Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Większość koni w pałacu i mieście oszalała. W lazarecie nie nadążają ze składaniem połamanych rak i nóg. Nikt bez strachu nie wchodzi do stajni. A moje zaklęcia działają tylko połowicznie. Owszem, mogę zabić szalonego konia jednym słowem, co musiałem ostatnio kilka razy uczynić, lecz nie mogę go zmusić do posłuszeństwa. Jestem pewny, bo sprawdzałem to na różne sposoby, nawet obejrzałem magiczny horyzont, że nie ma w kraju żadnego zagrażającego nam swą sztuką maga. W jego istnienie nigdy zresztą nie wierzyłem, ale byłem zmuszony wziąć pod uwagę i tę możliwość. Wciąż nie wykluczam istnienia dziwnego spisku na życie króla, lecz zachowanie koni uważam raczej za wynik jakiejś zamorskiej choroby. Zasięgnąłem już języka w porcie. Muszę przyznać, że kilka tajemniczych wydarzeń nieco uszło mojej uwadze. Sardinella z Pijanego Krakena jest ostatnio dziwnie małomówna, ale to ona właśnie wskazała mi drogę do zaszczurzonego doku w Porcie Szarych Ości, gdzie zacumował korab z Fukerallam. Ów wpłynął do nas niemalże pozbawiony załogi, ocaleli jedynie majtek i kucharz, którzy, obłąkani ze strachu i trawieni dziwną chorobą, opowiadają wszystkim zdumiewającą historię o latających nad morzem oszczepach bogów, jednak o losie swych towarzyszy nic nie potrafią powiedzieć. Podejrzewam, że ten lub inny korab mógł przywlec do Atrim jakąś zarazę. Sprawę bada na razie Wielki Go. Przerwał nawet z tego powodu swe przygotowania do kolejnej inicjacji. Wszystkie statki od dwóch dni stoją na redzie, do portu zawiną dopiero po dziesięciodniu kwarantanny i mojej osobistej inspekcji magicznej... Widziałem tu Szerszenia, wydaje się być zdrowy, chyba nie zdążył się zarazić. Aha, nie możesz go wprowadzić do miasta, tak jak nikt inny nie wprowadzi do miasta żadnego żywego zwierzęcia... Mówię ci, kupcy szaleją! Tragarze są szczęśliwi i wychwalają mą mądrość pod niebiosa. Nigdy jeszcze nie zarobili tak dużo i w tak krótkim czasie — Karcen spuścił skromnie oczy. — Musisz wiedzieć, że my, mistrzowie najwznioślejszej ze sztuk, zawsze pochylamy się nad maluczkimi świata tego, by ulitować się nad ich nieszczęściem...— Muszę cię zmartwić — przerwał mu Sendilkelm. — Istnieje jednak jakiś obcy, wielki mag, który mnie śledzi. W drodze do Mekcha pochwycił mnie czyjś czar lustrzany. Na szczęście, po krótkim starciu, zniknął. Myślę, że był to rodzaj ostrzeżenia... lub czar, który z jakiejś przyczyny, chociażby z powodu zbyt późnego odnalezienia mnie, stracił część swej mocy. Później byłem u Mekcha, lecz nie pamiętam, co się u niego wydarzyło. Może tylko to, że twój urok prawdomówności zadziałał inaczej, niż się tego spodziewałeś.— Czar prawdomówności! — oburzył się Karcen. — Jestem magiem i tworzę magię, a w razie wyższej konieczności czarię, zapamiętaj to w końcu! Uroki klecą w swych zmąconych umysłach wsiowi zaklętnicy. No dobra, co było dalej?— Bisenna znalazł mnie na dnie dołu, jaki podobno wybiłem, spadając z nieba! Jednak, co naprawdę się stało, nie wiem... Pamiętam jeszcze, że spotkałem tę wściekłą Anielicę... Widziałem też jakieś gwiazdy i słyszałem dziwne głosy. Przeraża mnie to... Aha, jednego jestem pewien: za to wszystko odpowiadasz ty!Karcen to kiwał, to kręcił głową. Sprawiał wrażenie niezbyt skupionego, jego spojrzenie błądziło głupkowato po szałasie.— Cokolwiek sobie wyobrażasz, prawda jest jeszcze dziwniejsza. Podejrzewam, że lustrzany czar, jak i dziwne zdarzenia w chacie Mekcha, były samoistnymi wyładowaniami magicznymi. No wiesz, jak pioruny w czasie burzy...— Poczekaj, jakie dziwne zdarzenia w chacie Mekcha? Lepiej przyznaj się do wszystkiego, zabiłeś go?! — Sendilkelm aż uniósł się na rękach i usiadł na brzegu posłania.— Nie myślisz chyba, że mógłbym osobiście zabić kogoś tak niskiego stanu — niechętnie odparł mag. — Żywy był ten twój Mekch, gdy go opuszczałem, tylko strasznie pijany. Powiedz mi lepiej, ile wina wypiliście do tego placka? To bardzo ważne.— Po trzy, może cztery puchary... Bee, nigdy jeszcze nie piłem tak paskudnego wina owocowego.— Może porzeczkowego?— Możliwe. Mekch, po części z biedy, a trochę z dziwactwa, pija różne świństwa... Powiedz mi wreszcie, co się tam właściwie stało?! — Sendilkelm stęknął, próbując wyprostować nogi.— Dom Mekcha uległ niewielkiej przemianie magicznej, ale już przywróciłem mu normalny stan. Tak naprawdę, niepokoją mnie jedynie dziwne losy mojego czaru prawdomówności. Albo nieświadomie użyłem jakiegoś silniejszego zaklęcia, albo wino całkowicie zmieniło jego działanie. Wierz mi, takie rzeczy się zdarzają, ale niezmiernie rzadko, na przykład raz na sto tysięcy czarów. Szkoda tylko, że nie pamiętasz, co działo się z tobą po wypiciu wina! Podejrzewam bowiem, mój drogi, że jesteś wybrańcem bogów i losu. Myślę, że zwykły czar prawdomówności zmieniony został, dzięki nieprzewidzianym i nieprzewidywalnym okolicznościom, w czar poznania prawdy absolutnej!— Czego? — Sendilkelm złapał się za czoło, wyraźnie był zrezygnowany. — Jakiej znowu prawdy?! Proszę cię, Karcen, wiem, że jak zwykle świetnie się bawisz moim kosztem, lecz skończ już z tą filozofią