Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Harbin wziął głęboki oddech. Pokusa, żeby odpowiedzieć, była bardzo silna. Nie ma znaczenia, co zagarnęliście i nad czym pracujecie, odpowiedział w duchu. Boży palec zapisał twe imię w księdze śmierci, i ani twa pobożność, ani twe błaganie nie zmazą nawet pół wiersza, a twe łzy nie zmyją ni słowa. Wlokąc ósmy ładunek rudy George był śmiertelnie zmęczo- ny. I głodny. Wyłączył laser i powiedział do mikrofonu skafandra: - Wracam. - Zrozumiałem - odpowiedział krótko Turek. - Pływam w tym skafandrze - rzekł George. - Pakiet zasila- jący trzeba doładować. - Zrozumiałem - rzekł Nodon. George odczepił pakiet zasilający i trzymał go w ramionach wchodząc do śluzy Matildy. Był dwa razy większy od niego, a choć pakiet nie ważył tu nic, George wolał zachować ostroż- ność; tak wielka masa mogła zmiażdżyć człowieka bez względu na grawitację. Prawa bezwładności jeszcze nie zniesiono. - Co robi nasz gość? - spytał zamykając zewnętrzną klapę i Maczając pompy powietrza. - Zbliża się do nas bez zmiany kursu. - Nie odezwał się? -Nie. Zmartwiło to George'a, choć z chwilą zdjęcia z siebie śmier- dzącego skafandra i umieszczenia wielkiego pakietu zasilające- go w ładowarce, absolutnym priorytetem stało się dla niego je- dzenie. Przeleciał korytarzykiem do mesy. - Podkręć go trochę, Nodon - zawołał w stronę mostka. - Choć trochę masy jak będę jadł. - Jedna szósta g? - głos Turka dobiegł korytarzykiem. - Może być. Przyjemne uczucie wagi wróciło. George wyciągnął z lodówki skromne gotowe danie. Powinienem był załadować więcej jedzenia, pomyślał. Nie sądziłem, że to potrwa aż tyle. Nagle usłyszał krzyk z mostka. Włączył się alarm ciśnienia powietrza. Zatrzasnęły się klapy awaryjne i zgasło światło, a George pogrążył się w całkowitych ciemnościach. 18 Amanda była przerażona. - Powiedziałeś, że nie sprzedasz za żadną cenę? Fuchs pokiwał głową ponuro. Wściekłość, jaką odczuwał podczas rozmowy z Humphriesem już się wypaliła, ustępując miejsca gniewowi, który gdzieś tlił mu się w trzewiach. Jedno było pew- ne: będzie walczył. Po drodze z biura Humphriesa do hotelu Fuchs zdecydował raz na zawsze. Zetrze ten bezczelny uśmiech z twa- rzy Humphriesa, bez względu na cenę. Amanda siedziała w salonie apartamentu, gdy wtoczył się wściekły i rozdrażniony Fuchs. Zobaczył wyraz jej twarzy, pe- łen oczekiwania i uświadomił sobie, że cały czas na niego cze- kała; nie poszła na zakupy, nie robiła nic innego. Czekała na jego powrót. - Nie mogłem tego zrobić - rzekł Fuchs, tak cicho, że nie był nawet pewien, czy ona go słyszy. Odchrząknął i powtórzył: - Nie mogłem sprzedać mu firmy. Za żadną cenę. Amanda opadła na jedną z małych sof porozstawianych po całym pokoju. - Lars... co zamierzasz teraz zrobić? - Nie wiem - odparł. - Nie była to tak całkiem prawda, ale wie- dział, ile może jej powiedzieć. Usiadł obok niej i wziął ją za ręce. - Powiedziałem mu, że wracam na Ceres i zaczynam wszystko od nowa. - Zaczynasz od nowa? Jak? Próbował się uśmiechnąć, żeby ukryć prawdziwe myśli. - Dalej mamy Starpowera. Chyba możemy znowu zająć się poszukiwaniem. - Znowu życie na pokładzie statku - mruknęła. - Wiem, że to krok