaje się doskonale na południowy odpoczynek. Wejdziemy? - Jak chcecie - odpowiedział Frank. - Nie wiemy przecież, czy facet, który tu mieszka, nie jest złym człowiekiem. - Shaw! Pomyliliśmy się. Nie może tu być mowy o żadnym człowieku. Poza tym pojadę przedtem na zwiady. Jemmy ruszył do bramy z gotową do strzału strzelbą i rozglądał się po dziedzińcu. Potem odwrócił się i kiwnął. - Chodźcie! Nie ma tu żywej duszy. - Mam nadzieję - odparł Frank. - Niechętnie się odnoszę do dusz, które pałętają się po ziemi. Davy, Martin i Frank posłuchali Jemmiego. Wohkadeh natomiast przezornie nie pospieszył wraz z nimi. - Dlaczego mój czerwonoskóry brat nie jedzie z nami? - spytał syn Łowcy Niedźwiedzi. Indianin wciągał powoli przez nozdrza powietrze i odparł: - Czy moi bracia nie zauważyli, że czuć tutaj obecność koni? - Oczywiście. Mamy przecież konie. - Zapach ten dolatywał od wrót, kiedy jeszcze staliśmy przed nimi. - Nie widać tu ani zwierzęcia, ani człowieka, nie ma również śladu po nich