Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Towarzystwo składało się z rodziny tylko, do której należał wuj samej pani, stary pastor z długimi siwymi włosami i szeroko zawiązaną chustką białą na szyi, brat radcy komercyjnego, kupiec, prosty Riebe bez żadnego „von” i człowiek ubogi, jego córka, skromnie a niesmacznie ubrana panienka, a na ostatek kuzynek jakiś chowający się w kącie. Wolskiemu i nawyknienia do towarzystwa, i przytomności umysłu brakło; ratował go jakiś instynkt, zupełnie jak tonącego człowieka, który już nie myśli, lecz chwyta wiedziony potrzebą ocalenia, co mu nastręczy Opatrzność. Przez chwilę po zajęciu miejsc toczyła się jeszcze rozmowa o przypadku, którego bohaterami byli Hänschen i Wolski. Nieszczęśliwego Kajetana wszyscy bombardowali tytułem barona, który padał na niego jak kamień. Dniem wprzódy wypraszał się tego najusilniej u młodego przyjaciela; nic to nie pomogło — musiał baronostwo i frak pożyczany znosić razem. Jedna Helma jakoś umiejętnie unikała tytułu, za co jej prawdziwie był wdzięcznym. Nierychło rozmowa z ogólnej zaczęła przechodzić w podzieloną. Wolski znalazł się na chwilę przy Helminie, która bardzo śmiało i zręcznie pytała go o życie w Berlinie i naukę. Przez brata dosyć była oswojona z tymi przynajmniej obyczajami burszowskimi, o których pannie wiedzieć się godzi; zajmowało ją nawet to bujne i rzeźwe rozwijanie się młodzieży puszczającej cugle fantazji i umiejącej podołać razem nauce i zabawie, książce i światu. Zdziwiła się, gdy Kajetan, który wcale innym się (mimo fraka) wydawać nie chciał, niż był w istocie, odpowiedział jej, że żył zupełnie odsunięty od wspólnych i tłumnych zabaw młodzieży, nie należąc do żadnej z nacji uniwersyteckich i pędząc czas w bardzo szczupłym kółku znajomych lub nad swoimi książkami. Helmina wyraziła swe podziwienie. Z tego tematu wszczęła się rozmowa o młodości i poezji. I tu dwie istoty z dwóch tak różnych światów, jak niemiecka panna i ubogi polski chłopak, znaleźli się z odmiennymi zupełnie wyobrażeniami, ale Kajetan miał tę wyższość nad nią, że niemiecka literatura, życie, pojęcie przyswojone zupełnie obcymi mu nie były, a to, co wyniósł z rodzinnego domu, dopełniało i prostowało jednostronne poglądy germańskie, gdy panna o całym tym słowiańsko — polskim, dzikim — według pojęć ich — świecie, miała zaledwie powierzchowne, mętne i bardzo niedostateczne wyobrażenie. Wolski wydawał się jej dziwnie oryginalnym i zajmującym, jak studium nieznanej książki. Helmina była chciwą wiedzy, młodzieniec obudził w niej ciekawość. Czegoś podobnego nie spotkała jeszcze. Mówił doskonale po niemiecku, ale ideami polskimi, które czasem jak stal brzęczały, czasem błyskały jak ogniki, czasem przeciągały jak mgły sine, spoza których czarowne migają krajobrazy. Rozmowa więc stała się niezmiernie ożywioną. „Wmieszał się do niej Hänschen i gwarzyli dosyć wesoło. Oczy pięknego dziewczęcia jakby akompaniamentem cichej muzyki towarzyszyły słowom. A jak zwykle u młodych bywa, polecieli wszystko troje pod niebieskie stropy, zaczepiając jak o gwiazdy o najwznioślejsze zadania ludzkości. Szczęściem dla nich, aby im nie dać zalecieć zbyt daleko, skąd powrót na ziemię jest trudny, najęty kamerdyner otworzył drzwi jadalnego pokoju i pani radczyni poprosiła na wieczerzę. Nie wiem, jak to się stało, że Wolskiego posadzono między siostrą a bratem… Wieczerza wzięta z restauracji — przynajmniej co do zewnętrznej swej fizjonomii — była wcale wytworna. Wina stały we flaszkach, których korki ze srebrnymi główkami wyobrażały jakieś fantastyczne istoty. Na bokach butelek lśniły etykiety chromolitografowane tak przepysznie, iż gdyby Wolski miał cokolwiek doświadczenia, to jedno by mu dowiodło, że nic nie były warte. Wszystko razem wzięte udawało przepych pański, nieumiejętnie naśladowany, ale dla Kajetana wydawał się on rzeczywistym i najpierwszej wody. W pośrodku stołu, w dwóch koszykach mocno zużytych, lodem otoczone panoszyły się dwie butelki niemieckiego szampana. Radca był uszczęśliwiony, czuł, że baronowi polskiemu swoim „revanschem”* zaimponował; wprawiało go to w tak dobry humor, że oczy syna musiały ciągle stać na straży ust ojca, ażeby bąka jakiego nie wystrzelił. Jak to najczęściej trafia, gdy człowiek wielce się czego lęka, to właśnie sprawi mu przyjemność, a gdy się czego z upragnieniem spodziewa, trafia na zawód bolesny — wieczór upłynął nieskończenie milej i łatwiej, niżby Kajetan mógł przypuszczać. Pastor był człowiek oczytany, miły i łagodny, kupcówna skromna, ale dobrze wychowana panienka, bursz zwykle zuchwały, w domu rodziców dochodził prawie do ugrzecznienia, a Helmina zachwycającą się wydała Kajetanowi. Była zawsze niepospolitą istotą, ale tego dnia jakieś dziwne usposobienie spotęgowało jej wdzięki, dowcip, wszystko, czym ją obdarzyła natura. Rodzice nawet znajdowali ją niezrównanie świetną. Nie było to wyszukane, wymuszone, przygotowane umyślnie na pokaz; była mimo woli w tym blasku płynącym z duszy i niezrozumiałym dla niej samej. Wolski słuchał jej zachwycony. Była śmiałą, wesołą i potęgą jakąś opanowała ster rozmowy, zaćmiła wszystko, co ją otaczało. Ojciec był z niej dumny, brat podzielał jej tryumfy i dopomagał do nich, reszta rodziny słuchała w milczącym podziwie. Właściwie ona, pastor, Hänschen i Wolski wiedli rozmowę, która coraz wyżej się nastrajała. Radca komercyjny sam uznał, że na tak wysoko rozciągniętej linie dla niego taniec był niebezpieczny, mieszał się więc tylko cichymi uśmiechy i znakami potwierdzającymi. Wino otworzyło usta jeszcze, rozjaśniło humory, nadało więcej swobody myśli i słowu. Przy pieczystym radca komercyjny wzniósł toast za zdrowie szlachetnego wybawcy syna i z uczuciem tryumfu oznajmił mu, sądząc, iż nadzwyczajne wywoła wrażenie i wdzięczność, że wysokie ministerstwo, przyczyniając się do prośby jego, raczyło obdarzyć i pana barona von Wolski medalem za uratowanie człowieka do noszenia na wstędze orderu jakiegoś… Wolski, kłaniając się, pobladł i zmieszał niezmiernie; wzięto pomieszanie za wyraz uradowania, radca komercyjny ubolewał tylko, że pewne formalności nie dozwoliły mu natychmiast wręczyć tej zasłużonej ozdoby młodemu tryumfatorowi. Nastąpiły serdeczne powinszowania i Wolski uczuł się dopiero teraz należycie skonfundowanym