Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

/ tak w ciągu dobrych paru dni jeszcze przyjaciel mój odrodził syty od stołu dopiero po kilku obfitych śniadaniach obiadach — czytamy w pamiętniku Nansena.— Niemało czasu Inęło, nim odmienił się nasz stosunek do jedzenia, nim zaczę- \my dary Boże spożywać tak, jak wszyscy inni. Wilczego apetytu po grenlandzkiej głodówce nie była w 'Stale zmniejszyć nawet troska o los pozostałych we fiordzie to-.uy.yszy. Przez kilka dni horyzont pienił się białymi grzywami wzburzonych fal. Wiatr przynosił z otwartego oceanu huk itormu. Nikt nie chciał słyszeć o wyruszeniu łodzią na mo-/.c Daremnie Nansen przekonywał, namawiał, obiecywał zło- góry. - No cóż, dwu Eskimosów zgodziłoby się może wypłynąć ,i sowitą opłatą, ale nie dałbym sobie uciąć za nich ręki. Może ¦ robują dotrzeć do waszych, a może po prostu wylądują na nowszej wysepce i zostaną tam tak długo, póki nie zjedzą stkich zapasów — oświadczył markotnie Duńczyk. 87 —¦ A czy ktoś nie zgodziłby się pójść lądem? — nie dawał za wygraną Nansen. — Spytam jeszcze, spróbuję, ale to daleka i bardzo długa droga. W małym obozie w głębi fiordu chłodno byłr i głodno. W przyniesionych spod lodowca bagażach niewiele pozostało już żywności. Ot, z pięć porcji grochówki, trochę sucharów i pemikanu, na który, mimo pustego żołądka, już nikt nie mógł patrzeć. Jak na złość, nikomu nie udało się niczego ustrzelić. — Jeśli Nansen i Sverdrup dopłynęli szczęśliwie do osady, możemy spać spokojnie — zapewniał wygłodniałych towarzyszy Dietrichsen. Ale gdy przed oczami stanęła mu ta płócienna balia, w jakiej wyruszyli na fiord, przechodził go zimny dreszcz. Dzień mijał za dniem na wyczekiwaniu. W tydzień po odpłynięciu towarzyszy — opowiadał później — poszedłem dokonać zdjęć topograficznych okolicy. W kieszeni miałem jeden suchar mięsny, który musiał mi wystarczyć na cały dzień. Wydawało mi się, że usłyszałem kilka strzałów od strony zatoki. Czyżby któremuś z naszych udało się wreszcie coś upolować? Nie śmiałem myśleć, że to może obiecana pomoc. W chwilę później zza skały wynurzyły się dwie nieznajome sylwetki. Eskimosi przyszli pieszo, uginając się pod ciężarem olbrzymich plecaków. Taki był koniec naszej głodówki. Lapończyk Balto, bo i on również pisał z tej wyprawy pamiętnik, dłużej rozwodził się nad tą chwilą: Po wyjściu Die-trichsena w teren wdrapałem się na pobliską skałę. Z głodu sła-\ niałem się na nogach. Byłem na wysokości około stu metrów, kiedy-naraz spostrzegłem w dole ludzi idących w kierunku obozu. Co sił w nogach popędziłem uprzedzić towarzyszy. Nic chcieli mi uwierzyć. Rozpaliłem mimo to ognisko, naniosłem wody i postawiłem w kociołku, żeby się zagrzała. Warto było. Sav% nie wiem, kiedy i jak rozpakowaliśmy przyniesione prze. Eskimosów pakunki. Jedliśmy masło z chlebem, a nie chleli z masłem, zagryzaliśmy tłustym boczkiem. Mocny zapach fca-1 wy mieszał się z dymem mojej fajki. Nansen pamiętał nawel 88 0 tytoniu. Nie myślałem, że dożyję takiej chwili. Nasłuchiwaliśmy przez moment, bo wydawało się, że znów słychać jakieś strgały, I tak było. Nowi wysłannicy Nansena przyszli z jeszcze miększymi zapasami żywności. Jedni lądem, drudzy morzem. Ledwieśmy się mogli ruszać, tak byliśmy najedzeni, ale postanowiliśmy ugotować sobie jeszcze zupę maślaną. Samo masło z odrobiną wody. O takiej marzyliśmy, brnąc po przeklętym lodowcu, który, wydawało się, nie miał końca. Zupę