Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nad czym się jeszcze zastanawiasz, Różo? Czy chcesz, żebym zginęła śmiercią głodową? Róża złożyła ręce jak do modlitwy. — Nie gniewaj się cioteczko, że cię jeszcze zatrzymuję. Czytałaś jednak mój list i wiesz o tym, że mam towarzyszkę niedoli. Byłyśmy z nią nierozłączne w nieszczęściu... Powiedz sama, czy teraz mogę ją opuścić w biedzie? Józefina Werth spoglądała ze wzruszeniem w piękne, jasne oczy Róży, które wyrażały błagalną prośbę. Z uśmiechem pogłaskała włosy dziewczyny. — Och, ty szlachetne, odważne stworzenie! Jakże mogłam choć przez chwilę pomyśleć, że okażesz się chciwą, wyrachowaną osobą; nie masz do tego najmniejszych zdolności. Naturalnie, że nie opuścimy panny Preller, która dotychczas wiernie dzieliła twój los. Weźmiemy ją do hotelu, będzie mogła zjeść kolację w swoim pokoju i pozostać tam, póki my nie skończymy naszej rozmowy. Będziesz 10* 147 mogła ją potem odwiedzić. Idź teraz do niej i powiedz, że biorę ją pod moją opiekę. Ale śpiesz się dziecko, bo doprawdy jest mi słabo z głodu. Ubieraj się i zejdź na dół. Róża rzuciła się na szyję pani Józefinie. — Och, ty moja najlepsza, ukochana cioteczko! Jakże wdzięczna jestem Bogu, że cię znalazłam. To się dopiero Marta Preller zdziwi! Poczekaj jeszcze pięć minut kochana ciociu, będziemy niebawem gotowe. — Dobrze, dobrze, poczekam! A teraz, moja droga dziewczynko, podaj raz jeszcze rękę panu Wendlandowi. Doprawdy, że nie zasłużył na to, żeby odgrywać tak podrzędną rolę. Gawędzimy obie przez cały czas, nie dając jemu przyjść do słowa. Róża spłonęła rumieńcem i, podchodząc do Wernera, wyciągnęła ku niemu obie ręce. — Mój drogi, wierny przyjacielu! Wiem, sama, jak wiele mam panu do zawdzięczenia. Nigdy, nigdy tego nie zapomnę. Przycisnął gorące wargi do jej dłoni, i patrząc głęboko w oczy Róży, szepnął z uczuciem: — Szczęśliwy jestem, widząc panią wesołą i zadowoloną! Przez długą chwilę nie odrywali od siebie wzroku. Wreszcie Róża uwolniła ręce z jego uścisku i pośpiesznie wymknęła się z saloniku. Róża wpadła pędem do małego pokoiku, gdzie czekała na nią Marta, która nie posiadała się z ciekawości. Róża bez słowa rzuciła się jej na szyję i serdecznie ucałowała swoją towarzyszkę. Czuła nieprzepartą potrzebę wyładowania w jakiś sposób swej ogromnej radości. — Prędko, Marto, prędko! Proszę się ubrać, wychodzimy! Moja ciotka zabiera nas obie do swego hotelu. Niech się pani śpieszy, bo ciotka czeka na dole. Marta rzuciła Róży zdumione spojrzenie. — Ciotka? Przecież słyszałam, że pan inżynier Wendland przyjechał? — Ależ tak, on także! 148 — O raju! Skądże on wytrzasnął nagle tę pani ciotkę? Nic z tego nie rozumiem... Róża pośpiesznie doprowadzała do porządku swoją sukienkę. — Na razie to i ja sama niewiele rozumiem, a to co wiem, opowiem pani potem. Zapomniałam pani wspomnieć o tym, że mam ciotkę, która stale mieszka w Argentynie, dlatego się pani teraz dziwi. Ale niech się pani śpieszy, ciotka czeka na nas, a mówiła, że jest bardzo głodna. — Ale konsul zabronił nam przecież wychodzić Co będzie teraz? — Nic, konsul udzielił mojej ciotce pozwolenia, żeby nas stąd zabrała. Oj, niechże pani nie marudzi. Pojedziemy z ciotką do hotelu i tam zjemy kolację. — Ja też? — Ma się rozumieć. Nie zostawię pani przecież samej. — Moja złota panno Różo, tam na dole, przed domem stoi wspaniały samochód. A szofer, co w nim siedzi, to istny cukierek. Chłopak, jak malowanie. Jakem stała przy oknie, to się ciągle na mnie gapił, a takie do mnie robił oko, że mnie aż ciarki przechodziły. Panno Różo, a może to właśnie pani ciotka przyjechała tym samochodem? O raju, to by dopiero była heca! — Nie wiem, czyj to samochód. Ciotka jest zamożną kobietą, sama mi o tym wspomniała. Była już w naszej sprawie u konsula i u prezydenta policji. Powiedziała, że bierze nas pod swoją opiekę. To wszystko, co wiem sama. — O Boże, gdyby to był jej szofer! Chłopak, jak lanszaft, ogorzały taki, aż prawie czarny. No i naturalnie, że silny brunet! Róża wybuchnęła śmiechem. Pomogła Marcie włożyć płaszcz i sama nasunęła jej kapelusz na głowę. — A co będzie z panem Weisskantem? — zażartowała. — A niech go licho porwie! Albo to on zatroszczył się o mnie? Zadowolony był pewno, że odczepił się ode mnie. A zresztą ten szofer podoba mi się tysiąc razy lepiej. Marta zapięła płaszcz, po czym zawinęła jeszcze w kawałek starej gazety grzebienie, szczoteczki do zębów oraz mydło. — Nie zostawię tego, to przecież kosztowało kupę forsy — rzekła. Dziewczęta raz jeszcze obrzuciły spojrzeniem mały pokoik, 149 w którym znalazły schronienie. Pożegnały te kąty, a serca ich przepełniło uczucie gorącej radości. W kilka chwil później stanęły przed panią Werth i Wernerem Wendlandem. — Oto Marta Preller, moja towarzyszka niedoli, droga ciociu — przedstawiła Róża. Józefina Werth obrzuciła badawczym, przenikliwym spojrzeniem zręczną, smukłą postać Marty i z uprzejmym uśmiechem podała jej rękę. — Cieszę się, że udało się Marcie wraz z moją siostrzenicą uniknąć niebezpieczeństwa. — Och, proszę pani, to tylko dzięki pannie Róży wszystko tak dobrze poszło. Ona ocaliła nas obie. Ja bym sobie nie dała rady, przecież nie znam i nie rozumiem wcale tutejszego języka. Gdyby panna Róża nie mówiła po hiszpańsku i po angielsku, to byśmy się nie wydostały z tej spelunki. Nigdy nie zapomnę tego pannie Róży! — To bardzo ładnie! A teraz niech się Marta przestanie lękać, nic wam się złego stać nie może, jesteście pod moją opieką. Nie opuszczę mojej rodaczki. Ale teraz chodźmy już