Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Gdy tylko usiadł za kierownicą, przypomniał sobie o Ruth. Poszukał jej wzrokiem, lecz najwyraźniej jej tam nie było. Ulica była pusta, nawet bardziej pusta niż w zwykły wieczór, gdy zmęczeni przechodnie wracają do domów po ciężkim dniu, spędzonym w śródmieściu. Nie było nikogo. John uruchomił silnik i dodał gazu na wolnych obrotach. Ruth prawdopodobnie poszła do domu. Teraz było mu to na rękę, ponieważ dawało czas na wymyślenie prawdopodobnego wyjaśnienia. Wyjechał na drogę, czując jeszcze słabość, następującą zwykle po odprężeniu. „W końcu ci przyłożyłem, ty skurwielu! — pomyślał. — Teraz będziesz się smażył. To za Bena!" Mikę Gilson uległ panice, gdy zgwałcił i udusił Traccy. Nie mógł uwierzyć w to, co zrobił. W końcu jednak pogodził 191 się z okropną świadomością swej zbrodni. Uciekł. Szedł teraz szybko. Bał się biec, aby przechodnie przemykający się późną nocą pod ścianami budynków nie zerknęli przypadkiem na niego i nie rozpoznali w świetle ulicznych lamp. Szukał schronienia w mrocznych i obskurnych zakamarkach przedmieścia, włączając się w gromadę narkotyzujących się i popijających denaturat wyrzutków społecznych, którzy nawet specjalnie nie przyglądali mu się, traktując jako jednego z nich. Spędził na tułaniu się noc i dzień. Zapadł z wyczerpania w głęboki sen, nieświadomy rozlegających się wokół odgłosów kroków. Jego drzemki nie był w stanie zakłócić nawet odgłos rzępolenia na gitarze jakiegoś wędrownego grajka i niski głos, który śpiewał fałszując w kółko tę samą piosenkę. Jego głęboki sen został w końcu przerwany przez marzenie erotyczne. To nie była Traccy. Tak jakby nawet jego podśwadomość przyjęła, że dziewczyny już nie ma na tym świecie, i postać ze snu nie obciążała jego sumienia. To była zupełnie inna dziewczyna. Nie mógł dostrzec rysów jej twarzy, nie był zresztą tym zainteresowany, jakkolwiek mogłyby one być piękne. Ale jej smukłe ciało, sposób, w jaki jęczała z rozkoszy i w jaki poruszała zmysłowo i nieprzyzwoicie udami, trąc jego krocze, rozpinając rozporek, podniecały go do granic wytrzymałości. Gdy rozpięła zamek jego spodni, uderzyła go lekko i prowokująco w obnażone miejsce. Śmiała się przyzwalająco, gdy rozpinał jej skąpe ubranie. Pożądała go i chciała, aby teraz on przejął inicjatywę, ale to z jakichś przyczyn denerwowało go. Chciał, aby opierała mu się i broniła. Chciał posiąść ją wbrew jej woli. Uderzyć w miękką szyję i zbliżyć do niej ręce, które natychmiast zacisnęłyby się, ucinając krzyk przerażenia, który nie zdążyłby się nawet wydobyć z gardła. Czuć drżące chaotycznie i prężące się delikatne ciało, gdy on będzie wpychał się gwałtownie między jej pośladki... 192 I wtedy obudził się (dosłownie na sekundę przed nadchodzącą nieuchronnie rozkoszą) zgłodniały kobiety, której nigdy nie widział. Czuł tylko, że musi iść i szukać jej. Polujący drapieżnik znów pojawił się na swym terytorium. Czuł nieodpartą chęć połączenia się z kobietą. Dominowała jednak chęć zabijania. Wyczulony na każdy dźwięk, każdy zapach, kroczył wśród gruzów rozciągających się na skrawku nieużytków. Słyszał głosy, śmiechy i krzyki. Wsłuchiwał się w zbliżające kroki. Jedne były cięższe i sprawiły, że cofnął się i ukrył w mroku. Obserwował sylwetki zbliżających się osób, wiedząc, że nie są dla niego najbardziej pożądanym łupem. Dobrze wiedział, czego chce, powstrzymywał jedynie swoją niecierpliwość. Wszyscy używali tego skrótu do metra i pojawienie się odpowiedniej osoby było tylko kwestią czasu. Nagle jego wytężony słuch podchwycił stuk lekkich, damskich bucików, które uderzały o chodnik w pośpiechu. Gil-son wiedział już, że jego oczekiwanie dobiegło końca. Wychylił się z ukrycia, aby sprawdzić, czy w zasięgu wzroku nie ma nikogo oprócz niego i spieszącej się gdzieś zgrabnej dziewczyny w zapinanej na zamek kurtce błyskawiczny. Miała postawiony kaptur, toteż nie było widać rysów jej twarzy. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Ruth Ford była zarówno przerażona, jak i zła. John Strike bardzo zmienił się w ciągu kilku godzin. Z trudem rozpoznawała go w człowieku, którego widziała w tym okropnym domu. Wstrząśnięta wybiegła stamtąd w jesienną deszczową noc, oglądając się za siebie w obawie, że goni ją John. Na szczęście nie było go jednak w pobliżu. Jego oczy! Od miesięcy, może nawet od lat widziała je w snach, zanim mogła w nie spojrzeć naprawdę. Teraz jednak błyskała w nich furia i odbijało się jakieś dzikie przerażenie. „To człowiek opętany — pomyślała. — Szaleniec, który może mnie zabić. Pożerająca go wściekłość jest dostatecznie silna, aby się tego dopu- 193 ścil" Przypomniała sobie teraz tę biedną dziewczynę, którą zgwałconą i uduszoną znaleziono na ganku domu numer trzynaście przy Schooner Street... Za nic w świecie nie zamierzała czekać przy jego samochodzie. Teraz najważniejsze było, aby zachowała w stosunku do Johna tak duży dystans, jak tylko będzie to możliwe. Niewiarygodne, że był on księgowym w banku, w którym pracowała. Cywilizowany szef, cieszący się uznaniem i respektem całego zespołu