Nie wiem czy BĂłg istnieje, ale byĹoby z korzyĹciÄ dla Jego reputacji, gdyby nie istniaĹ" - Renard
.. ale żeleźce i kawał drzewa zostało w ranie. Wisz posłonił się z krzykiem i padł na ręce syna. Na widok trupa tego, gdyż stary z jękiem wyzionął ducha, wszystko, co żyło, rzuciło się jak wściekłe na ludzi grodowych. Walka rozpoczęła się nie na łuki i proce, ale na pięści i zęby, chwytali się za barki i walili na ziemię. Z tyłów wdarli się na ten hałas ci, co zagrodę obstawić mieli, i wmieszali się niespodzianie, popłoch rzucając chwilowy na gromadkę obrońców. Trwoga trwała tylko chwilę, zwrócili się stojący w podwórzu ku napastnikom i zwarli, drudzy u wrót, z zaciętością walcząc na swoich śmieciskach, odpierali kupkę smerdowych ludzi. Widok leżących na ziemi we krwi zwłok starego Wisza zajadłość powiększał. Liczba z obu stron prawie równą była... Za starca, który padł, kilku smerdzie zabito, sam on ranny, gdy mu oczy krwią zapływały, ustąpić musiał i począł wołać na swoich, aby się cofali. Co pozostało grodowych pachołków, wyparło się z podwórza, kupiąc około dowódcy i z nim razem ustępując ku brzegowi rzeki. Wiszowi dali im odejść, zostając przy bronionej zagrodzie, ścigając ich tylko łajaniem i krzykami. Obie strony dosyć miały tej walki krwawej. Znad brzegu rzeczki podnosiły się tylko głosy i wrzawa, której od wrót odpowiadano. Psie syny! Niewolniki! Raby! - Gady! Żmije!... Podobnymi wyrazy ciskano na siebie z obu stron długo, grożąc z jednej pięściami, z drugiej oszczepy podnosząc w górę... - Chodźcie tu! - wołali jedni. - Zbliżcie się! - odpowiadali drudzy. Tymczasem w krzakach nad rzeką smerdzie obmywano i obwiązywano głowę, a synowie ciało ojca podniósłszy, nieśli je złożyć w izbie na posłaniu... nieśli i płakali, a krzyczeli... Nikt walki na nowo rozpoczynać nie myślał. Głosy ucichały powoli. Widocznym było, że smerda ze swoimi ustąpi i zaniecha dalszej napaści. W istocie smerdzie dostatecznym się zdawało, że winowajca zginął, a ani on, ani ludzie jego nie chcieli życia stawić nie czując się silniejszymi. Pokładli się tylko nie opodal od wrót obozem z końmi i pozostali, grożąc, do wieczora. Musiano też naprzeciw nich straż postawić, aby się nocą niespodzianie nie rzucili, bo im jeszcze nie dowierzano. Gdy zmrok zapadł zupełny, ucichło nad rzeczką, jak gdyby po walce się wylegiwali. Chłopak, na brzuchu podpełznąwszy, dojrzał dopiero nierychło, że korzystając z ciemności kneziowscy ludzie w bród przebyli wodę i drugim brzegiem znać nazad po cichu odciągnęli do grodu. Rozstawiwszy więc czaty mogli już wszyscy spocząć. Drogo to był kupiony odpoczynek. W świetlicy na posłaniu swym leżał trup starca blady, ręką jeszcze ściśniętą trzymając złamane drzewce, które tkwiło mu w piersi zastygłą krwią czarną oblanej. Łuczywo paliło się na ognisku, dwaj synowie siedzieli i płakali. Nie było nawet komu o pogrzebie pomyśleć, bo niewiasty wszystkie jeszcze były w lesie. Dano im znać, pobiegł Sambor hukając w umówiony sposób, lecz nim mu na głos jego odpowiedziano, nim nadeszły żona, córki, synowe, sługi i wnuki, noc już była w połowie. Wśród ciszy lasów z dala ten pochód żałobny słychać było. Szły płacząc, rycząc, śpiewając, zawodząc, włosy rwąc z głowy, a puszcza jękiem rozlegała się daleko. Przodem