Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Szemrając znowu, naibowie zaczęli opuszczać galerię. Spod balkonu wychynęli słudzy, podeszli do okien i zaciągnęli pomarańczowe zasłony. W sali zapanował ciepły półmrok. - Paul... - zaczęła Alia. - Kiedy sprowokujemy przemoc - powiedział Paul - wtedy będziemy mieli nad nią pełną kontrolę. Dzięki ci, Stil, dobrze zagrałeś swoją rolę. Jestem pewien, że Alia zidentyfikowała naibów, którzy z nim współdziałali. Nie mieli szans, by się nie zdradzić. - Uknuliście to między sobą? - zapytała Alia. - Gdybym od ręki kazał ściąć Korbę, naibowie zrozumieliby to - powiedział Paul. - Ale obserwując tę formalną procedurę, niezbyt ściśle przystającą do Prawa Fremenów, poczuli, że ich własne prawa są zagrożone. Którzy naibowie z nim byli, Alia? - Na pewno Radżifiri - powiedziała cicho. - I Saadżid, ale... - Daj Stilgarowi kompletną listę - rzekł Paul. Alia przełknęła ślinę, czując w tej chwili - jak inni - strach przed Paulem. Wiedziała, dzięki czemu poruszał się bez oczu, ale precyzja jego ruchów przerażała ją. Żeby dostrzegać czyjś wygląd oczyma wyroczni! Czuła, że jej postać rysuje się mu w kosmicznym czasie, którego zgodność z rzeczywistością zależy wyłącznie od jego słów i czynów. Trzymał ich wszystkich w mocy swojej wizji! - Jesteś już spóźniony na poranną audiencję, Sire - odezwał się Stilgar. - Wielu ludzi czeka... ciekawych... przelęknionych... - A ty się lękasz, Stil? - Tak - doleciał w odpowiedzi najcichszy szept. - Jesteś moim przyjacielem i niczego z mojej strony nie musisz się obawiać - powiedział Paul. Stilgar przełknął ślinę. - Tak, mój panie. - Alio, poprowadź poranną audiencję - polecił Paul. - Stilgar, daj znak. Stilgar wykonał polecenie. W okolicy wielkich drzwi wybuchło zamieszanie. Wypychano tłum z zaciemnionego pokoju, robiąc przejście dla urzędników. Mnóstwo rzeczy zaczęło dziać się naraz. Gwardia zamkowa poszturchiwała i odpychała ciżbę suplikantów, jaskrawo odziani adwokaci starali się przedrzeć, rozległy się wrzaski i przekleństwa. Adwokaci machali aktami swych pozwów. Urzędnik Zgromadzenia przepchnął się naprzód szpalerem utworzonym przez strażników. Niósł Listę Preferencji - nazwiska tych, którzy mieli zostać dopuszczeni przed Tron. Urzędnik, żylasty Fremen o imieniu Tekrub, roztaczał wokół siebie aurę znudzonego cynizmu, ostentacyjnie obnosząc wygoloną głowę i zbite w kołtun bokobrody. Alia zagrodziła mu drogę, dając Paulowi czas, by wymknął się wraz z Chani prywatnym przejściem za podwyższeniem. Poczuła przelotny brak zaufania do urzędnika, widząc nachalne wścibstwo w spojrzeniu, jakie Tekrub posłał za Paulem. - Będę dziś mówić w imieniu mego brata - powiedziała. - Każ suplikantom podchodzić pojedynczo. - Tak, pani. - Odwrócił się, by ustawić oczekujących na posłuchanie. - Pamiętam czasy, kiedy nie omyliłabyś się, jak dzisiaj, co do zamiarów swego brata - powiedział Stilgar. - Byłam roztargniona - przyznała. - Zaszła w tobie dramatyczna zmiana, Stil. Co się stało? Stilgar wyprostował się, zaskoczony. Człowiek się zmieniał, to jasne. Ale dramatycznie? Z takim poglądem na swoją osobę nigdy się dotąd nie spotkał. Dramat był wartością problematyczną. Dramatyczni bywali sprowadzani artyści o wątpliwej lojalności i jeszcze bardziej wątpliwej cnocie. Dramatem posługiwali się wrogowie Imperium, by wpływać na niestałe pospólstwo. Korba porzucił fremeńskie cnoty, by wprząc dramat w służbę Kwizaratu. I dlatego zginie. - Jesteś przewrotna - powiedział. - Nie ufasz mi? Strapienie w jego głosie złagodziło jej minę, ale ton pozostał bez zmiany. - Wiesz, że ci ufam. Zawsze zgadzałam się z bratem, że skoro sprawy znalazły się w rękach Stilgara, mogliśmy o nich nie myśleć. - Czemu więc mówisz, że się... zmieniłem? - Dojrzewasz do wypowiedzenia posłuszeństwa memu bratu - odparła. - Czytam to w tobie. Mogę tylko mieć nadzieję, że to nie zniszczy was obu. Zbliżał się pierwszy suplikant z adwokatem. Alia odwróciła się, nim Stilgar zdołał odpowiedzieć. Na jego twarzy jednak pojawiło się coś, co wyczuła w liście od matki - moralność i sumienie wyparte przez prawo. „Tworzycie niebezpieczny paradoks.” Tibana był apologetą sokratycznego chrystianizmu, pochodzącym przypuszczalnie z IV Anbus, który żył na przełomie ósmego i dziewiątego wieku przed Corrinami, najprawdopodobniej w drugim królestwie Dalamaku. Z jego dzieł przetrwała jedynie część, z której to wyjęto ten fragment: „Serca wszystkich ludzi mieszkają w tej samej dziczy”. z „Xięgi Diuny Irulany” - Jesteś Bidżaz - powiedział ghola, wchodząc do małej izby, w której trzymany był pod strażą karzeł. - Ja nazywam się Hayt. Wraz z gholą przybył silny oddział gwardii pałacowej, by objąć wieczorną wartę. Piach niesiony przez wiatr o zachodzie ciął ich policzki, dlatego mrużyli oczy, śpiesząc przez odkryty dziedziniec. Teraz słychać ich było za drzwiami, zmianie warty towarzyszyły żarty i śmiechy. - Nie jesteś Hayt - odparł karzeł. - Jesteś Duncan Idaho. Byłem przy tym, jak kładziono twoje martwe ciało do zbiornika i byłem też, gdy je wyjmowano, żywe i gotowe do kształcenia. Ghola przełknął ślinę, czując nagłą suchość w gardle. Zielone draperie wchłaniały żółty blask oświetlających izbę kul świętojańskich. W poświacie widać było krople potu na czole karła. Bidżaz wydawał się istotą przedziwnej prawości, jak gdyby moc wszczepiona mu przez Tleilaxan przenikała przez cielesną powłokę. Pod maską tchórzostwa i frywolności kryła się siła. - Muad’Dib zlecił mi przesłuchanie cię, by dojść, jakie zadanie kazali ci tu wykonać Tleilaxanie - oświadczył Hayt. - Tleilaxanie, Tleilaxanie - zanucił karzeł. - Ja jestem Tleilaxaninem, ty durniu! A tak w ogóle - ty też. Hayt spojrzał na karta. Promieniował charyzmatyczną żywotnością, przywodząc na myśl starożytnych bogów. - Słyszysz straż za drzwiami? - spytał. - Jeśli im rozkażę, uduszą cię