Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wszystko to były tylko epizody gry w życie, wciąż ludzi zaprzątającej. Wiedział nadto dobrze, ile jest warta, by przejmować się jej przebiegiem. Porzucił już tak dawno zwyczaj długich rozmyślań, że nagły powrót do nich irytował go niesłychanie, tym bardziej iż chodziło o to, by dojść do jakiegoś wniosku. W tym świecie wiecznego zapomnienia, którego zakosz- tował, nim Lingard skłonił go do wejścia w ludzkie żyae, wszyst- ko było rozstrzygnięte raz na zawsze. Gniewało go własne skłopo- tanie; stanowiło jakby resztkę tej śmiertelności złożonej ze spraw i pragnień, od których - jak mniemał - uwolnił się bezpowrotnie. Przez naturalne skojar Lenie pogardliwa jego irytacja ogamiała także osobę pani Travers; jakże bowiem mógł myśleć o Tomie Lingardzie, o tym, co było dobre lub złe dla Króla Toma, nie myśląc także o kobieae, która potrafiła rozniecić coś na kształt iskry nawet w jego własnych, zagasłych oczach? Jej osoba nie miała zna#zenia, ale tu chodziło o uczciwośE Toma, o to, co jest dla niego złe lub dobre w tej bezsensownej, śmiertelnej grze jego życia. Doszedł ostatecznie do wniosku, że wręczenie pierścienia będzie dobre dla Toma Lingarda. Trzeba mu wręczyć pierścień- i koniec na tym. Trzeba tylko wręczyć mu pierścień. -, ,To pomoże mu się zdecydowa# ' - mruknął JÓrgenson pod wąsem, jakby pod wpływem jakiegoś niejasnego pr Lekonania. Dopiero teraz poruszył się z lekka i odwrócił od majaku ognisk na odległym brzegu. Pani Travers usłyszała znów jego kroki wzdłuż ściany - ale tym razem nie podniosła już głowy. Ten człowiek pozbawiony snu był szalony, dziecinny i nieugięty. Był niemożli- wy. Włóczył się bez celu po pokładzie, mnstkach tego hulku... A jednak Jórgenson poszedł znów na dziób szukać Jafira z bardzo wyraźnym celem. Poddał jego rozwadze następujące stwierdzenie: oto jedyną osobą na świecie - co do której istnieje niejaka możliwość, iż dotarłaby tej nocy do wrót Belaraba - jest ta wysoka, biała kobieta, którą Raja Lautprzywiózł na "Emmę" - żona jednego zuwięzio- nych białych niewolników. Zdumienie wyrwało Jafirowi okr Lyk, lecz nie myślał temu przeczyć. Możliwe, że z wielu powodów, i prostych, i bardzo zawiłych, ci synowie Złotego Ducha, oddani #endze i Damanowi, powstrzymają się od zabicia białej kobiety idącej samotnie od brzegu laguny do wrót Belaraba. Tak, była pewna możliwość, że przejdzie bez szkody. - Szczególnie, jeśli będzie niosła płonącą pochodnię - mruk- nął JÓrgenson pod wąsem. Powiedział Jafirowi, że biała kobieta siedzi teraz po ciemku i rozpacza, milcząc, jak to jest u nich w zwyczaju. Rano podniosła wielki krzyk, żeby jej pozwolono połączyć się z białymi na wybrzeżu. On, JÓrgenson, odmówił jej czółna. Od tamtej chwili zamknęła się w nadbudówce bardzo zrozpaczona. Jafir wysłuchał tego bez szczególnego współezucia. A gdy J#rgenson dodał: "Myślę, Jafirze, że teraz spełnię jej wolę", odpowiedział z największą obojętnością: - Tak, na Allaha! Puść ją, co to szkodzi. - A J#rgenson dodał: - Tak. Ona może zanieść pierścień Królowi Morza. JÓrgenson ujrzał, że Jafir - ponury, niewzruszony Jafir - drgnął wyraźnie. Z początku wydawało się niemożliwe, aby dał się namówić do rozstania z pierścieniem. To