Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Dużą część pierwszej strony zajmowało zdjęcie Denta. Wszyscy na głos szefa podnieśli wzrok. Wszyscy z wyjątkiem Jacka Napiera, który - jak zwykle - ćwiczył tasowanie jedną ręką swojej talii kart. Grissom spojrzał na Luce’a, jednego z gości “eleganckich”, doskonale znającego się zarówno na prawie, jak i na finansach. Zadał mu pytanie: - Powiedzmy, że ten skurwysyn ustali nasze powiązania z Axis Chemicals. Jakich strat możemy się wówczas spodziewać? Luce wyglądał na zmieszanego zastanawiając się nad odpowiedzią. - Jeśli powiąże nas z Axis Chemicals, jesteśmy martwi i pogrzebani. - Przerwał, żeby odchrząknąć. - Powinniśmy natychmiast się stamtąd wynieść. Jack Napier przemówił nie odrywając oczu od kart. - Po prostu trzeba się tam wedrzeć, rozwalić biuro, wynieść kartoteki i ogłosić, że było to “szpiegostwo przemysłowe”. Grissom uśmiechnął się. Tego właśnie oczekiwał. - Bardzo sprytnie, Jack. - Przerwał na chwilę, jakby myślał. - Chciałbym, żebyś zajął się operacją osobiście. Jack po raz pierwszy podniósł wzrok: - Ja? Odkrył kartę. Grissom zauważył, że tym razem nie był to walet. Jack wyciągnął dżokera z kulą po naboju dokładnie pośrodku twarzy. Ciszę przerwał sygnał prywatnej windy Grissoma. Metalowe drzwi rozsunęły się i z windy wyszła Alicja obładowana tak dużą ilością toreb z zakupami, że ledwie mogła je utrzymać. Jak zwykle, pomyślał Grissom. Była najszczęśliwsza, gdy pozwalał jej pójść po zakupy. Tak przynajmniej do niedawna sądził. - Witaj, kochanie - ode/wał się Grissom z uśmiechem zamrożonym na twarzy. - Czy zechciałabyś poczekać w drugim pokoju? Alicja kiwnęła głową zza stosu zakupów. Zanim zniknęła za drzwiami prowadzącymi do prywatnego apartamentu Grissoma, jej wzrok prześliznął się po zebranych, by odszukać Jacka Napiera. No właśnie, pomyślał Grissom. - Dziękuję, panowie - obwieścił żwawo. - Na razie to wszystko. Wszyscy ludzie Grissoma wyszli z pokoju. Tylko Jack Napier stał obok krzesła. Jego karty stale jeszcze rozłożone były przed nim na stoliku. - Carl - zapytał - nie mógłbyś tam posłać kogoś innego? Wiesz, że nie znoszę oparów... - To ważna robota, Jack - powtórzył Grissom. Potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać. A ty jesteś numer jeden. - Uśmiechnął się i wskazał na stolik. - Nie zapomnij swojej szczęśliwej talii. Jack skinął głową i zebrał karty. Gdy wyszedł z pokoju, Grissom wciąż jeszcze się uśmiechał. - Cóż, przyjacielu - powiedział miękko - twoje szczęście wkrótce się od ciebie odwróci. Otworzyły się boczne drzwi. Wyszła z nich Alicja, aby zademonstrować pierwszy z zakupów. Tak jak to robiła zawsze. Grissom pomyślał, że zajmie się nią później. Podniósł słuchawkę telefonu. - Proszę mi dać porucznika Eckhardta. Będzie musiał dać porucznikowi jakiś ekstra napiwek. Oczywiście gdy już upewni się, że Napier nie żyje. 3. Wayne Manor był czymś szczególnym. Na Vicki Vale nie tak łatwo robiło się wrażenie. Wykonywana przez nią profesja wiodła ją do zamków i pałaców, na spotkania z królami i królowymi. Posiadłość Wayne’a nie należała do tej klasy; była po prostu bardzo duża, elegancko urządzona i coś w sobie miała. Wysokie sufity i olbrzymie powierzchnie rzeźbionego mahoniu sugerowały umiłowanie tradycji. Z pewnością Wayne Manor nie był pałacem Buckingham, ale czuło się tu jakiś posmak królewskości. Vicki odniosła wrażenie, że Knox nie jest przyzwyczajony do tego rodzaju otoczenia. Gdy szli eleganckimi korytarzami prowadzącymi do galerii, mimo woli zwalniał, a kiedy wreszcie dotarli do celu, stanął jak zaczarowany i wytrzeszczał oczy na wszystko jak gamoń. Po kilku minutach rozluźnił się i zaczął się samodzielnie włóczyć po sali. Wyglądał nieco dziwnie w poliestrowym garniturze od Searsa wśród ludzi w smokingach. Ale Vicki nie martwiła się o niego. Miał swoją robotę, ona swoją. Chciała spotkać Bruce’a Wayne’a. Chciała zrozumieć, czym kierował się ten milioner uchodzący za playboya i filantropa. Zdawało się jej, że poza Batmanem może znaleźć w Gotham całkiem inny temat. Jeśli, oczywiście, uda jej się dotrzeć do Wayne’a. Zastanawiała się, jak wyglądała tu prezentacja gości. Jeden z kelnerów podał coś do podpisania ciemnowłosemu mężczyźnie w smokingu. A więc człowiek ten musiał być kimś ważnym. Nieźle zresztą wyglądał. Podpisał papiery i kelner zniknął. Mężczyzna w smokingu stał trzymając w ręku pióro. Rozglądał się za miejscem, gdzie mógłby je odłożyć. Przez moment wyraźnie zastanawiał się, czy nie zostawić go w stojącej obok doniczce z kwiatami. Ale wówczas zbliżył się doń szczupły, siwy człowiek - ten sam, który wpuścił do pałacu Vicki i Alliego. Zgrabnie zabrał ów instrument do pisania, po czym uśmiechnął się, a mężczyzna w smokingu ruszył w kierunku wielkiej sali balowej i nocnego kasyna. W ogromnym pomieszczeniu stało kilka ruletek i tyleż samo stołów do gry w oko i w kości. Spod sufitu zwisały małe, gustowne chorągiewki z napisami: “Wspieraj festiwal”. Sala była tak wypełniona gośćmi, że trudno było się przecisnąć. Wielkie lustra po obu stronach odbijały wszystko, co było pomiędzy nimi, a te odbicia sprawiały wrażenie, że przyjęcie jest wręcz gigantyczne