Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Zasalutowała mu jakaś kobieta w białym szpitalnym fartuchu, odsalutował z roztargnieniem. - Pan major Vandam? - zagadnęła. Przyjrzał jej się przystanąwszy. Oglądała mecz krykietowy i przypomniał sobie teraz jej nazwisko: Abuthnot. - Dzień dobry, pani doktor. - Była wysoka, opanowana, mniej więcej w jego wieku. Wiedział, że jest chirurgiem - rzecz niezwykła jak na kobietę, nawet w czasie wojny - i ma rangę kapitana. - Napracował się pan wczoraj - powiedziała. Vandam się uśmiechnął. - I dzisiaj cierpię z tego powodu. Niemniej podobało mi się. - Mnie też. - Głos miała niski, dźwięczny i sporą dozę pewności siebie. - Zobaczymy pana w piątek? - Gdzie? - Na przyjęciu w Unii. - Ach. - Unia Angielsko_$egipska, klub dla znudzonych Europejczyków, podejmowała od czasu do czasu wysiłek, by usprawiedliwić swoją nazwę i urządzała przyjęcie dla egipskich gości. - Przyszedłbym z przyjemnością. O której? - O piątej, na herbatę. Vandama przyjęcie interesowało służbowo - przy takiej okazji do uszu Egipcjan mogły trafić wojskowe plotki, a takie plotki niekiedy zawierały informacje użyteczne dla wroga. - Przyjdę - obiecał. - Świetnie. Zobaczymy się tam. - Odwróciła się. - Cieszę się na to - powiedział Vandam do jej pleców. Patrzył, jak doktor Abuthnot odchodzi, zastanawiając się, co też ma pod szpitalnym fartuchem. Schludna, elegancka i opanowana kobieta - przypominała mu jego żonę. Wszedł do swego biura. Nie zamierzał urządzać treningu krykietowego ani też zapomnieć o morderstwie w Asjut. Niech diabli wezmą Bogge'a, a on weźmie się do roboty. Najpierw zadzwonił raz jeszcze do kapitana Newmana i powiedział mu, żeby dopilnował możliwie jak najszerszego rozkolportowania rysopisu Alexa Wolffa. Zatelefonował na policję i upewnił się, że Egipcjanie jeszcze dzisiaj sprawdzą kairskie hotele i domy noclegowe. Skontaktował się ze Strażą Terenową, jednostką przedwojennej Ochrony Kanału, i poprosił, żeby przez kilka dni nasilono kontrolę dokumentów na ulicach miasta. Zalecił brytyjskiemu skarbnikowi generalnemu zwracanie szczególnej uwagi na fałszywą walutę. Polecił, żeby nasłuch radiowy nastawił się na wyłapanie nowego lokalnego nadajnika; i przez chwilę rozmyślał, jak bardzo by się przydało, żeby mądrale rozwiązały problem lokalizacji nadajnika przez monitorowanie jego sygnałów. Wreszcie poinstruował sierżanta ze swojego personelu, żeby odwiedził wszystkie sklepy radiowe w Dolnym Egipcie - nie było ich zbyt wiele - i kazał właścicielom meldować o sprzedaży części lub wyposażenia, których można było użyć do budowy albo naprawy nadajnika. Następnie udał się do Villa les Oliviers. Dom ten zawdzięczał swoją nazwę małemu parkowi po drugiej stronie ulicy, w którym kwitły teraz drzewa oliwne, obsypując białymi płatkami niczym pyłem suchą, zbrązowiałą trawę. Dom otoczony był wysokim murem i wchodziło się do niego przez masywną, rzeźbioną drewnianą bramę. Vandam przelazł przez nią, wykorzystując ozdobne wycięcia jako podpórki pod stopy, i zeskoczył po drugiej stronie na duży dziedziniec. Ściany wokół niego, pomalowane na biało, były usmarowane i brudne, okna zaślepione łuszczącymi się żaluzjami. Vandam poszedł na środek dziedzińca i obejrzał kamienną fontannę. Jasnozielona jaszczurka śmignęła przez jej suchą czaszę. Nikt tu nie mieszkał przynajmniej od roku