wstecz. - Zawahał się, po czym zebrał w sobie całą odwagę. - Nie musisz ze mną lecieć. Możesz zo- stać na Ceres. Albo... gdzie tylko chcesz mieszkać. - Poleciałbyś beze mnie? - Wyglądała, jakby sprawił jej przykrość. Fuchs wiedział, że gdyby zdradził jej prawdziwe plany, Amanda byłaby przerażona i próbowałaby mu to wyperswadować. Albo _ co gorsza - wiedząc, że jest niewzruszony, upierałaby się, żeby mu cały czas towarzyszyć. Próbował więc przeciągać rozmowę. - Amando, najdroższa. To nie fair, gdybym od ciebie wy- magał powrotu do takiego życia. Namieszałem, więc teraz mu- szę..- - Lars, on cię zabije! Widział, że jest autentycznie przerażona. - Gdybyś chciał sam wrócić do Pasa, on cię wytropi i zabije. Fuchs przypomniał sobie słowa Humphriesa: Już nie żyjesz, Fuchs. - Poradzę sobie - rzekł ponuro. Muszę z nim lecieć, pomyślała Amanda. Martin nie zaata- kuje Larsa, jeśli istnieje możliwość zrobienia mi krzywdy. Głośno powiedziała jednak do męża, łagodnym i kojącym tonem: - Wiem, że sobie poradzisz, kochany, ale jak ja mam sobie radzić sama? - Pogłaskała go po policzku. - Poleciałabyś ze mną? - Oczywiście. - Chcesz lecieć ze mną? - Sam pomysł zachwycił go i ura- dował. - Chcę być z tobą, Lars - rzekła cicho Amanda. - Wszę- dzie, gdzie będziesz. W duchu powiedziała sobie jednak: Martin pragnie mnie. To przeze mnie to wszystko. To przeze mnie mój mąż jest teraz w niebezpieczeństwie. Zaś Fuchs powtarzał sobie w duchu: ona chce być z dala od Humphriesa. Boi się. Boi się, że on mi ją odbierze, jeśli nie będę na tyle blisko, żeby ją chronić. I żar gniewu znów wybuchł w nim płomieniem wściekłości. Waltzing Matilda Zapaliły się światła awaryjne, słabe, ale zawsze lepsze niż całkowita ciemność. Chwytając się ścian George przemieścił się z mesy do zamkniętej klapy mostka. Wstukał kod na klawiaturze umieszczonej w grodzi. Klapa uchyliła się lekko. Przynajmniej na mostku jest właściwe ciśnienie, pomyślał George, otwierając szeroko klapę. Gdyby tak nie było, nie otwarłaby się. 116_________________________________________._______ Nodon siedział w fotelu pilota, z oczami szeroko otwartymi ze zdumienia lub przerażenia, a jego palce biegały po klawiszach przyrządów. Włączyło się normalne oświetlenie, ale świeciło jakoś słabiej. - Co tam się, do cholery, dzieje, chłopie? - spytał George opadając na fotelu drugiego pilota. - Prąd mnie poraził - odparł Nodon. - Z pulpitu przesko- czyła iskra i wszystko zgasło. George widział, że chłopak sprawdza po kolei wszystkie układy statku. Wyświetlacze panelu sterowania migały tak szybko, że oko George'a z trudem było w stanie zarejestrować bieg Nodo- na po systemach diagnostycznych. Dobry jest, pomyślał George. Podjąłem właściwą decyzję, zatrudniając go. Nodon był chudym młodzikiem, który upierał się, że ma dwadzieścia pięć lat, ale George odkrył, że chłopak jest jeszcze nastolatkiem. Nie miał doświadczenia poza pracą z komputerami na Ceres, ale miał tak potężną, przemożną, nieokiełznaną wolę osiągnięcia sukcesu, że George przyjął go na załoganta swoje- go górniczego statku. George nazywał go Turkiem, ale Nodon tak naprawdę był Mongołem, o czym świadczyły ozdobne spi- ralne tatuaże na policzkach