pojęcie było zbyt potwor- ne, aby przeniknąć do jego duszy, aby poruszyć serce. Ale poddał się w końcu z uroczystym szeptem: "Bóg jest wielki. Może to jej przeznaczenie." Jako mąż rodem z Wajo nie uważał, aby kobiety nie zasługiwa- ły na ufność lub były niezdolne do wykonywania zadań wymaga- jących odwagi i rozsądku. Przezwyciężywszy osobiste uc Lucia wręczył pierścień JÓrgensonowi z jednym tylko zastrzeżeniem: "Pamiętaj, tuanie, że w żadnym razie nie powinna go włożyć na palec. '' - Niech go zawiesi na szyi - poddał natychmiast Jórgenson. Gdy J#rgenson szedł ku nadbudówce, przyszło mu na myśl, że nuż coś strzeli do głowy tej kobiecie, którą Tom Lingard za sobą pociąqnął - nuż nie będzie chciała opuścić, ,Emmy'' ? Niewiele go 400 401 to obeszło. Wszyscy ci ludzie działali na oślep. Nawet i on w danej chwili działał na oślep. Pragnął tylko skierować myśli Lingarda ku Hasimowi i Imadzie, aby mu pomóc w decyzji i nakłonić go do bezwzględnej wiemości jego zamierzeniom; nie miał poza tym żadnego innego celu. Życie tych białych było bez znaczenia. Należeli do gatunku ludzi, których stopy nie zostawiają śladów. Ta kobieta musi działać w nieświadomości. A jeśli nie zechce wyruszyć, wówczas będzie musiała pozostać na statku - również w nieświadomości. J#rgenson nic jej nie powie. W istocie przekonał się, że pani Travers nie chce po prostu mieć z nim do czynienia. Nie chciała wcale go słuchać. Oświadczyła mu - słyszał znużony głos, zamknięty w ciemnościach kajuty - aby odszedł i nie męczył jej więcej. Ale duch kapitana J#rgensona niełatwo poddawał si# egzorcyzmom. I on był też tylko głosem w ciemnościach na zewnątrz - nieubłaganym głosem, nalegają- cym, aby wyszła na pokład i wysłuchała go. Znalazł wreszcie słowa, które do niej trafiły. - Chcę pani powiedzieć coś o Tomie. Pani mu przecież dobrze życzy, prawda? Nie mogła już teraz odmówić wyjścia na pokład, a znalazłszy się tam, wysłuchała cierpliwie tego białego ducha, który mruczał i szeptał nad jej spuszczoną głową. - Zdaje mi się, panie kapitanie - odezwała się, gdy zamilkł - że pan sobie po prostu ze mnie żartuje. Po pańskim zachowaniu dziś rano nie chcę z panem wcale mówić. - Mam czółno dla pani - mruknął JÓrgenson. - Pan ma teraz coś innego na widoku - odcięła się żywo pani Travers. - Ale pan nie ehce mi tego wyjawić. O co panu chodzi? - O dobro Toma. - Czy pan jest rzeczywiście jego przyjacielem? - Przywiózł mnie tutaj. Pani to wie. Opowiadał pani wiele rzeczy. - Tak. Ale zapytuję siebie, czy pan jest zdolny do tego, aby być czyimś przyjacielem. - Pani siebie zapytuje! - powtórzył JÓrgenson, bardzo spokoj- ny i nasępiony. - Jeśli ja nie jestem jego przyjacielem, to chciał- bym wiedzieć, kto nim jest. Pani Travers spytała szybko: - Co ma znaczyć ten pierścień? Co to za pierścień? - Należy do Toma. Już od lat. - I on go dał panu? Czy mu na nim nie zależy? - Nie wiem. To jest tylko taki sobie przedmiot. - Ale ma jakieś znaczenie w pana i jego oczach. Prawda? - Prawda. Tom będzie wiedział, co to ma znaczyć. - A co to znaczy? - Tom jest dla mnie za bliski, żebym nie hzymał języka za zębami. - Jak to! Przede mną? - A kim pani jest? - odpowiedział niespodzianie J#rgenson.- On już i tak za dużo pani powiedział