Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Była to doprawdy nie byle jaka pociecha! Po niedługim czasie, kiedy już można było wierzyć w trwałość tak pozytywnej zmiany, Edmund również przyczynił się do poprawy ojcowskiego samopo- czucia, gdyż okazał poprawę w jednej jedynej dziedzinie, w jakiej poprzednio sprawiał ojcu ból - poprawę swego nastroju. Po długich spacerach i przesiadywaniu z Fanny pod drzewami przez całe lato 442 do tego stopnia pogodził się z rzeczywistością, że zaczął okazywać jaką taką pogodę ducha. Takie to okoliczności i takie nadzieje stopniowo przynosiły sir Tho- masowi pociechę, stępiały jego poczucie straty i częściowo godziły w samym sobą, lecz boleść, płynąca ze świadomości własnych błędów, popełnionych przy wychowaniu córek, nie opuściła go już nigdy. Zbyt późno zrozumiał, jak fatalny wpływ na charakter każdego młodego stworzenia musi mieć krańcowo różne traktowanie, z ja- kim spotyka się w domu, a tego właśnie doświadczyły jego córki: niesłychana pobłażliwość i pochlebstwa ciotki kontrastowały nie- ustannie z jego własną surowością. Zdał sobie sprawę z mylności własnych sądów, kiedy to liczył, że zapobiegnie fatalnym skutkom postępowania pani Norris, zachowując się inaczej niż ona, tymcza- sem zwiększył tylko zło, nauczył dzieci trzymać w obecności ojca swój temperament w ryzach, wskutek czego nie znał ich prawdzi- wego charakteru, a po pobłażliwość odsyłał je do osoby, która po- ciągała je tylko swoim ślepym uczuciem i nadmiarem pochwał. Na tym polegał poważny błąd wychowawczy, ale choć istotnie był poważny, sir Thomas zaczął powoli zdawać sobie sprawę, że nie to było największą ułomnością jego programu edukacyjnego. Mu- siało w nim nie dostawać czegoś wewnątrz, inaczej czas zniwelo- wałby wiele jego złych skutków. Obawiał się, że zabrakło w nim zasad, czynnych zasad; że jego córki nie zostały wychowane tak, by poczucie obowiązku, które już samo w sobie wystarczy, pozwalało im panować nad własnymi skłonnościami i temperamentami. Otrzy- mały teoretyczną naukę religii, nigdy jednak nie żądano, by dawały jej świadectwo w codziennej praktyce. Wyróżnianie się elegancją i kunsztami - usankcjonowany cel ich młodości - nie mogło tu przynieść pożytków, nie mogło też wpłynąć umorałniająco na ich umysły. Chciał, aby jego córki były dobre, lecz obejmował swoją troską ich rozum i maniery, a nie ich skłonności, obawiał się też, że nigdy z żadnych ust, które mogłyby je czegoś nauczyć, nie usłysza- ły o konieczności samo wyrzeczenia i pokory. Gorzko bolał nad tą ułomnością, nie mogąc wprost pojąć, jak to się stało, jak to było możliwe. Z rozpaczą myślał, że przy wszy- 443 stkich kosztach i wysiłkach, jakie pociągała droga i troskliwa edu- kacja, wychował córki tak, że nie znały swoich podstawowych obo- wiązków, on zaś nie znał ani ich charakterów, ani usposobień. Poznał silne namiętności i żywiołowość pani Rushworth dopiero po żałosnych ich skutkach. Nie można jej było nakłonić do opusz- czenia pana Crawforda. Miała nadzieję, że wyjdzie za niego, i mie- szkali razem, dopóki nie zdała sobie wreszcie sprawy, że jej nadzie- je są płonne, i dopóki rozpacz i poczucie zawodu nie doprowadziły jej do zupełnego zgorzknienia i nie przekształciły jej uczucia niemal w nienawiść; przez pewien czas byli sobie nawzajem udręką, wresz- cie zaś rozstali się dobrowolnie. Za to, że z nim żyła, otrzymała w zapłacie wyrzuty, że stała się przyczyną ruiny jego szczęścia z Fanny; opuszczając go zaś jedyną pociechę widziała w tym, że ich rozdzieliła. Czyż można sobie wyobrazić większą nędzę duchową w takiej sytuacji? Pan Rushworth uzyskał rozwód bez trudu i tak skończyło się małżeństwo zawarte na warunkach, jakie nie pozwalają liczyć na nic lepszego, nawet na łut szczęścia. Ona gardziła mężem i kochała innego - a on dobrze o tym wiedział. Poniżenie głupca i zawód, jakiego doznała egoistyczna namiętność, niewielkie rodzą współ- czucie. Za swoje postępowanie poniósł karę, tak samo zresztą jak jego żona, której kara była o wiele surowsza, gdyż wina była o wiele większa