zapiliśmy w końcu grogiem sporządzonym z koniaku i cukru. Eskimosi ite śmieli się z nas wcale. Oni sami dobrze wiedzieli, co to znali głód. W dwa dni później usłyszeliśmy nowe strzały. Przypłynęły 1 <> nas łodzie. Nansen nie zawiódł. Po szesnastu dniach rozłąki wszyscy uczestnicy wyprawy naleźłi się znów razem. Żywi, zdrowi, cali. Ale z fiordu Ivig-n t wysłannik Eskimos przywiózł niepomyślne wieści. Do statku-płynął w chwili, gdy podnoszono kotwicę. — Nic z tego! Niestety —; odpowiedział kapitan. — Mam .1 pokładzie czterdziestu ludzi. Jeśli popłynę po waszą wyra wę, statek może mi wmarznąć w lody na całą noc polarną, to wtedy wszystkich wyżywi? Ani ja, bo nie mam zapasów, mii wasza osada, bo nastałby tam głód. Chcąc nie chcąc, Nansen musiał się pogodzić z zimowaniem I Godthaab. Przeszło nadspodziewanie szybko. Sam nie wie-inlał, kiedy zleciały mu zimowe miesiące. Nie zmarnował ich, bdząc bezczynnie. Wszystko tu ciekawiło go, wszystko chciał Jobuczyć na własne oczy, usłyszeć na własne uszy, przelać na |Nł|iiur, na płótno. Żeby lepiej poznać codzienne życie myśliwych grenlandzkich, niewiele myśląc, przeniósł się z wygod-in K<> domku Duńczyka do eskimoskiego igloo. Nie był tam gos-i n/om ani ciężarem, ani zawadą. Jadł to, co wszyscy, spał ch samych posłaniach, co inni, z wszystkimi polował, jak nawet posiadł niełatwą sztukę pływania po wodach fiordu l kim, wywrotnym kajaku, obciągniętym skórami foki. Potni serdecznie swych gospodarzy. Ujął ich swoją życzliwością, rej nie przywykli ze strony białych ludzi. ^Wszyscy ża-* 89 łowali go w chwili rozstania, a stary -myśliwy, z którym, się szczególnie zaprzyjaźnił, powiedział: —¦ Powrócisz znów do tego wielkiego świata, z którego^do nas przyszedłeś, zobaczysz jeszcze wiele nowych rzeczy, spotkasz całe mnóstwo ciekawych ludzi i szybko o nas zapomnisz^ wiedz jednak, że my będziemy cię zawsze pamiętać. Kto zna Nansena, ten wie, że nigdy nie zapomniał raz zawartych przyjaźni. W książce swej „Życie Eskimosów" serdecznie i życzliwie opowiada o grenlandzkich przyjaciołach, chwali zalety ich charakteru \v słowach pełnych szczerej sympatii i szacunku, Z oburzeniem piętnuje pogardliwy stosunlk białych, którzy uważali Eskimosów za dzikie barbarzyńskie plemiona nie zasługujące na uwagę, wyszydzali ich obyczaje i przy każdej sposobności wykorzystywali ich łatwowierność i prosto-duszność. Cóż z tego, że są brudni, że żyją w prymitywnych warunkach, spróbowałby ktoś z nas, żyć inaczej tu, wśród mrozów i lodów Grenlandii. Są dobrzy, sprawiedliwi i ufni jak dzieci. Łatwo ich skrzywdzić, bo nie podejrzewają nikogo o złe zamiary. Mają złudzenia. Nie wiedzą, że człowiek może być dla człowieka wrogiem. Nansen pierwszy pisał tak o Eskimosach. Książka jego wywołała wielkie zainteresowanie w całym świecie i nie pozostała bez echa. Późniejsi badacze Grenlandii starali się patrzeć ną tubylców jak na ludzij a nie jak ną zwierzęta. .WIELKIE PRZYGOTOWANIA 17. „Ewa uprzedzona. Na biegun i tak wyruszę!" <4 — Szczęśliwcze, otrzymałeś medal „Vega"! Wiesz już o tym? Tymi słowami powitał Nansena, wkrótce po powrocie z Grenlandii, jego serdeczny przyjaciel. Rozpromieniona uśmiechem twarz Fridtjofa spoważniała. Przybladł z wrażenia, ręce mocno zacisnął na dłoni mówiącego, nie mogąc powiedzieć słowa. — Puść, zgruchoczesz mi palce, ty niedźwiedziu polarny! Jesteś szóstym na świecie człowiekiem, który otrzymał to wspaniałe odznaczenie