Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Patrzał na nią tak, jakby mu na widok jej biło serce, z miłością wielką, z trwogą, która opanowuje, gdy się ku miejscu drogiemu przybliża. Jechał stępą, jakby się chciał nasycić widokiem, a rozmyślał, jak ma się stawić. Coraz widoczniej rozeznawał, co się w chacie i podwórku działo. Dobrze się już przybliżywszy, dostrzegł, że dwa konie osiodłane stały przede drzwiami, które pachołek jakiś trzymał. Zmarszczył się i jakby chciał cofnąć konia. Już miał zawracać, gdy pomiarkował, że widzianym być mógł i że dojechawszy do wrót niemal, nazad jechać nieraźno było. Pies od progu czarny poskoczył, szczekając, ku wrotom. Spiął się łapami na nie, pociągnął nosem i nagle zaskomlił jak do znajomego. Tuż i chłopak od stajenki przypadł wrota otwierać. Na jego przywitanie nic prawie nie odpowiedziawszy, zsiadł z konia Jacek, obejrzał się, jakby niedobrze wiedział, co pocznie. Zmięszały go może głosy krzykliwe, dochodzące z chaty. Jeden mianowicie, podniesiony, gniewny, górował nad innymi, a ile razy silniej się dał słyszeć, marszczył brwi pan Jacek, z wolna ku drzwiom się zbliżając. Czarne psisko tuliło się doń jak do znajomego, na co on tupaniem nogi i odpędzaniem odpowiadał. Drzwi izby stały otworem, a wnętrze jej następny obraz przedstawiało. W pośrodku w czapce na głowie, w boki się ująwszy, z bizunem w ręku, majestatycznie się rozpierał mężczyzna lat średnich, wąsacz, ogorzały, mina zuchwała, ze strzelbą przez plecy i torbą myśliwską na ramieniu. Jednego oka brak mu było, powieka na nim na wieki zwisła, już się nie otwierała; usta miały wyraz dziki, a w schrypłym głosie czuć było napiłego. Wrzeszczał właśnie: - Pamiętajże, ty chamie jakiś! Gdy z drugiej strony progu ukazał się pan Jacek, to mu jak nożem mowę odjęło. Naprzeciw niego, w postawie dosyć pokornej, u komina, który jak po chatach z piecem się łączył, stał przyparty staruszek siwy, z głową spuszczoną, w siermiędze krótkiej, w postołach zamiast butów na nogach, pasem zielonym, starym przepasany. W głębi widać było kobietę niemłodą, z chłopska po szlachecku odzianą, z twarzą bladą, gniewną i pięściami pościskanymi, czego zamaszysty ów pan widzieć nie mógł, tyłem będąc do niej zwrócony. Gdy się Jacek ukazał, stary u pieca stojący pobladł jak ściana, kobiecie opadły ręce, krzyczącemu głosu zabrakło. - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - odezwał się z pewnym drżeniem w głosie Jacek. - Pobłądziłem w drodze, czy trafię do Białej? - Do Białej? - zaśmiał się w czapce stojący. - A skądże asindziej jedziesz? - Z Kodnia, od księżnej. - Otóż, wstąpił do piekłów, po drodze mu było - począł wąsaty. - Śliczne itinerarium sobie asindziej wybrałeś. Gdzie u Boga?! Początek ten rozmowy kobietę starą, która się zlękła zrazu, i siwego, co stał u pieca, widocznie uspokoiły. Głosem drżącym, cichym, pokornym staruszek, zwracając się do Jacka, rzekł prędko: - Juści, wielmożny pan pobłądził, a oto i noc, nie ma innej rady, tylko u nas, choć niewygodnie, noc przebyć, a jutro ja na gościniec wyprowadzę. - Ja bym dał radę lepszą - wtrącił z butą szlachecką mężczyzna w czapce. - Jestem oficjalistą księcia Radziwiłła, mieszkam stąd o lekką milę, proszę na nocleg do mnie. Szlachcic u szlachcica znajdzie przyzwoitszą dietę niż u chłopa. Jestem Mazanowski, do usług. Zadorski się skłonił, wybąknął bardzo śpiesznie swoje nazwisko, które drugi raz musiał powtórzyć, bo Mazanowski podchwycił: "Jak? Jak?", i wytłumaczył się, że konia miał zmęczonego bardzo, a sam też się srodze na koniu stłukł. - Z biedy to wielmożny pan u nas się jako tako prześpi dodał stary. - A jak moje nie w ład, to ja z moim nazad - rzekł dumnie Mazanawski. - Jak niełaska, to co robić? Nocuj asindziej u chłopa! To mówiąc, zwrócił się do starego: - Pamiętajże mi, ty chamie, aby wszystko było w porządku, bo jak drugi raz się to zdarzy, jak Bóg miły, na siwy twój włos nie zważając, tak grzbiet wyłoję, że popamiętasz! Pogroził bizunem, który trzymał w ręku, a starzec do nóg mu się tylko pokłonił. Zatem powtórzywszy ubolewanie, iż Zadorski do Mazanowskiego nie raczył, przeprowadzany przez tak ugiętego wpół staruszka, który szedł mu strzemię przytrzymać, wyniósł się butnie, hałaśliwie Mazanowski. Pan Jacek stał jak wkuty u progu, nie zważał nawet, że czarny pies, mimo odpędzania, do ręki mu się przysunął i lizał ją pokorny. I raz jeszcze odezwało się głośne: - Pamiętajże, ty chamie! Po czym ściągnął szkapę Mazanowski, chłopiec jego na konia skoczył a kłusem za wrotka wylecieli. Starzec ścigał ich przelękłymi oczyma. Kobieta, ręce złożywszy jak do modlitwy, stała półskamieniała. Jacek zdał się czekać. W chwili gdy Mazanowski, zakręciwszy w prawo, znikł za sosnami, Zadorski skoczył do chaty i starej kobiecie do kolan się pochylił. Ona pochwyciła go za głowę i namiętnie ją do piersi cisnąc, całowała z płaczem. Wtem nadbiegł stary i porwał w ramiona pana Jacka, wprzódy drzwi zawarłszy za sobą, i nic słychać nie było długo, tylko jakby jęki i łkanie. Wtem kobieta pierwsza mowę odzyskała: - Jezusie Nazareński! - zawołała. - Oto cię Pan Bóg przyniósł, właśnie na tę godzinę, gdy ten Herod przybył się znęcać nad nami i starego hańbić. Poczęła płakać i łzy ocierać. - Takie to nasze życie, takie obejście się ich z nami, innego nie posłyszysz słowa, tylko: "Ty chamie! Ty chłopie!" Stary jęknął. - A cóż - przerwał - chłopem ci jestem, wszystko mu wolno, co zechce, i gdyby zabił, nie ująłby się nikt. Obejrzeli się lękliwie, czy kto nie słucha lub nie patrzy, ale nie było nikogo. Stary przyglądać się zaczął przybyłemu z miłością wielką. - Co się z niego zrobiło! - szeptał radośnie. - Nie zmizerowali go Bogu dziękować na tym dworze - dodała stara i wnet fartuchem zaczęła ocierać ławę. - Siadajże, spocznij, co ja tobie dam? Czym ja cię pożywię? Tyś sobie gębę popsuł na pańskim. Stary, mniej gadatliwy, bojaźliwszy, gdy Jacek usiadł, przysunął się do niego i po głowie głaskać począł, wyrywając ręce czarne i namulone, gdy ten mu je chciał całować