Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Przyznam, że przygotowałem grunt z pomocą jednego czy dwócz zaklęć - odparł Sarzana. - I co z tego? Los tych stworzeń jest teraz o wiele lepszy, niż przedtem. Wtedy polowały i na nie polowano, a żyły o wiele krócej, nieledwie mgnienie oka. Były bezradne, jeśli powaliła je choroba albo dopadł sztorm. Teraz zaś, w zamian za drobne przysługi, które w większości nie kłócą się z ich zwierzęcą naturą, jak na przykład łowienie ryb, wiodą o wiele szczęśliwsze i spokojniejsze życie. Nie byłam pewna, czy jakiekolwiek pozbawione wolności zwierzę rzeczywiście czuje się szczęśliwsze, lecz nie wspomniałam o tym na głos. Właściciele zwierzyńców wysuwali podobne argumenty jak nasz gospodarz. Gamelan również nie skomentował jego słów. Bankiet trwał dalej. Prawie wszyscy zachowywali się bez zarzutu. Nakazałam gwardzistkom, by nie nadużywały alkoholu i stwierdziłam, że żadna, nawet Cliges, największa miłośniczka wina spośród nas, nie przebrała miary. Za to trzech czy czterech marynarzy, jak to ludzie morza, postanowiło skorzystać z tak wspaniałej okazji. Jeden z nich przybrał takie tempo, że z końca stołu, gdzie siedział, zaczęły dochodzić urywki pijackich piosenek. Sarzana wydawał się tego nie dostrzegać i dalej prowadził lekką, pogodną rozmowę. Widziałam jednak, że gdy spojrzał w stronę rozpoczynającej się pijatyki, jej niedoszli uczestnicy natychmiast ucichli. Jedna z moich wojowniczek opowiadała później, że marynarze rzeczywiście wytrzeźwieli w jednej chwili i zaczęli się trząść, jakby przez kilka sekund cierpieli na spotęgowane bolesne objawy kociokwiku. Sarzana wyraźnie potrafił stworzyć odpowiednią atmosferę w czasie bankietu - nie tylko z pomocą dobrych manier i gościnności. Na zakończenie uczty podano ciasta i owoce, oraz wybór serów, jakich nie jadłam nigdy w życiu. Gdy kończyłam posiłek, rozległo się szuranie krzesłami. Gwardzistki i marynarze powstawali z miejsc i, pożegnawszy się niezwykle uprzejmie, wyszli, jakbyśmy właśnie skończyli posiłek w koszarach i wysuszyli ostatnie krople wina z dzbanów. Na zewnątrz rozległy się głosy sierżantów formujących szyki. Byłam tak zaskoczona, że zanim zdążyłam się odezwać, wojsko już maszerowało przez równinę. W ogromnej komnacie pozostała nas jedynie czwórka - oprócz mnie Cholla Yi, Gamelan i Corais. Przez chwilę bardzo się niepokoiłam, ale w progu spostrzegłam sierżant Bodilon, która, zgodnie z moim rozkazem, miała kwaterować wraz z Corais w pałacu Sarzany. Po obu stronach drzwi stanęły w gotowości dwie gwardzistki, ściskając w dłoniach drzewca włóczni. Sarzana spojrzał na mnie i rzekł: - Pani kapitan, proszę wybaczyć mi przekroczenie moich kompetencji, ale wyszedłem z założenia, że gwardzistkom będzie wygodniej na kwaterach niż tu. Miały dziś ciężki dzień, podobnie jak pańscy marynarze, admirale Yi. Nie wiadomo dlaczego, nikt z nas nie zaprotestował ani też nie poczuł się zaniepokojony potęgą magii Sarzany. W dalszym ciągu otulały nas ciepło i serdeczność, miłe i przytulne jak wełniana opończa w zimowy wieczór. - Teraz zaś proponuję przenieść się do innej komnaty, gdzie będziemy mogli spokojnie prowadzić dalszą rozmowę. Wiem o was niemal wszystko. Znam was i wasze rodzinne krainy. Wiem o pościgu za potężnym wrogiem i o jego zniszczeniu. Wiem, jakie niebezpieczeństwa pokonaliście, wędrując po tych morzach. Wiem także, co was czeka... ale wy o mnie nie wiecie nic - rzekł Sarzana i dodał z uśmiechem: - Możemy jednak coś na to zaradzić. Opowiem wam teraz historię mego życia. Dowiecie się, w jaki sposób zostałem Sarzaną i o tym, jak siły zła spowodowały upadek mój i potężnej cywilizacji wysp Konya. Rozdział Trzynasty Władca Konyi Sarzana odwrócił się i wyszedł z sali bankietowej. Z jego ust nie padł ani rozkaz, ani zaproszenie, lecz wszyscy wiedzieliśmy, że mamy iść za nim. Corais wzięła Gamelana pod rękę i powędrowaliśmy wzdłuż stołów. Zwierzoludzie, zajęci sprzątaniem, nie zwracali na nas uwagi. Szliśmy długą galerią, która przypominała muzeum: bo na ścianach porozwieszano setki przedmiotów, pochodzących z różnych kultur - od obrazów i rzeźb aż po kolorowe stroje. Sklepionym korytarzem dotarliśmy do okrągłej komnaty, której środek zajmował okrągły kominek. Huczał na nim ogień, mimo że wieczór był ciepły, lecz nie odczuwałam nieprzyjemnego gorąca. Wokół ognia porozkładano wygodne, miękkie siedziska, a przy każdym stał niski stolik z kieliszkami i butelkami. - Posłużyłem się drobnym zaklęciem, by ustalić wasze ulubione trunki - rzekł Sarzana, starając się utrzymać lekki, pogodny ton rozmowy. - Mam nadzieję, że wybaczycie mi takie natręctwo. Usadowiliśmy się wygodnie. Natychmiast poznałam po butelce, że stoi przede mną wierna replika Talyi, słodkiego deserowego wina, które od pokoleń tłoczono w majątkach rodu Antero jedynie dla honorowych gości. Sporządza się je w ten sposób: winogrona należy pozostawić na krzaku aż się pomarszczą, a potem, gdy miękisz będzie najsłodszy, delikatnie zerwać je z łodyżek i ułożyć w kadzi, gdzie popękają pod własnym ciężarem. Na moment zapomniałam, gdzie się znajduję i oczy przesłoniła mi mgła, na wspomnienie odległego miejsca, które zaczęło mi się już wydawać nieosiągalne. Po raz ostatni piłam to wino przed rokiem, gdy zbiory okazały się tak znakomite, że można było przeznaczyć część gron na sporządzenie Talyi, wina dla prawdziwych rozrzutników