Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Pani Serafina chmurna, pan doktór zadumany. Porzuciłam was inaczej, spodziewałam się zastać... szczęśliwszymi. Poglądała tak na oboje, że Serafina tym się zmieszała. - Ja zestarzałam jeszcze bardziej, choć już i tak byłam stara - zawołała przymuszając się do wesołości - to nic dziwnego, a pan doktór tak się zmęczył tą doktoryzacją. Może też - dodała - miał jeszcze i inne troski. - A gdzie Lusia? - spytała Adolfina - nie ma jej tu? - Ludwika została w domu i właśnie do niej i dla niej śpieszyć muszę - dodał żegnając się Micio, rad, że od oczów przenikliwych Adolfiny odbieży i skryje wzruszenie. Potrzeba było męskiej w istocie wytrwałości, której Mieczysław nabierał hartując się niedolą swoją, aby przenieść wszystko, co mu przeznaczenie zsyłało. Na jego młode lata ciężaru tego było nad siły prawie - zaledwie jeden z siebie zrzucił, już drugi przychodził, nie dając mu życia skosztować i odetchnąć. Od kilku lat w ciągłym żył ogniu i troskach o siebie, o siostrę, o stosunki z ludźmi, z którymi go dziwne okoliczności wiązały. W tej sierocej doli jego było w istocie coś fatalnego, jakby umyślnie ręka niewidoczna pociski rzucała. Mieczysław, wychodząc, zadumał się o sobie - robił rachunek sumienia i szukał winy własnej, a znaleźć jej nie mógł. Szedł za obowiązkiem, walczył z sercem, bronił się słabości, unikał poniżenia, do poświęceń był gotów - wszystko to nie mogło losu rozbroić. Zdawało się, iż z ukończeniem nauk rozpocznie nowe życie, a rozpoczął tylko nowe pasmo zawikłań. Obchodził go teraz najwięcej los siostry, co począć było? Powiedzieć jej wszystko czy zataić? Szedł z tymi myślami do domu, nie śpiesząc, bo wiedział, co go tam czekało. W progu spotkał Orchowską, która z tajemniczą miną oznajmiła mu, że dr Varius czekał na niego w saloniku. W istocie znalazł go tam samego, bo Ludwika nie wyszła. Po twarzy Micia znawca ludzi, stary i doświadczony, poznał od razu, z czym przychodził. Nie zmieszało go to bynajmniej - przywitali się bardzo zimno. - Poproś, kochany doktorze, szanownej siostry swej, żeby wyjść była łaskawa, mamy wiele do pomówienia z sobą. Raz musimy wszelkie wątpliwości usunąć, bo czuję, że je względem mnie mieć musicie, nikt na większe i zuchwalsze nade mnie potwarze wystawionym nie był. Ludwika otworzyła drzwi w tej chwili i weszła, jakby na zawołanie, doktór powitał ją z daleka i siadł na swoim miejscu. - Przyjechałem do pani i jej brata ze spowiedzią, lepiej ją odbyć dobrowonie i dzisiaj niż po niewoli i za późno. Winienem ją pani i jej bratu i dopełnię z ochotą, cięży mi ona. Jeśliście państwo nie słyszeli jeszcze, że jestem zbójcą, uwodzicielem, zdrajcą, ostatnim z ludzi, zakamieniałym zbrodniarzem itd., to posłyszycie lada chwila. Ja już z tymi potwarzami oswojony jestem i obyty, na was one mogą uczynić wrażenie. Potępiony, muszę choć sprobować się bronić. Posłyszycie te zarzuty przeciw mnie z ust ubogiej rodziny mojej, rozsiane między obcymi... wszędzie, chciejcież coś o mym życiu ode mnie posłuchać. Ojciec mój był ubogim felczerem, matka i ojciec nie mieli prawie majątku. Od młodych lat kosztowałem ubóstwa, nauką i pracą własną postanowiłem się z niego wydobyć. Gdy mi ojciec zmarł, poszedłem dalej wyznaczoną przez niego drogą, dnie i noce męczyłem się nad książkami i preparatami. Poszczęściło mi się, wybiłem się z tłumu, zyskałem imię, wziętość, majątek, lecz razem nieprzyjaciół i zazdrosnych. Jedno nie idzie nigdy bez drugiego, tłum niedołęgów, co sam nic nie może, znęca się nad tymi, co mają siłę i rozum lub szczęście. Jest to zwykła kolej rzeczy ludzkich. Im od mniejszego począwszy, wyżej dobił się człowiek, tym go zapalczywiej kamieniami obrzucać będą. Kamienie - to potwarze. Nie ma, której by nie wymyślono na tych, co dosięgli szczytów. Mogę się pochwalić, że mnie ta cześć też spotkała. Jeślim ratował jaką rodzinę od bezcześci, choćby z własnym poświęceniem, występek przypisano mnie, jeśli starałem się zasłonić i pokryć słabość, uczyniono mnie jej współuczestnikiem