Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Otrzepał z łokci zwęglone nitki. Artemis Fowl, poprzysiągł sobie, zapłaci za to. Słono. ROZDZIAŁ SZÓSTY OBLĘŻENIE Wyciągnięty w skórzanym fotelu Artemis złożył dłonie i uśmiechnął się do siebie. Doskonale. Ta niewielka eksplozja oduczy wróżki nonszalancji. A poza tym światu ubędzie jeden statek wielorybniczy. Artemis Fowl nie lubił wielorybników. Istniały mniej kontrowersyjne metody pozyskiwania oleju i jego produktów. Kamera otworkowa, umieszczona w radiolokatorze, sprawdziła się znakomicie. Dzięki przekazywanemu przez nią obrazowi wysokiej rozdzielczości Artemis bez trudu dostrzegł kryształki lodu, wytworzone przez oddech elfa w mroźnym powietrzu ładowni. Spojrzał na ekran podglądu sutereny. Jego branka siedziała na pryczy z głową ukrytą w dłoniach. Artemis zachmurzył się. Nie spodziewał się, że wróżka będzie wyglądać tak... tak po ludzku. Do tej chwili stanowiła tylko cel, zwierzę, które należało upolować. Ale jej widok z bliska wiele zmieniał, zwłaszcza że wyraźnie cierpiała. Zawiesił działanie komputera i ruszył do wyjścia. Pora na małą pogawędkę z gościem. Lecz zanim jego ręka dotknęła klamki, drzwi otworzyły się z rozmachem i w progu stanęła zaróżowiona od pośpiechu Julia. - Artemisie - wykrztusiła. - Twoja matka... Artemis poczuł w żołądku ołowiany ciężar. -Tak? - Mówi, że... Artemisie, ona mówi, że twój... - Co, Julio? Na litość boską, co się dzieje? Julia zakryła dłońmi usta, starając się opanować. Po kilku sekundach rozwarła nakrapiane lśniącym lakierem paznokcie i powiedziała przez palce: - Chodzi o twego ojca, paniczu. Pani Fowl mówi, że Artemis senior wrócił! Artemis gotów był przysiąc, że jego serce stanęło na ułamek sekundy. Ojciec? Wrócił? Czy to możliwe? Oczywiście, zawsze wierzył, iż ojciec wciąż żyje. Ale ostatnio, od czasu, gdy w jego mózgu wylągł się występny plan, sprawa ojca jakby przeniosła się do głębszych pokładów myśli. Artemis poczuł, że poczucie winy skręca mu kiszki. Zrezygnował! Zrezygnował z własnego ojca! - Widziałaś go, Julio? Na własne oczy? Dziewczyna pokręciła przecząco głową. - Nie, Artemisie. Tylko słyszałam głosy w sypialni. Ale ona nie chce mnie wpuścić do środka. Za żadne skarby. Nawet kiedy niosę coś gorącego do picia. Artemis zaczął liczyć. Wrócili dopiero niecałą godzin? temu, zatem ojciec miał czas, aby prześlizgnąć się obok Julii. To mieściło się w granicach możliwości. Zerknął na zegarek, zsynchronizowany z czasem Greenwich dzięki stale aktualizowanym sygnałom radiowym. Trzecia rano. Czas uciekał. Artemis cały plan uzależniał od tego, by wróżki wykonały następny ruch jeszcze przed świtem. Wzdrygnął się. Znowu to samo - znowu spycha na bok sprawy rodzinne. Co się z nim dzieje? Pierwszeństwo ma ojciec, a nie jakiś podejrzany sposób zdobycia pieniędzy. Julia wciąż stała w drzwiach, patrząc nań wielkimi niebieskimi oczami. Jak zwykle czekała, aż panicz Artemis podejmie decyzję. Ale tym razem na bladej twarzy Artemisa malowało się tylko niezdecydowanie. - No dobrze - wymamrotał w końcu. - Lepiej tam pójdę. Odsunął dziewczynę na bok i skacząc po dwa