Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Powstał niebywały rejwach. Cała wieś pędziła do mnie, ale zatrzymali się w przyzwoitej odległości. Nikt się nie zbliżył do werandy. Każdy trzymał w dłoni latarnię sztormową, w drugiej zaś wielką maczetę do koszenia trawy. Kazałem policjantom otoczyć rest house, a sam w asyście sierżanta, z bronią nastawioną do strzału, wstąpiliśmy na werandę. Piędź po piędzi przeszukaliśmy cały dom, ale nigdzie żadnego śladu. Przykry zapach także się gdzieś ulotnił. Natomiast w słupie, po którym drapała się nocna maszkara, tkwiły trzy kule dokładnie tam, gdzie celowałem. Gdzie widziałem w owej chwili klatkę piersiową z sercem. Gdyby to był osobnik żywy, bez wątpienia musiałby spaść martwy. Nie powiedziałem nikomu ani słowa. Kazałem rozejść się. Zresztą świt już wstawał i wieś obudziła się. Po śniadaniu przywołałem kucharza, który wczoraj po przyjacielsku o-strzegał. Posłałem go do wsi, aby wyszukał jakiegoś młodego, miejscowego chłopca. Starzy bowiem mają swoje upory, swoje strachy i zastrzeżenia, młody wygada wszystko, co wie. Tak się też stało. Zjawił się chłopak szkolny i całą rzecz wyjaśnił — ale przedtem dajcie mi wypić, bo w gardle wyschło... 360 — Zdaje mi się, most już kończą — wtrącił kowboj. — Ezeczywiście, pierwszy wóz próbuje startować. — Ale bez wyjaśnienia całej tej ciekawej historii nie wypuścimy pana stąd — zawołała żona. — Zapraszam więc na zakończenie do mego baru w Ikomie — odrzekł Hives, powstając od ogniska. — O nie... nie! — zaprotestowały wszystkie głosy na raz. — Tani inny nastrój. Tam wypijemy chętnie piwa. — A więc, sprawa krótka: w myśl informacji chłopca, w miejscu rest house'u stało stare bawełniane drzewo, pod którym odbywały się posiedzenia dżudżu. Czarodziej był bardzo zły i z jego inicjatywy pozabijano mnóstwo ludzi, po zjedzeniu których głowy wiązano na tym drzewie. Kiedy przed rokiem zjawił się tutaj biały komisarz, zobaczył te głowy i usłyszał o tym czarodzieju, kazał natychmiast drzewo ściąć, teren oczyścić i właśnie na tym miejscu zbudował rest house. Kiedy kończono budowlę, przyszedł w nocy stary dżudżu i straszliwie przeklinał; później wziął sznur i obwiesił się na słupie. Wszyscy się jego bali, więc ciała nie zdjęto. Wisiało tak na tym słupie kilka miesięcy, aż samo zroba-czywiało i spadło. Odtąd dżudżu przychodził każdej nocy, wszyscy we wsi go widzieli. Unikano tego domu. To bardzo zły dom. No i wiecie, jaki był koniec? — spytał nagle Mr. Hi-ves, podnosząc twarz ku księżycowi, co się nagle ukazał spoza szczytu dżungli. — Kazałem ku ogólnej radości całej wsi podpalić rest house. Razem z nim spaliła się moja trzeźwość umysłu, wszelka realistyczna logika. Przestałem być cywilizowanym Europejczykiem, a stałem się przesądnym Ibo, widziałem bowiem na własne oczy to, czego inni w Europie nie widzą. Tak, moi drodzy, to było okropne, ale prawdziwe — najprawdziwsze i wcale nie wyssane z palca. Już klaksonami dawali znać, że jedziemy. Ostrożnie, 381 powolutku, na pierwszym biegu mijamy przerzucone deski. Do Ikomu wjechaliśmy o północy i na samym wstępie, na szerokim placu, w pełni księżycowego blasku i miliarda gwiazd ujrzeliśmy pochód masek. Szły gęsiego, jedna za drugą, w odstępie pięćdziesięciu kroków każda. Prowadziła kobieta, miała na sobie zwykły biały płaszcz i niewielką, czarną twarzową maskę. Reszta to chłopcy, w maskach fantastycznie abstrakcyjnych, typowo kameruńskich. Dokąd tak szli nocą — nie wiem. Chyba nie do wsi Isuingu, bo tam już nie ma bawełnianego drzewa. Ani straszliwego dżudżu, co zabija ludzi. Ale Afryka trwa wciąż jeszcze w masce. Ci ludzie dokądś idą. Próżno dociekać ich celu. Próżno za nimi biec, szukając śladów. Zgubią się w tajemniczym mroku. Lepiej iść do baru Mr. Hivesa, aby się napić piwa. iieriyć, nie wierzyć Jesteśmy mądrzy i potrafimy lądować na Księżycu. Staramy się logicznie tłumaczyć wszystkie zjawiska. Produkujemy mechaniczne roboty, sprowadzające mózg ludzki do roli biernego kontrolera