Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Czułam pot gromadzący się pod opaską na czole, pod którą skrywałam wytatuowany półksiężyc. Wzięłam głęboki oddech w nadziei, że odeprę omdlenie. Po trzech miesiącach ciąży rano nadal nękały mnie nudności i zdarzało się, że chorowałam nawet w ciągu dnia. “Może głód przyprawia mnie o zawroty głowy – pomyślałam, bo nie śmiałam nic zjeść przed ceremonią- a może ciężka woń kadzidła”. Dwóch kapłanów wymachiwało kadzielnicami przed ołtarzem; z każdym ruchem coraz więcej dymu kłębiło się w powietrzu. Muślinowa kurtyna mgiełki wisiała przed kolumnami, które zamykały zachodni bok forum, gdzie teren opadał w kierunku rzeki Navissus. Za dachami błyszcząca woda; złote ścierniska na polach i niskie błękitne wzgórza falowały w rozgrzanym powietrzu, niematerialne jak sen. – Źle się czujesz? – zapytał ktoś w pobliżu. Zamrugałam i skupiłam spojrzenie na kościstej, smagłej twarzy stojącej przy mnie kobiety. Z wysiłkiem przypomniałam sobie, że nazywa się Witelia i jest żoną jednego z protectores, towarzyszy broni Konstancjusza. – Zaraz mi przejdzie – zapewniłam z rumieńcem na policzkach. – Nie jestem chora, to tylko... – Znów się spłoniłam. – Ach, rozumiem. Urodziłam czwórkę dzieci i przy trzecim wymiotowałam jak suka... co nie znaczy, że suki cierpią na poranne mdłości... – dodała, pokazując w uśmiechu duże zęby. – Pierwsze nosiłam, gdy stacjonowaliśmy w Argentorate, drugie i trzecie w Alexandrii, a ostatni chłopak przyszedł na świat w Londinium. Spojrzałam na nią z szacunkiem. Wędrowała za Orłami po całym cesarstwie. – Pochodzę z Brytanii – powiedziałam. – Podobało mi się w tym kraju. – Witelia energicznie pokiwała głową, wprawiając w ruch kolczyki. Złota rybka błysnęła na jej piersi, zawieszona na delikatnym łańcuszku. – Nadal mamy dom w Londinium i być może tam powrócimy, gdy mój mąż zakończy służbę. Procesja dobiegała końca. Fletnicy ustawili się z boku ołtarza, a sześć dziewic, rozrzuciwszy kwiaty, zajęło miejsca po drugiej stronie. Kapłanka, która szła za nimi, zatrzymała się przed ołtarzem i rzuciła w ogień garść jęczmienia, przemawiając do Westy mieszkającej w płomieniu. – Słyszałam, że pochodzisz z Wyspy – rzekła Witelia. – Twój pan został odwołany z wygnania i w kampanii syryjskiej sprawiał się tak dobrze, że mianowano go trybunem. Pokiwałam głową, doceniając jej rzeczową akceptację mojego niejasnego statusu małżeńskiego. Po awansie Konstancjusza niektóre kobiety, wcześniej jawnie mnie lekceważące, zaczęły okazywać ostentacyjną przyjaźń, ale Witelia sprawiała wrażenie osoby jednakowo odnoszącej się do handlarki ryb i do cesarzowej. Ta myśl sprawiła, że zwróciłam oczy ku forum. Cesarz Aurelian siedział na ocienionej trybunie za ołtarzem, wśród starszych oficerów. Na tronie wyglądał jak posąg boga, ale kiedy Konstancjusz mnie przedstawił, z zaskoczeniem stwierdziłam, że jest niskim mężczyzną z rzedniejącymi włosami i zmęczonymi oczyma. Odruchowo spojrzałam na sam skraj cienia, gdzie stał Konstancjusz. Kiedy się poruszył, w napierśniku odbiło się słońce. Zamrugałam – przez chwilę wydawało mi się, że otacza go aureola światła.“Oczywiście – pomyślałam – w moich oczach zawsze wyglądał jak bóg”. Zbroja znów błysnęła, gdy zmień i pozycję. Kapłani wyszli z bramy, prowadząc ofiarnego byka. Zwierze było białe, rogi i kark przybrane miało girlandami kwiatów. Szło powoli; bez wątpienia podano mu odurzające zioła, żeby nie zepsuło ceremonii. Procesja zatrzymała się przed ołtarzem i kapłan zaintonował modlitwy. Byk stał spokojnie, z opuszczonym łbem, jakby monotonne modły były zaklęciem snu. Wystąpił drugi kapłan. Twarde mięśnie naprężyły się w jego ramionach, gdy podnosił topór, który zawisł na chwilę w powietrzu, a potem pomknął w dół jak błyskawica. Odgłos, z jakim uderzył w czaszkę byka, odbił się echem od kolumnady. Zwierze osunęło się na kolana. Gdy upadło, jeden kapłan złapał je za rogi a drugi wbił nóż w gardło i szarpnął ostrzem na krzyż. Czerwona struga krwi chlusnęła na kamienie. Parę osób odwróciło oczy i nakreśliło na piersiach chrześcijański znak chroniący przed złem. “Przecież źle się stało tylko dla byka – pomyślałam ze smutkiem – a może nawet nie, jeśli zgodził się być ofiarą”. Chrześcijanie czcili boga, który się dla nich poświęcił, musieli więc wiedzieć, żeśmierć może być święta. Odmawianie tej świętości wszystkim religiom prócz własnej wydawało się naprawdę małostkowe. Niezależnie od świętości byka, mdląco słodki zapach krwi przytłoczył woń kadzidła i zrobiło mi się niedobrze. Przysłoniłam twarz woalem i siedziałam nieruchomo, oddychając płytko. Nie mogłam narobić sobie wstydu i zepsuć ceremonii. Przejaśniało mi w głowie, gdy poczułam cierpki zapach ziół. Otworzyłam oczy. Witelia trzymała flakonik z lawendą i rozmarynem. Odetchnęłam jeszcze raz i podziękowałam jej. – To twoje pierwsze dziecko? – Pierwsze, które noszę tak długo – odparłam. – Niechaj zatem pobłogosławi cię święta Matka Boża i czuwa nad tobą do rozwiązania – powiedziała Witelia, ze ściągniętymi brwiami odwracając się w stronę forum. Składanie zwierzęcia w ofierze nie było widokiem zbyt pociągającym, ale nie do końca rozumiałam dezaprobatę mojej rozmówczyni. Próbowałam przypomnieć sobie, czy jej mąż należał do tych, którzy przeżegnali się w chwili śmierci byka. Zwierzę wykrwawiło się i niżsi kapłani zgarniali krew do rynsztoka. Inni rozpłatali brzuch byka i wyjęli wątrobę. Ułożyli na srebrnej misie i podali haruspikowi. Nawet cesarz pochylił je słuchając mamrotania wróżbity. Będąc wychowana w proroczej tradycji Avalonu, zawsze uważałam wróżenie z trzewi za prymitywną metodę: właściwie przygotowany umysł doszukiwał się wieszczych znaków w locie ptaka czy spadającym liściu. I tak dobrze, że byk został zabity czysto i z szacunkiem. Spożywając pieczyste tego wieczoru, zajmiemy przynależne nam miejsce w cyklu życia i śmierci. Położyłam rękę na brzuchu, coraz twardszym w miarę rozwijania się dziecka. Haruspik wytarł palce w lniany ręcznik i odwrócił się w stronę trybuny. – Chwała cesarzowi, ulubieńcowi bogów... – wydeklamował. – Jaśniejący przemówił