stopnie, pobiegł do pokoju matki, mieszczącego się dwa piętra wyżej, na przerobionym poddaszu. Przy drzwiach zawahał się. Co powie, jeżeli istotnie jego ojciec cudownym sposobem powrócił? Co zrobi? Ale zastanawianie się nad tym nie miało sensu. Nie mógł nic przewidzieć. Zapukał lekko. - Mamo? Nie usłyszał odpowiedzi, ale wydało mu się, że zza drzwi dobiega cichy śmiech i dźwięk ten natychmiast przeniósł go w przeszłość. Pierwotnie to pomieszczenie służyło jego rodzicom za salon. Całymi godzinami siadywali na szezlongu, chichocząc niczym uczniaki, karmiąc gołębie lub patrząc na statki, przepływające Zatoką Dublińską. Po zaginięciu ojca Artemisa pani Angelina Fowl coraz bardziej przywiązywała się do tego pokoju, aż w końcu w ogóle przestała go opuszczać. - Mamo? Dobrze się czujesz? Wewnątrz rozległy się stłumione głosy i konspiracyjne szepty. - Mamo, wchodzę. - Poczekaj chwilę. Timmy, przestań, ty zwierzaku. Mamy gościa. Timmy? Serce w piersi Artemisa załomotało niczym bęben. Timmy, pieszczotliwe zdrobnienie, jakim matka nazywała ojca. Timmy i Arty, dwóch mężczyzn w jej życiu. Nie mógł dłużej czekać. Pchnął podwójne drzwi. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, było światło. Matka zapaliła lampy - to chyba dobry znak? Artemis wiedział, gdzie siedzi, wiedział dokładnie, gdzie jej szukać. Ale nie mógł nawet spojrzeć w tamtą stronę. A jeżeli... a jeżeli... - Tak, czym możemy służyć? Artemis odwrócił się ze wzrokiem wciąż wbitym w ziemię. -To ja. Matka roześmiała się swobodnie i beztrosko. - Widzę, że to ty, papo. Nie możesz zwolnić syna nawet na jedną noc? W końcu to nasz miodowy miesiąc. Artemis wiedział już wszystko. Szaleństwo matki pogłębiło się. Papo? Matka najwyraźniej wzięła Artemisa za jego własnego dziadka, który nie żył od dziesięciu lat! Powoli podniósł oczy. Matka siedziała na szezlongu we wspaniałej sukni ślubnej, z twarzą grubo pokrytą niestarannie nałożonym makijażem. Ale nie to było najgorsze. Naprzeciwko niej znajdowała się kukła ojca, zrobiona ze smokingu, który miał na sobie owego cudownego dnia w katedrze Christchurch czternaście lat temu. Ubranie zostało wypchane bibułką, a ponad wizytową koszulą widniała poduszka, na której namalowano szminką rysy twarzy. Wyglądało to niemal śmiesznie. Artemis zdławił łkanie, a jego nadzieje prysły niczym letnia tęcza. - Co ty na to, papo? - powiedziała Angelina głębokim basem, poruszając poduszką niczym brzuchomówca, manipulujący kukiełką. - Dasz swemu synowi wolny wieczór? Artemis skinął głową. Cóż innego mógł zrobić? Twarz Angeliny rozjaśniła szczera radość. Poderwała się z kanapy, ściskając nierozpoznanego syna. - Dziękujemy ci, papo. Dziękujemy. Artemis odwzajemnił uścisk, choć miał wrażenie, że oszukuje. - Proszę bardzo, ma... Angelino. No, muszę lecieć. Sprawy do załatwienia. Matka spoczęła obok kukły męża. - Tak, papo. Idź, nie martw się o nas, umiemy bawić się sami. Artemis wyszedł, nie oglądając się. Istotnie, miał sprawy do załatwienia, na przykład musiał wymusić okup od pewnej wróżki. Nie miał czasu dla świata fantazji swojej matki. Kapitan Holly Nieduża obejmowała głowę dłońmi