Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wkrótce dotarł do miasta, wciąż w towarzystwie owego “czegoś”. Nie mógł znaleźć nigdzie paliwa, więc zastanowił się, co zrobiłby Dziadek Mróz na jego miejscu. Poszukałby z pewnością kilku miejscowych, a ci wskazaliby miejsce, w którym można dostać paliwo. Trzymałby się z dala od baru i melin z narkotykami. Zawsze bowiem istniało prawdopodobieństwo, że jeden z tamtejszych bywalców zechciałby się zabawić w łowcę nagród i próbować zabić go dla pieniędzy. Poczta była zamknięta. Pozostawały jeszcze burdel, restauracja i hotel. Jego przypadkowy wybór padł na hotel, skierował tam swe kroki. Zanim wszedł, przebiegł oczyma ulicę, aby upewnić się, że naprawdę nie przegapił żadnego miejsca, gdzie mógłby znaleźć paliwo. Hotel był tak samo nijaki jak cała planeta. Tak wiele razy zmieniał właściciela, tylu próbowało dostosować jego wnętrze do własnych gustów, że w rezultacie nie miało ono żadnego określonego stylu. Na ścianach wisiały nic nieprzedstawiające prace holograficzne oraz wypchane głowy dawno wymarłych drapieżników z Aladyna. Z umeblowaniem było podobnie. Kanciaste, chromowane krzesła unosiły się nad podłogą, wciśnięte pomiędzy krzesła dla obcych, o dziwacznych kształtach jak ci, dla których były przeznaczone, oraz krzesła salonowe, przypominające te z męskich klubów z XIX wieku czasu ziemskiego. Nighthawk zbliżył się do recepcji, nadal w towarzystwie futrzanej kuli. Za kontuarem stał obcy o humanoidalnych kształtach, zielonej skórze, wystających złotych kłach, bulwiastej głowie i wielkich, świecących oczach. Kiedy Nighthawk zbliżył się, osoba ta przemówiła do aparatu translacyjnego, który nosiła przypięty do tuniki. - Dzień dobry panu - odezwał się bezbarwny głos. - Skończyło mi się paliwo - odezwał się Nighthawk. - Zmuszony byłem zboczyć z kursu i wylądować tutaj. Gdzie mógłbym go nabyć? - Jaki typ statku pan posiada? - Golden Streak 341. - W takim razie trzeba tylko wymienić stos atomowy. - Wiem, czego mi trzeba. Gdzie to znajdę? - Nigdzie nie musi pan chodzić. Przyślę doświadczonego mechanika i zrobi wszystko, co trzeba. - Ma tu jakiś warsztat, biuro? - Nie, proszę pana. Nie częściej niż raz na tydzień, według czasu standardowego, zjawia się tu jakiś statek, w którym trzeba wymienić stos atomowy. Niezwłocznie skontaktuję się z nim. - Nie teraz. - Ale przecież powiedział pan, że prawie skończyło się mu paliwo. Nighthawk pochylił się ku hotelarzowi i zniżył głos do szeptu: - Na moim pokładzie przebywa pewna młoda dama. Jej pozycja społeczna nie pozwala, aby ktokolwiek dowiedział się, że ona tu jest. Zaczeka tam do zmierzchu, a później dołączy do mnie w apartamencie, który chcę tu wynająć. - Urwał. - Czy to, co mówię, jest jasne? - Całkowicie, proszę pana - zapewnił go obcy. - Może pan liczyć na moją dyskrecję. - Dobrze. Macie wolne pokoje? - Apartament narożny na trzecim piętrze, proszę pana. - Będzie odpowiedni. - Czy zabierze pan ze sobą pańskiego Świętego Toczka? - Słucham? - Pańskiego Świętego Toczka - odpowiedział obcy. - Muszę wiedzieć, czy zamierza pan go sobie zostawić. - Nie wiem, o czym mówisz. Obcy wskazał na kulę futra, znajdującą się jakieś osiem cali od buta Nighthawka. - To jest pański Święty Toczek. - Ciekawa nazwa - odparł Nighthawk. - Jednak nie całkiem jest mój. Po prostu przyszedł tu za mną. - Widzę, proszę pana, ale tak czy inaczej jest już pański. One spędzają długie lata, żyjąc samotnie. Wtem, nie wiadomo dlaczego, zdarza się, że któryś z nich nagle zaprzyjaźnia się z człowiekiem. Chociaż znane mi są takie przypadki z opowieści, nigdy, aż do dzisiejszego dnia, nie miałem sposobności przekonać się o tym na własne oczy. Jednak według legendy, gdy raz już zaprzyjaźnią się z człowiekiem, nigdy dobrowolnie go nie opuszczą. Nighthawk spojrzał na Świętego Toczka, który mrucząc ocierał się o jego buty. Zmarszczył brwi. - Czy to oznacza, że jestem skazany na jego obecność? - Tak, proszę pana. - Na jak długo? - Mówi się, że to wyjątkowo oddani towarzysze - powiedział obcy, przechylając się przez kontuar, aby przyjrzeć się stworzeniu. - Jest to prawie zawsze przyjaźń na śmierć i życie. Nighthawk zagapił się na kudłate stworzenie. - Czyje życie i czyją śmierć? - Są praktycznie nieśmiertelne. - Nie potrzebuję towarzysza na całe życie. - Nie jestem pewien, czy pańskie potrzeby mają tu jakiekolwiek znaczenie. - Cudownie - powiedział Nighthawk. - Kto je tak nazwał? - Są tak nazywane, od kiedy przybyłem tu, na Aladyna. Zawsze przypuszczałem, że nazwę tę nadali im ludzie. - Obcy urwał niezręcznie. - Naprawdę, muszę wiedzieć, czy zostaje tu z panem? - A po co ta informacja? - Muszę odpowiednio zaprogramować system bezpieczeństwa. Jeśli nie wprowadzę danych dotyczących faktu, że towarzyszy panu Święty Toczek, od razu włączy się alarm. - Rozumiem. - Czy chciałby pan obejrzeć apartament? - Nie teraz. - Położył krążek na blacie. - Proszę uwzględnić go w takim razie w moim rachunku. - Słucham pana. Nighthawk pochylił się i podniósł Toczka