Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Możesz zatrzymać swoją odznakę dla celów identyfikacyjnych, ale raczej nie przychodź do biura. Nie miała już nic do stracenia. Pozostała jej tylko ta jedna szansa. - Wiem, że poszukujecie braci McNulty. Każdy chce się do nich dobrać, ale my musimy to zrobić pierwsi. Potrzebny jest każdy agent. Mogę pomóc, jeśli mi pan pozwoli. - Przez moment pomyślała, że przychyli się do jej prośby. Zamiast tego zobaczyła na jego twarzy wyraz zmęczenia problemem, który mu stworzyła. - Może i chciałbym to zrobić, Tylo - powiedział łagodnie Smith. - Może nawet myślałbym, że to właściwe posunięcie. Ale nie mogę pozwolić ci na wzięcie w tym udziału.- Smith wstał, wpychając dłonie do kieszeni spodni,- Będzie to niezwykle trudne, ale chciałbym, żebyś spojrzała w przyszłość. Jesteś zdolna i zaradna. Jesteś młoda. Nie pozwól, aby cię pogrążył jeden błąd. - Przerwał na moment. - Kiedy już zdecydujesz, w którą pójść stronę, o ile będę w stanie ci pomóc... Holland ogarnął niezwykły spokój. Teraz już wiedziała, co ją czeka. Da sobie radę. W taki czy inny sposób. Prędzej czy później. Spotkanie dobiegło końca i czuła, że Smith próbuje jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Wzięła do ręki swoją torebkę. - Czy mogę zadać panu pytanie? - Oczywiście. - Nie zapoznałam się, oczywiście, z tajnymi materiałami na temat braci McNulty, ale w telewizji nigdy nie wspomniano, żeby torturowali swoje ofiary. Owszem, czasami celowo strzelali w kolana. Ale nie robili tego, co spotkało senatora i Charlotte Lane. Trudno pominąć tak istotny szczegół. - Z pewnością masz rację, Tylo - powiedział Smith, kierując się już w stronę drzwi - znajdę kogoś, kto się tym zajmie. Po raz pierwszy, odkąd rozmawiała ze Smithem, Holland poczuła się zaskoczona. Jego odpowiedź była wręcz niegrzeczna. Holland nigdy wcześniej nie podejrzewałaby go o podobne zachowanie. ROZDZIAŁ 6 Gdy Smith wszedł do windy, natychmiast stanęło obok niego dwóch agentów z Wydziału Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W połowie drogi do garażu cichutko zaszumiał mikrofon. Jeden z agentów docisnął palcem słuchawkę, przez moment nasłuchiwał, a następnie nachylił się do Smitha i wyszeptał mu do ucha treść wiadomości. Smith, co prawda, spodziewał się, że zostanie nawiązany z nim kontakt, jednak zdziwiło go, że nie zrobiono tego nieco dyskretniej. - Powiedz im, że wszystko w porządku. Garaż Tajnej Służby był dużym, jasno oświetlonym, lśniącym czystością pomieszczeniem, które z powodzeniem mogłoby uchodzić za salon sprzedaży luksusowych samochodów. W blasku jarzeniówek błyszczało pięć identycznych kopii prezydenckiej limuzyny - opancerzonych i wyposażonych w kuloodporne szyby. Przy jednej ze ścian stał rząd samochodów pościgowych, z pełnymi bakami i perfekcyjnie wyregulowanymi silnikami. Inne pojazdy, włączając w to przerobione na ambulanse dżipy Cherokee, tkwiły na podnośnikach, a mechanicy poddawali je przeglądowi. Nie było tu żadnych ozdóbek, kolorowych kalendarzy czy ryczących radioodbiorników- z ukrytych głośników sączyły się natomiast kojące dźwięki muzyki klasycznej Obcasy Smitha zastukały o metalowe schodki. Na dole, kilka stóp od dyrektorskiego lincolna, stał mężczyzna ubrany w kaszmirowy płaszcz, jedwabny szalik i rękawiczki z cielęcej skóry. Miał około czterdziestu lat i w rysach jego twarzy można było się dopatrzyć pewnej toporności. Czyżby uboczny efekt wykonanej niedawno operacji plastycznej? Małe, niebieskie oczy spoglądały spod brwi o takim samym kolorze, jak rzadkie, prawie białe, starannie przystrzyżone włosy. Skóra o różowawym odcieniu zdradzała skutki niedawnego, nadmiernego opalania lub skłonności do nadużywania alkoholu. Smith wiedział, że ani jedno, ani drugie nie jest prawdą. James Croft, senator z Illinois i przewodniczący Senackiej Komisji Dochodzeniowej, był po prostu albinosem. - Dzień dobry, dyrektorze. Chociaż podejrzewam, że trudno go tak nazwać. - Miewałem lepsze - szorstko odparł Smith. Jeden z agentów otworzył tylne drzwi i obaj mężczyźni wsiedli do środka. Dźwiękoszczelna przesłona z przyciemnianą szybą, aby kierowca nie mógł odczytywać słów na podstawie ruchów warg, była już wysunięta. Smith nacisnął przycisk interkomu i limuzyna ruszyła. - Czy to nie mogło trochę poczekać? - wycedził Smith. Croft zaśmiał się cicho. - Musiałem się z tobą zobaczyć, zanim spotkasz się z prezydentem. Twoja sekretarka dwukrotnie mnie rozłączyła. Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że próbujesz mnie unikać. - Nie mam nic do powiedzenia - odparł Smith. - Już wiesz, co się stało. - Ale nie wiem jak, w tym sęk. Musimy mieć świadomość, jakich reperkusji się spodziewać. Smith złapał za uchwyt przy drzwiach, gdy samochód ostro skręcił w Constitution Avenue