Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Ale częściowo sam się o to napraszałeś. Nie tylko Teasle. Mogłeś się wycofać. Po raz szesnasty? A wała. Choćby i po raz setny, no to co? Lepiej się było wycofać niż wdepnąć w ten gips. Daj spokój. Skończ już z tym i zabieraj się stąd. I niech robi to samo z kim innym? Ja pierdolę. Trzeba z tym zrobić koniec, Co takiego? Chyba nie to jest powód? Przyznaj się, że sam tego chciałeś. Napraszałeś się o coś takiego: żeby pokazać mu, co potrafisz i żeby rozdziawił gębę, jak się przekona, że nie z tobą te numery i że źle trafił. Tobie się to podoba. Nie napraszałem się o nic. Ale że mi się podoba, to fakt. Zapłaci mi ten skurwysyn. Wszystko spowinął mrok. Odzież lgnęła mu lodowato do skóry, Przed nim wysoka, gładka trawa uginała się w zacinającym deszczu, brnął przez nią i trawa osuwa mu się po gładkich, mokrych spodniach. Dotarł do usypiska głazów i kamieni, wiodącego ku podstawie skały, i wstąpił na nie ostrożnie. Strugi wody kłębiły się między nimi i po nich, w tej wichurze łatwo się pośliznąć i upaść, i znów dostać po żebrach. Wciąż pulsował w nich ból, odkąd skoczył z urwiska i rąbnął się o konary i przy każdym oddechu coś go uwierało ostro w piersi po praWej stronie. Jakby tkwił w niej ogromny haczyk na ryby albo szczerbaty kawał stłuczonej butelki. Musi to załatwić. Szybko. Jak najszybciej. Coś huczało. Słyszał to już spomiędzy drzew i domyślał się, że wichura z ulewą. Tylko że coraz głośniej, kiedy wspinał się po głazach do urwiska, i już wiedział, że to nie deszcz. Skała szaro zamajaczyła przed nim i zobaczył. To katarakta. Urwisko zmieniło się w wodospad i z góry waliła powódź, hucząc na skałach, wzbijając się pyłem wodnym wysoko w deszcz. Bliżej podejść byłoby niebezpiecznie; zaczął się posuwać na prawo. O jakieś sto metrów musi stać drzewo, w które skoczył. A tuż koło niego powinny leżeć zwłoki policjanta, który ze swoimi psami spadł w przepaść. Nie znalazł ich koło drzewa. Już miał zabrać się do grzebania w szczątkach śmigłowca, kiedy uświadomił sobie, że wodospad pewnie zmył ciało po kamieniach w dół, ku wysokiej trawie. Zszedł i rzeczywiście na skraju znalazł faceta, leżącego twarzą w płynącej wodzie. Szczyt głowy miał rozpłaszczony, a ręce i nogi mu sterczały pod dziwnymi kątami. A gdzie psy? nie mógł ich znaleźć. Chyba zniosło je głębiej w wysoką trawę. Prędko ukląkł, aby obszukać zwłoki. Przede wszystkim pas był mu potrzebny. Trzymając strzelbę, żeby mu nie wpadła do wody, jedną ręką przewrócił trupa na wznak. Twarz jeszcze nie najgorsza, nie takie widywał na wojnie. Odwrócił od niej wzrok i zajął się odpinaniem pasa, wyciąganiem go spod nieboszczyka, Przy tych wysiłkach aż się krzywił: tak żebra dźgały go w środku. Wreszcie zdołał wyszarpnąć pas i sprawdził, co na nim jest. Manierka wgnieciona, lecz nie pęknięta. Odkręcił, napił się i zabełkotała, na wpół pełna. Woda z niej miała stęchły, metaliczny posmak. Rewolwer w dopasowanej kaburze. Skórzana klapa zatrzaśnięta na rękojeści: dużo wody się tam nie mogło dostać. Odpiął go, pomyślawszy z uznaniem, że Teasle świetnie wyposażył swych ludzi. To był Colt Python: gruba, czterocalowa lufa z wielką muszką na końcu. Plastikowa rękojeść, z jaką zawsze się go sprzedaje, zastąpiona drewnianymi okładzinami, tak wyrobionymi, aby nie ślizgały się w ręku, kiedy mokre. Celownik u kurka też został przerobiony. Zazwyczaj stały, tutaj był przystosowany do strzelania na odległość. Nie spodziewał się tak doskonałego rewolweru. Komora dostosowana do kalibru 375 Magnum, do naboju, od którego tylko jeden jest potężniejszy. Można nim ubić jelenia. Da się go przestrzelić na wylot. Nacisnął dźwignię z boku i odchylił bębenek. Tkwiło w nim pięć naboi. Komora pod iglicą była pusta. Szybko schował rewolwer przed deszczem do kabury i zajrzawszy do ładownicy znalazł w niej jeszcze piętnaście naboi. Zapiął na sobie ten pas i nachylił się, z kłuciem w żebrach, aby mu przeszukać kieszenie. Ale nie było tam nic użytecznego do zabrania. Zwłaszcza nic do jedzenia. Liczył na to, że znajdzie przy zwłokach w najgorszym razie trochę czekolady