Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Postarał się o amunicję Nammo, Nie zależało mu na jej zdolności penetracji i zapalających właściwościach cyrkonowego rdzenia. Ale norweska fabryka miała dużo ostrzejsze normy, zwłaszcza przy selekcjonowanych nabojach Grade A, produkowanych specjalnie do karabinów wyborowych. Na szczęście rosyjski program uwzględniał norweską amunicję, I funkcjonował bez problemów na polowym amerykańskim laptopie, Rosyjskie komputery, amerykańskie komputery, i tak wszystkie z Tajwanu. Oprogramowanie i czujniki można było kupić, komputer należało ukraść, Albo zdobyć. Ten kosztował życie dwóch gówniarzy z amerykańskich służb zaopatrzenia. Poruszył się, czując, że drętwieje, Zupełnie niepotrzebnie spojrzał na uchyloną pokrywę laptopa, raz uruchomiony program działał sam, przesyłając szyną Mil-Std dane do modułu celowniczego, Kryjówka pod gałęziami była mroczna, dobrze zamaskowana. Gdy spojrzał ponownie w okular, zobaczył w polu widzenia ciemne plamki. Podświetlany ciekłokrystaliczny ekran trochę oślepiał. Zaklął, zły na swoją głupotę i niecierpliwość. Zamrugał, po chwili plamki zniknęły, Odetchnął z ulgą. Nie chciał spoglądać na zegarek. Ale to już chyba niedługo. Obserwował placówkę od dawna, wiedział, że cel rzadko narusza rutynę. O tej porze zwykle przybywał szwedzki TIR z darami, eskortowany przez dwa opancerzone hummery. Szwedzi, jakby nie zdając sobie sprawy z wiszących nad nimi samymi kłopotów, wciąż przysyłali pomoc humanitarną - żywność, odzież, lekarstwa, które można będzie wkrótce kupić na bazarze po paskarskich cenach. - Pogładził kciukiem włącznik laserowego dalmierza, walcząc z pokusą dokonania kolejnego pomiaru odległości. Dystans z grubsza miał zmierzony, ostatecznego pomiaru dokona tuż przed strzałem, nacisk na spust automatycznie uruchamiał dalmierz. Teraz to niepotrzebne ryzyko, w zaparkowanym pod namiotami bradleyu mógł być włączony czujnik oświetlenia laserem. A wiązka, przy tej wilgotności powietrza, może mieć przy celu całkiem sporą średnicę. Już niedługo. Głęboko odetchnął, rozluźnił się. Cel zaraz wyjdzie z namiotu i jak co dzień stanie na zabłoconym placyku, czekając na kolejną dostawę, aby wybrać co najlepsze dla siebie i kumpli. Wspaniała fucha. Wreszcie ruch. Półtora kilometra od kryjówki cel odrzucił płachtę namiotu. Wagner poczuł przypływ adrenaliny. Drgający lekko, pływający w polu widzenia w takt napływu aktualnych danych krzyż przesłonił zieloną tasiemkę z czarnymi literami, układającymi się w nazwisko Yossler. Krzyżujące się nitki znieruchomiały na chwilę, widać ucichł słaby wiaterek, rejestrowany przez wysunięte do przodu czujniki, TerazI Palec naciskający spust znieruchomiał. Yossler sięgnął do kieszeni na piersi, wyjął paczkę papierosów. Nawet stąd Wagner mógł dostrzec, że to camele, Yossler włożył jednego do ust, szczęknął szpanerską benzynową zapalniczką Zippo. Wagner poczuł współczucie. Ten sukinsyn był jednym z niewielu nonkonformistów w amerykańskim społeczeństwie, zidiociałym do cna z dobrobytu. Nie poddał się owczemu pędowi, który nakazywał gnębić palaczy równie zajadle, jak niegdyś McCarthy tępił komunistów. Wie, co dobre, pomyślał Wagner, skupiając się na nitkach z podziałką. Twarz wroga przesłonił obłoczek dymu. Zanim się rozwiał, palec pokonał pierwszy opór. Wiązka laserowego dalmierza przebiegła półtorakilometrową odległość, jej odbicie powróciło do receptora pod lufą. Punkt celowania przesunął się, bardzo nieznacznie. Poprzedni pomiar był dokładny, cel stał w dobrym miejscu. Yossler nie mógł dostrzec wiązki lasera. Była niewidoczna dla ludzkiego wzroku. Ale Wagner mógłby przysiąc, że jego twarz stężała. Wydawało się, że przez chwilę spoglądał mu prosto w oczy. Palec pokonał drugi opór. Gdy cyrkonowy rdzeń fragmentował wewnątrz czaszki, a głowa Yosslera rozpryskiwała się w obłoku krwi, w umyśle Wagnera kołatała się jedna bezsensowna myśl. Dobre te ruskie hamulce wylotowe, prawie nie poczułem odrzutu... - Nic osobistego? Odstrzeliłeś mu łeb z półtora kilometra! Nawet nie wiedział, co go dopadło! Zrobiłeś to, kurwa, wyłącznie dla siebie! Bo nie pieprz, że dla tej usmażonej fosforem dziewczyny i dzieciaków... Wagner potrząsnął głową, Słyszał natarczywy głos Kędziora, wybijający się ponad gwar, ale nie rozpoznawał poszczególnych słów, Ostatecznie, cóż takiego mógł usłyszeć? Nic, o czym by sam nie wiedział. Popatrzył na przemytnika. - Dość - powiedział cicho. - Nie przyjacielu, nie dość - odparł Kędzior spokojnie, - Nie dzisiaj, Wreszcie ci powiem, kim jesteś, Wytłumaczę to na własnym przykładzie, A ty mnie wysłuchasz... Sięgnął po szklankę. - Najpierw się napijmy, - Prychnął z irytacją. Wagner machinalnie ujął swoją szklankę. Przemytnik spojrzał w jego ściągniętą twarz. I dobrze, pomyślał, może coś do niego wreszcie dotrze. Wypił, wstrząsnął się. Splunął na brudną posadzkę. - Byłem, jak zapewne wiesz, pieprzonym japiszonem... - Obracał w dłoni pustą szklankę, wpatrywał się w dno, jakby tam dostrzegał co najmniej karalucha, Albo coś równie ciekawego. - Pieprzonym japiszonem - podjął spokojnym, cichym głosem. - Z tych, co to do roboty przychodzą rano, a wychodzą wieczorem. Łażą w garniturze i nie palą, bo to niemodne. Tak, byłem jednym z tych ogłupionych reklamami, nowoczesnych niewolników, marzących o awansie na starszego niewolnika, z nadzieją na wrzody żołądka albo zawał. Żarłem fast foody, bo na nic innego nie było czasu. Nie dostrzegałem, co się dokoła dzieje. Do jakiego zidiocenia doszliśmy. Do jakiego zidiocenia nas doprowadzono... Spokój prysł. Ale Kędzior wciąż sprawiał wrażenie kulturalnego, gładkiego człowieka, a nie króla przemytników, rzucającego kurwą co drugie słowo. - Kiedy rozpoczęła się wojna, byłem w szoku. Wszystko się urwało, zginął świat, jaki znałem. Firmę diabli wzięli, a moi amerykańscy szefowie spieprzyli przed faktem, ponieważ mieli dobry wywiad. Pewnie poszli wciskać swoje gówno buszmenom