Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Chyba jeszcze nie doszłam do siebie po zmianie stref czasowych. Chodźmy do łóżka. - Jasne - zgodził się Mike. - Trochę się o ciebie martwię, Carrie. Strasznie wszystko wyolbrzymiasz. Wtorek, 5 maja Mama ma przyjechać jutro. Wzięłam tydzień wolnego i czuję się, jakbym dostała wielki urodzinowy prezent. Wczoraj Tom, Rebeka i ja mieliśmy cudowny dzień. Wspaniale było zostać w łóżku i poprzytulać się w trójkę, kiedy Mike wstawał, wkładał garnitur i wyjeżdżał do pracy. Hi, hi. A my nie. Mieliśmy cały tydzień wylegiwania się, robienia dużych, lepkich ciastek, chodzenia na długie spacery; i mogę wreszcie wziąć Toma na basen na lekcję pływania dla matek z małymi dziećmi, a Rebekę na obiecaną pierwszą lekcję jazdy konnej. Prosiła mnie o to od wieków, ale Mike krzywił się, że to niebezpieczne i strasznie kosztowne. Muszę znaleźć na to czas w trakcie weekendów, bo nie mogę już obarczać Claire większą ilością obsługiwania zajęć pozaszkolnych - już teraz musi czekać z Tomem przez godzinę, kiedy Rebeka chodzi na kółko baletowe, a w środy jest zbiórka zuchów, która kończy się o siódmej, w porze, gdy Tom powinien już się kąpać. Prośba, aby jeździła jeszcze z Rebeką pięć mil na jazdę konną, mogłaby przepełnić czarę. Więc będzie to kolejna rzecz, którą musimy upchnąć podczas weekendu, czy się to Mike’owi podoba, czy nie. Wczoraj po południu poszłam z dziećmi na cudowny, długi, wietrzny spacer polami nad naszym domem. Wiosenne kwiaty kwitły w wielkiej obfitości, krzaki były pełne bazi, które zawsze przypominają mi o latach w szkole podstawowej, kiedy nosiłam je do klasy i stawiałam na oknie. Znalazłyśmy staw, w którym były kijanki i Rebeka uparła się, żeby wrócić do domu i przynieść słoik po dżemie. Obwiązałam go pod pokrywką kawałkiem sznurka, dość niewprawnie, i Rebeka, wymachując nim, pobiegła przez łąki. Szłam za nią, lekko dysząc, z Tomem w nosidełku na plecach, który wyciągnął rączki na powiew ostrego, tnącego wiatru. Piszczał z zachwytu i chwytał mnie za włosy, jakby chciał się upewnić, że nie zniknę. Psy wybiegły daleko naprzód, ciesząc się z długiego spaceru - nie sądzę, aby Claire brała je zbyt daleko, bo Tom już swoje waży, a z wózkiem można chodzić tylko na nudną przechadzkę nad kanałem, gdzie jest odpowiednia nawierzchnia. Poza tym Turtle potrafi nagle czymś się podniecić i ni stąd, ni zowąd pociągnąć cię za sobą z całej siły, co sprawia, że spacery z nim są dość ryzykowne. Nad stawem Rebeka pochyliła się zafascynowana, obserwując maleńkie, śmigające przy brzegu, czarne kształty. - Włóż delikatnie słoik - powiedziałam, a kiedy go zanurzyła, do słoika wleciało na moje oko parę setek kijanek (Czy wszystkie wyrosną na żaby? Gdzie się podzieją?), mnóstwo zielonej zawiesistej wody i trochę mułu. Rozkosznie. Wyjęłam Toma z nosidełka i trzymając go mocno przy sobie, przyklękłam obok Rebeki. Podniosła na mnie rozpromienioną buzię. - Popatrz, mamusiu! - Była wniebowzięta. - gdzie je damy? - Mamy taką jedną starą miskę. Ale musimy włożyć do niej kamień, żeby mogły wyskoczyć, jak wyrosną na małe żabki. - Małe żabki, małe żabki! - Rebeka zaczęła skakać w koło z radości. - Spokojnie! - roześmiałam się. - Jeszcze je wylejesz. Chcesz, żebym je zaniosła do domu? - Nie. Sama je zaniosę. W drodze powrotnej szła bardzo ostrożnie, trzymając słoik napiętymi, skoncentrowanymi paluszkami. W domu znalazłyśmy miskę i napełniłyśmy ją wodą z kranu (Jestem pewna, że trochę fluoru im nie zaszkodzi - zaoszczędzą na dentyście), a później wlałyśmy zawartość słoika. Postawiłyśmy miskę na szerokim parapecie okna pokoju gospodarczego i resztę popołudnia Rebeka spędziła, stojąc na krześle i wpatrując się zafascynowana w ruchliwe, czarne żyjątka. Chyba ręka, która od czasu do czasu zanurzała się, żeby je pogłaskać, nie powinna zostawić nieodwracalnych szkód w ich psychice, ale musiałam powiedzieć Rebece, że wyjmowanie ich z wody, żeby je popieścić na dłoni, może nie być dokładnie tym, co lubią najbardziej. O zachodzie słońca było jeszcze całkiem ciepło, więc wzięłam świeżo wykąpanego Toma do ogrodu na starą huśtawkę. Rebeka, też już po kąpieli, siedziała owinięta kołdrą przed telewizorem, w kuchni czekała na Mike’a wykwintna kolacja, butelka wina grzała się przy piecyku i choć raz czułam, że mam życie mniej lub bardziej pod kontrolą. Dom był jako tako wysprzątany, psy nakarmione, i nie musiałam jechać jutro rano do pracy. Tom przysunął twarz do mojej twarzy, kiedy huśtaliśmy się łagodnie w zapadającym zmierzchu. - Ma...ma - powiedział, podnosząc na mnie oczy. - Pocałuj mnie - poprosiłam, a on komicznie ściągnął usta i przycisnął do mojego policzka. - Kocham cię - szepnęłam i przytuliłam go, czując, że wypełnia mnie błogi spokój i szczęście. Niedziela, l 0 maja Dom lśni czystością, dzieci mają wypucowane policzki i starannie obcięte paznokcie, a moja bieliźniarka jest pełna równych stosików wypranych serwetek i poszewek. Moja matka przeszła przez nasz dom jak starszy sierżant na inspekcji. Wyjechałam po nią na dworzec z dziećmi wciśniętymi w najlepsze ubranka, umytymi i uczesanymi, a nawet ubranymi w jednakowe skarpetki do pary. - Kochanie! - wykrzyknęła matka, obejmując mnie czułym uściskiem i obłokiem wytwornych perfum. Ubrana była jakby się wybierała na garden-party u Królowej - w sukienkę w krateczkę i taki sam żakiet, i w eleganckie buty na wysokich obcasach, a na głowie miała kuloodporną trwałą (co poniedziałek czesze się u fryzjera i nigdy sama nie myje głowy). - Co powie mój mały aniołeczek? Tom wkulił się we mnie, skonfundowany tym zatrważającym zjawiskiem, które się nad nim pochylało. Rebeka przeciwnie - bez chwili wahania rzuciła się babci na szyję. Dziwna więź łączy te dwie tak niepodobne do siebie istoty: moją matkę z jej potrzebą, aby wszystko było „na właściwym miejscu” i Jak należy” oraz moją rozkoszną buntowniczkę, która pędzi przez życie jak huragan i żyje w permanentnym bałaganie