Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Przeprowadzał w nich jedno ze swoich doświadczeń dotyczących chemii rolnej: do jałowej ziemi dosypał minerały i chemikalia i zasiał zielony groszek. Na razie w doniczkach nie było najmniejszego śladu życia. Tykanie zegara w gabinecie wydawało się niezwykle głośne. Charlotte przybrała minę wyrażającą w jej mniemaniu zawodową kompetencję i spojrzała na Baxtera siedzącego po drugiej stronie biurka. Przez cały dzień obawiała się tego spotkania. Obawiała się go, a jednocześnie wyczekiwała z niezrozumiałym uczuciem, które mogłaby określić jako nienaturalne podniecenie. - Zanim wydam panu polecenia na najbliższe dni, chciałabym coś wyjaśnić. Nie mógł tego zrobić pan Marcle, ponieważ nie uważałam za stosowne informować go o moich osobistych sprawach. - Ach, tak? - Baxter patrzył na Charlotte z uprzejmym zainteresowaniem. - Muszę panu opowiedzieć, w jaki sposób zarabiam na utrzymanie. Baxter zdjął okulary i przecierał szkła wielką białą chustką. - Rzeczywiście, panno Arkendale, pani plenipotent raczej powinien to wiedzieć. - Tak, chyba tak. Ale trochę trudno mi to wytłumaczyć. - Słucham panią. - Niektórzy ludzie mogliby uznać, że mój zawód ociera się o skandale, ale moim zdaniem jest to raczej powołanie. - Coś takiego jak powołanie zakonne? - Baxter podniósł okulary do światła udając, że sprawdza, czy są czyste. - Tak. - Charlotte trochę się uspokoiła. - To doskonałe porównanie. Widzi pan, panie St. Ives, świadczę bardzo szczególne usługi. Pomagam wyłącznie paniom, które niespodziewanie uzyskały trochę pieniędzy, na przykład dostały spadek czy też niezwykle hojne zaopatrzenie od wdzięcznego pracodawcy. - Tak, słucham panią. - Chodzi o porządne kobiety, już nie najmłodsze, które znalazły się same na świecie i zastanawiają się nad zamążpójściem. Baxter starannie umieścił okulary z powrotem na nosie. - I jakiego rodzaju są te usługi? - Zasięgam informacji. W sposób bardzo dyskretny. - Jakich informacji? Charlotte zawahała się, ale po chwili mówiła dalej: - Dotyczących dżentelmenów, którzy pragną je poślubić. - Nie bardzo rozumiem - powiedział Baxter spoglądając na Charlotte ze zdziwieniem. - Widzi pan, czuję, że moim powołaniem jest pomaganie takim paniom w upewnieniu się, że mężczyzna, który prosi je o rękę, nie jest łowcą posagów, rozpustnikiem czy też człowiekiem pragnącym żyć na czyjś koszt. Pomagam im uniknąć niebezpieczeństw i pułapek czyhających na takie kobiety. W gabinecie zaległo milczenie. Baxter bez słowa patrzył na Charlotte. Charlotte najeżyła się. To tyle, jeśli chodzi o jej oczekiwania, że ten wyjątkowy zawód wywrze na nim korzystne wrażenie. - Nie bardzo rozumiem? Przecież chyba nie jest pani detektywem w spódnicy? - Nie. Zajmuję się niezwykle delikatnymi dochodzeniami, których nie potrafiłby wykonać żaden detektyw. I cieszę się, że potrafiłam uchronić sporo pań przed katastrofalnym związkiem z mężczyzną, który by je z całą pewnością zrujnował. - Niech to szlag! Zaczynam rozumieć, dlaczego może być pani potrzebna ochrona osobista. Na pewno ma pani wielu wrogów. - Bzdura. Prowadzę sprawy w całkowitej tajemnicy. Zawsze przestrzegam klientki, by rozmawiały o moich usługach wyłącznie z innymi paniami, którym mogłabym być użyteczna. - Panno Arkendale, to zadziwiające. Do diabła, w jaki sposób wykonuje pani tę pracę? - Zebranie niektórych informacji zlecam mojemu plenipotentowi. Pomagają mi również moja siostra i gosposia. - Gosposia! - Baxter nie mógł wyjść ze zdumienia. - Pani Witty jest bardzo pomocna, gdy chodzi o przepytanie służby. A służba często wie o swoich pracodawcach o wiele więcej niż znajomi. Jak do tej pory wszystko układało się doskonale. - Charlotte wstała z krzesła, podeszła do okna i zapatrzyła się na swój niewielki ogródek. - Ale teraz stało się coś okropnego. - Coś, co powoduje, że będzie pani potrzebowała nie tylko nowego plenipotenta, ale również ochrony osobistej? - Tak. Do niedawna zajmowałam się wyłącznie kobietami o pewnej pozycji życiowej, godnymi szacunku, ale niezbyt bogatymi. Ale dwa miesiące temu przyszła do mnie nowa klientka, kobieta należąca do towarzystwa. Byłam niesamowicie podniecona, bo to mogło oznaczać, że być może zdołam świadczyć usługi również bogatym osobom. - Niech to szlag! - szepnął Baxter. Charlotte udała, że go nie słyszy. Teraz już nie miała odwrotu. Powiedziała mu zbyt wiele. Musi liczyć na to, że wszystko skończy się dobrze. - Nazywała się Drusilla Heskett