szła stara Jaga siwe włosy rozpuściwszy na ramiona, z rękami załamanymi, z zamkniętymi powieki. Pod ręce wiodły ją córki zrzuciwszy z głów wianki, rozplótłszy kosy, podarłszy odzież na sobie. Tylko Dziwa szła milcząca i jakby martwa. Lament ten, płacz i razem pieśń jękliwa, wszystkich przejadł smutkiem i grozą... Mężczyźni wtórowali. Otwarły się drzwi i cały ten orszak niewieści wtoczył się jak pijany rozpaczą, biegnąc aż do zwłok. starca Tu popadały na ziemię wszystkie i tarzać się zaczęły. Ogień przygasł był na kamieniach, przyrzucono pęk łuczywa i w blasku jego przedstawił się obraz ten tak straszno, tak boleśnie, że ci, co już płakali dzień cały, na nowo ryczeć poczęli. W podwórzu wyły psy, w szopach strwożone odezwało się bydło i konie rżały. Nareszcie Dziwa z ziemi wstała. Stara Jaga ruszyła się za nią, płaczki tylko zostały na ziemi zawodząc i śpiewając pieśni... Matka i córka szły zmarłego do mogiły odziewać. Żalnik i zgliszcza dosyć były oddalone, na polance piaszczystej znajdowały się w lesie. Poszli więc parobcy drzewo przysposobić na stos, kamienie gotować do grobu, bo ciała nie chciano długo trzymać nie spalonym, ażeby duch mógł prędzej wzlecieć do ojców i braci. Noc to była bezsenna i łzawa... Nad rankiem już stary Wisz siedział na ławie, podparty tak, aby się żywym niemal mógł zdawać jeszcze. Najlepszą odzież nań włożono, najpiękniejszą broń przypasano do pasa, czapkę z kitą miał na głowie, łuk na plecach, procę, kamienny topór ojców i dłut z krzemienia. Siwy koń, na którym ostatnią podróż odbywał, stał przeznaczony, aby z nim spłonął na stosie... U nóg nieboszczyka, na ziemi, siedziała Jaga z głową spuszczoną, ubrana w najpiękniejsze swe suknie, w sznurach bursztynu i świecących naramiennikach; siedziała i jęczała po cichu... Dalej płaczki z rozrzuconymi włosy bijąc w dłonie, drapiąc twarze i piersi, śpiewały pieśni rzewne... W głębi synowie stali, na rękach podparci, łzy ocierając po cichu... - ... Odszedłeś od nas - wołały płaczki - nie ma cię, panie... osierociłeś nas biednych... Poszedłeś, panie, do ojców twoich, do duchów jasnych, wojować z czarnymi duchy... Wszystkoś na ziemi miał, czego dusza zapragnie... Ziemie rozległe, zwierza dostatek, trzody bez liku, zboża zasieki, ulów tysiące, chleb i miód biały... I miłość miałeś u ludzi... Żonę ci wierną, dzieci posłuszne, czeladź pokorną i konie rącze... Rzuciłeś wszystko... i nas... i dzieci... i nigdy do nas nie wrócisz... Patrz na sieroty, włosy rwą z głowy, słyszysz ich jęki... otwórz powieki. Wiszu, wojaku niezwyciężony, wróg na cię napadł zdradliwie... krew twa będzie pomszczona, zemsta niesyta, z twojego rodu pójdzie ostatni mścić ją, dopóki stanie zabójców plemienia... Śpiewy te żałobne powtarzały się bez końca. Dzień już był, gdy dano znak od lasu, że na zgliszczu stos był gotowy. Sąsiadom parobcy dali znać prosząc na chleb żałobny. Cały pochód ruszył z zagrody. Czterej parobcy nieśli siedzące zmarłego ciało, za nim wiedziono konia, prowadzono psy, niesiono broń i szaty. Płaczki kołem otaczały zwłoki, pieśni ciągle zawodząc i przeraźliwe wydając jęki. Za nimi szedł guślarz Słowan ze spuszczoną głową i Jaga, którą wiodły córki pod ręce; cała ludność aż do dzieci wysypała się ze dworu, który pustką otwartą pozostał