Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Cmoknęła Murragha siarczyście, aż go wygięło w tył. Po czym wyleciała z pokoju. Chwilę ociągając się przed pójściem w jej ślady, Bess przystanęła i puściła oko do Murragha. - Szkoda, że pan nie ma ochoty, abyśmy oboje dokończyli tę zabawę, panie Murragh - powiedziała i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Stanowiło to niejaką ulgę dla niego, że z jej niedwuznacznych prób wciągnięcia go do łóżka pozostały już co najwyżej irytujące aluzje. Murragh ułożył nogi na łóżku i wyciągnął się na wznak. Rozejrzał się po pokoju i nielicznych meblach z plastiku. Będzie mu domem jeszcze tylko przez trzy tygodnie, później przeniesie się do pracy u farmera Claya w Regionie Piątym. Nie będzie tęsknił za niczym, z wyjątkiem Fay, tej Fay, która jedyna spośród wszystkich znanych mu ludzi podzielała jego ciekawość i miłość do Tandy Młodszej. Przypomniało mu się jej wyrażenie. "Żywsze Niż Światło Statki". Dziwnie odpowiednia nazwa dla pojazdów istniejących w przestrzeni fazowej, gdzie masa ich nieskończenie przerastała masę "normalną". Zaczął się bawić w myślach wyrażeniem małej dziewczynki, popadając w zadumę, aż zatonąwszy w morzu własnych myśli odkrył nawet pośród otaczającej go złożoności kojącą prostotę, tę prostotę, której nauczył się poszukiwać, gdyż mówiła mu ona, że aby przejrzeć własną naturę wewnętrzną, wystarczy po prostu skrystalizować urok, jaki rzuca nań Tandy i wszystko będzie jasne na wieki - on stanie się człowiekiem wolnym od kajdanów albo przynajmniej wolno mu będzie je zdjąć, kiedy zechce. Więc znowu tak jak na urwisku i tak jak wiele razy przedtem rzucił się przez topiel wyobraźni ku owemu upragnionemu, prawdziwemu wizerunkowi. Jego poszukiwanie może i było złudą, ale ukołysało go łagodnie do snu. Nazajutrz wczesnym rankiem Murragh z Doughtym wyszli na dwór, opatuleni przed chłodem godziny przedświtu. Powietrze było, tak jak przepowiedział Murragh, znowu rozkoszne dla płuc, chociaż padała gęsta mżawka. Hock i Petro - drugi pies podwórzowy - biegały za nimi, gdy gwizdali na autoowczarki. Dziesięć ich jak pchełki powyskakiwało na dwór - leciutkie maszyny, ślepo słuchające poleceń z laryngofonu Doughtego. Pomimo swoich ograniczeń potrafiły zaganiać owce dwa razy szybciej niż żywe psy. Murragh pootwierał drzwi wielkich szop. Autoowczarki wpadły do środka, by wypędzić owce, on zaś wspiął się do kabiny swego ciągnika. Kiedy owce pobekując ruszyły tłumnie przed siebie, on i Doughty zapuścili silniki i posuwając się za stadem obserwowali, jak rozsypuje się ono wachlarzowato w stronę lepszych pastwisk. Następnie z turkotem ruszyli zamykając pochód i bez przerwy utrzymując autopsy na kursie. Świt przesączył się spoza chmur na wschodzie i deszcz ustał. Przymglone słońce budowało miraże światłocienia po dolinach i wzgórzach. Do tego czasu owce były już rozdzielone na cztery stada, z których każde osadzili do wypasu na osobnym stoku. Wrócili do gospodarstwa w porę, by zjeść śniadanie z resztą rodziny. - Czy na Ziemi mają mokre dni tak paskudne jak ten? - spytała Tessie. - Dzisiejszy dzień jest w porządku. Deszcz już ustępuje - odezwał się jej ojciec. - To zależy od tego, w jakiej części Ziemi się mieszka, tak samo jak tutaj, ty głuptasie - wyjaśniła matka. - Na południowej połowie Tandy nie ma żadnej pogody - oświadczyła Fay zapychając buzię kilometrem kiełbasy baraniej - bo ona musi mieć próżnię, aby statki gwiezdne wlatujące z takim pędem nie walnęły w żadne cząsteczki powietrza, boby się rozbiły, a bez powietrza nie ma pogody, no nie, Murragh? Murragh, który dosłyszał co nieco z tej kiełbasianej mowy, przyznał, że tak. - Zamknij się z tą Obręczą. Zdaje się, że ostatnio tylko ona ci w głowie, pannico - burknął Doughty. - Nawet nie pisnęłam o Obręczy, tatku. To ty powiedziałeś. - Nie zamierzam się sprzeczać, Fay, więc się nie wysilaj. Ostatnio stajesz się zbyt pyskata. Położyła oba łokcie na plastikowym blacie i z prowokacyjną złośliwością powiedziała: - Obręcz, tato, jest po prostu olbrzymim urządzeniem do amortyzowania pędu SNS, ale ty na pewno wiesz o tym, no nie? Czy nie tak, panie Murragh? Jej matka wychyliła się do przodu i dała jej klapsa po łapie. - Lubisz pyskować tatusiowi, prawda? No to masz za to! I żebyś potem nie przylatywała do mnie z rykiem. Sama jesteś sobie winna, żeś taka pyskata. Lecz Fay ani w głowie było lecieć z rykiem do matki. Zalała się łzami, cisnęła łyżkę i widelec, i z wyciem poleciała schodami na górę. Za chwilę trzasnęły drzwi jej sypialni. - Bardzo jej dobrze, ma za swoje! - powiedziała Tessie. - Ty też bądź cicho - rzuciła ze złością matka. - Żeby nigdy nie można było zjeść spokojnie śniadania - rzekł Doughty. Murragh Harrison nie odezwał się