Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Koenig miał rangę pułkownika, a Frombork to nieduże miasteczko. Jeśli pochodził stąd, to jego rodzina znana była innym mieszkańcom.— Znam takiego człowieka! — radośnie zawołał Baśka, a Walczyk przytaknęła gorliwie. — Przed tygodniem na naszym ognisku gościł staruszek nazwiskiem Stefan Dąbrowski. Jest jednym z dawnych mieszkańców Fromborka, Polakiem, bo Polaków mieszkało tu bardzo wielu. Opowiadał o dawnym Fromborku, o latach wojny, o straszliwej tragedii na Zalewie Wiślanym po klęsce hitlerowców.— Gdzie mieszka ten człowiek?— Na ulicy Starej — pośpieszył z odpowiedzią Baśka. — Numeru domu nie pamiętam, ale potrafię zaprowadzić pana do jego mieszkania, ponieważ odprowadziliśmy go aż pod dom.Wyjąłem notes i zapisując, powtarzałem głośno:— Stefan Dąbrowski, ulica Stara...I nagle zupełnie przypadkiem zerknąłem w stronę drzwi. Zauważyłem ledwo dostrzegalne drgnienie klamki. Ktoś przyłożył ucho do dziurki od klucza i potrącił głową klamkę.Błyskawicznie zerwałem się z krzesła i otworzyłem szeroko drzwi.Na korytarzu zobaczyliśmy wyprostowującego się Cagliostra.— Pan podsłuchiwał — stwierdziłem z oburzeniem. Zakłopotał się, a może zawstydził.— Ale tylko na bardzo krótko.Zaraz, pewnym siebie głosem, oświadczył:— Słyszałem jakieś głosy z naszego pokoju i zastanawiałem się, czy wejść. Bałem się, że mogę panu przeszkodzić, bo sądziłem, że pan rozmawia z jakimś uczonym. Ale, jak widzę, pan tu jest w towarzystwie młodzieży.Bezczelnie kłamał. Ale co mogłem zrobić? Udałem, że mu wierzę. On zaś, jak gdyby nigdy nic, wszedł do pokoju, ukłonił się chłopcu i Zosi Walczyk, coś tam poszperał w swoich rzeczach i wyniósł się powiedziawszy nam:— To ja nie będę przeszkadzał.— Ciekaw jestem — mruknąłem — ile on usłyszał? Myślę, że nazwisko Dąbrowski dotarło do jego uszu, a tym samym zaraz dotrze do Batury. Trzeba więc działać błyskawicznie.Tymi słowami zakończyłem naradę. Opuściliśmy pokój i schronisko. Baśka poprowadził nas na ulicę Starą, znajdującą się w pobliżu dawnego klasztoru Antonitów.Przed malutkim domkiem, na ławeczce, obok klombu z maciejką siedział pan Dąbrowski.Staruszek był przygarbiony, z pooraną bruzdami twarzą i sumiastym wąsem.Rozumiałem, że nie wolno mi tak od razu wyłuszczyć naszej sprawy, bo być może nie zechce w ogóle udzielić mi żadnych informacji. Dlatego rozmowę z nim zacząłem od spraw obojętnych, potem podsunąłem mu temat minionej wojny, która tak bardzo boleśnie dotknęła mieszkańców miasta i okolic. Miałem nadzieję, że wśród wielu pytań o dni wojenne uda mi się przemycić to jedno: o pułkownika Koeniga.Mało kto, a przede wszystkim młodzież, uświadamia sobie, że gdy w centralnej Polsce dawno umilkły odgłosy dział, a w wyzwolonym Lublinie, w Łodzi, Kielcach dzieci zaczęły normalnie chodzić do szkoły, tutaj jeszcze toczyły się zażarte walki. Znany kurort na Mierzei Wiślanej — Krynicę Morską — żołnierze Armii Czerwonej zdobyli dopiero trzeciego maja, a w okolicach Sztutowa, odgrodzonego od świata ogromną połacią zalanych wodą Żuław, faszyści poddali się dopiero po wiadomości o kapitulacji Berlina. Dawne Prusy Wschodnie były jedną wielką fortecą, którą trzeba było zdobywać kosztem ogromnych ofiar.Frombork udało się zdobyć jedenastego lutego, po czternastu dniach walki. Ale pobliskie Braniewo wydawało się wprost nieosiągalne, znajdowało się bowiem pod osłoną hitlerowskiej ciężkiej artylerii okrętowej. Pociski z dwustumilimetrowych dział powodowały straszliwe zniszczenie w radzieckich jednostkach piechoty i w atakujących Braniewo czołgach, bez których przecież nie można było zdobyć miasta.Przez siedem tygodni dzień i noc toczyły się walki o Braniewo. Dość powiedzieć, że każdą zagrodę, każdy metr ziemi zdobywano nieraz przez kilka dni. Ostatni, pięciokilometrowy odcinek, dzielący żołnierzy radzieckich od miasta, trzeba było przebywać przez cały tydzień. A gdy wreszcie miasto poddało się — wyglądało jak trup