Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Było ono bardzo delikatne, ale Twilla nie miała wątpliwości. Fale powietrza wędrowały coraz wyżej, a mgła gęstniała. Na uniesioną twarz uzdrowicielki spadło kilka kropel wody. Czarne łapy dymu znikały jedna po drugiej. W koronach drzew obudził się potężny podmuch wiatru. Na niebie nie było wprawdzie groźnych, ciemnych chmur, ale wicher wiał jak podczas gwałtownej burzy, w dół poleciały kawałki gałązek i suche liście, aż wreszcie wicher uderzył na równinę, wprost w płonący stos. Palące się kawałki drewna wielkości małych drzewek pofrunęły na wszystkie strony, ogień jednak, zamiast wybuchnąć ze zdwojoną siłą, zaczął przygasać. Dymiące kłody zostały rozrzucone w promieniu kilkudziesięciu metrów. Zrodzony w Lesie huragan pokonał ogień i zwrócił swą furię przeciw popiołom stosu, tworząc z nich chmurę, która zdawała się ścigać uciekinierów. Po ofiarnym ognisku pozostał krąg wypalonej ziemi. Wiatr ucichł, czubki drzew przestały się kołysać. Ludzie opuścili ręce i odsunęli się od leśnych olbrzymów, a mgły opadły ku ziemi. – A więc stało się – odezwał się Oxyl. – Czy pokonaliśmy twoich rodaków, przybyszu? Pozbawiliśmy ich mocy, przynajmniej na jakiś czas. – Trudno ich zawrócić z raz obranej drogi – odparł Ylon. – Jedni będą opowiadać niestworzone historie o niesamowitej burzy, jaka się tu rozpętała, inni poskarżą się na złą magię, którą doprowadziła do śmierci ich kapłana. Nie spodziewaj się więc, że po tej porażce wrócą za góry, skąd przyszli. – Też mi się tak wydaje – zgodził się Oxyl. – A ty, Córko Księżyca, czego sobie życzysz? To dzięki tobie zginął kapłan, a dzięki ostrzu w rękach przybysza – głową wskazał Ylona – udało się zgasić Lepki Ogień. – Przyznajesz więc, że oboje zasłużyliśmy na właściwe potraktowanie z waszej strony? – upewniła się Twilla, czując silną potrzebę zrealizowania pragnienia, które narastało w niej z każdym dniem. – Nikt nie może temu zaprzeczyć! – To zwróćcie mu wzrok! – złapała Ylona za rękaw i pociągnęła do przodu. Oxyl wolno pokręcił głową. – Chętnie byśmy to uczynili, ale... Tylko Lotis może cofnąć swój czar. Zawsze tak było... – Lotis próbowała was wszystkich zdradzić! Dlaczego nie możesz jej zmusić? – Córko Księżyca, wszyscy ludzie żyją w zgodzie z obowiązującymi w ich narodzie prawami, ustalonymi zanim się narodzili. Mieszkańcy podziemi wy dobywają metal, obrabiają go i pilnują Lasu pod powierzchnią ziemi, tak jak my dbamy o część nadziemną. Wszyscy służymy Wielkim – gestem wskazał szeregi drzew. Twoja moc także ma swoje granice. Zrobiłbym to, o co mnie prosisz, ale nie mogę. – A co z Lotis? Puścisz ją wolno? – spytała Twilla. Gdyby zdołali pojmać Lotis, mogliby ją zmusić do zdjęcia klątwy. – Lotis zniknęła. Wysłano ludzi na jej poszukiwania, ale przepadła bez śladu. Musiała się nauczyć od Khargela, jak zacierać trop. – I nie zamierzacie nic z tym zrobić? – była wściekła. Niemożliwe, żeby Oxyl i jego pobratymcy, którzy wycierpieli się niemało odkąd Lotis zaczęła rządzić w Lesie, czekali z założonymi rękoma. – Wszystkie wejścia do serca Lasu zostały przed nią zamknięte. Jeśli miała konszachty z tym przeklętym kapłanem, to jego moc nie na wiele się jej zdała, a teraz i jego zabrakło. Nasza sieć będzie się zaciskać, aż w końcu pojmamy ją. Twilla zrozumiała wreszcie, że niczego więcej nie może od Władcy Lasu oczekiwać, mimo iż przyznał, że wiele zawdzięcza im obojgu. Ale Lotis na wolności oznaczała niechybnie dalsze kłopoty... W każdym razie straciła władzę nad mgłami, które znów służyły podwładnym Oxyla. Zostawiwszy więc strażników skorzystali z mgieł i znaleźli się w głównej sali zamku, gdzie czekał na nich zastawiony stół. Twilla zajęła miejsce obok Ylona i pilnowała, żeby miał pełny talerz, on jednak ograniczył się do sączenia napoju z trzymanego w dłoni kielicha. Pochylił głowę, jakby ciekawy, co dziewczyna mu nałożyła, ale kiedy przemówił, głos miał bezbarwny, nieobecny. – Opowiedz mi, co się wydarzyło! – zabrzmiało niczym rozkaz. Twilla napiła się trochę, kolejny raz uświadamiając sobie, że Ylon jest niewolnikiem swego kalectwa