Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Dopiero w szpitalu pomyślał, żeby oddać go państwu Lisbon. Cecilii nie groziło już żadne niebezpieczeństwo, a jej rodzice siedzieli w poczekalni, odczuwając ulgę ale równocześnie zupełnie zagubieni. Pan Lisbon podziękował sanitariuszom za ocalenie życia córce. Potem odwrócił obrazek na drugą stronę i zobaczył napis: Maria Dziewica pojawia się w naszym mieście, niosąc posłanie pokoju dla upadającego świata. Podobnie jak w Lourdes czy Fatimie, Najświętsza Panienka objawia się ludziom takim jak ty. Więcej informacji pod telefonem 555-MARY. Pan Lisbon przeczytał te słowa trzykrotnie. Następnie odezwał się przygnębionym głosem: — Ochrzciliśmy ją, przyjęła bierzmowanie, a teraz wierzy w te bzdury. Było to jedyne jego bluźnierstwo przez ten cały trudny okres. Pani Lisbon zareagowała inaczej, mnąc obrazek w dłoni (jednak ocalał; dysponujemy kserokopią). Nasza lokalna gazeta nie zamieściła artykułu o tej próbie samobójstwa, ponieważ redaktor naczelny, pan Baubee, uważał, że tak przygnębiająca informacja nie powinna się znaleźć między relacją z pokazu kwiatów Ligi Kobiet na pierwszej stronie, a zamieszczonymi na ostatniej stronie zdjęciami uśmiechniętych panien młodych. Jedyny artykuł, godny miana wiadomości, jaki pojawił się w wydaniu z tego dnia, dotyczył strajku pracowników cmentarza (rosnące stosy ciał, brak perspektyw na porozumienie), ale zamieszczono go na czwartej stronie, pod wynikami rozgrywek dziecięcej ligi baseballa. Po powrocie do domu państwo Lisbon zamknęli się z dziewczętami w domu i nawet słowem nie skomentowali tego, co się wydarzyło. Dopiero gdy pani Scheer zaczęła naciskać na panią Lisbon, ta wspomniała o „wypadku Cecilii”, zachowując się jakby córka zraniła się przy upadku. Jednak na podstawie obiektywnej i dokładnej relacji Paula Baldino, który już nie raz widział krew, wiedzieliśmy, że to Cecilia sama wyrządziła sobie krzywdę. Panią Buck zdziwiło, że brzytwa wylądowała w sedesie. — Jak ktoś sobie podcina żyły w wannie — mówiła — czy po prostu nie odkłada brzytwy na bok? To z kolei doprowadziło do pytania, czy Cecilia podcięła sobie żyły, gdy już była w kąpieli, czy też stojąc na macie łazienkowej, na której widać było plamy krwi. Paul Baldino nie miał żadnych wątpliwości: — Zrobiła to na kiblu — powiedział. — Dopiero potem weszła do wanny. Obryzgała wszystko, mówię wam. Cecilię trzymano na obserwacji przez tydzień. Z raportów szpitalnych wynika, że tętnica w prawej ręce była całkowicie przecięta, ponieważ Cecilia była leworęczna, natomiast rozcięcie w lewej ręce nie było aż tak głębokie i dolna część tętnicy pozostała nienaruszona. Na każdy nadgarstek założono jej dwadzieścia cztery szwy. Wróciła ubrana w swoją suknię ślubną. Pani Patz, której siostra była pielęgniarką w szpitalu Bon Secours, powiedziała, że Cecilia nie chciała włożyć szpitalnej koszuli i żądała, aby przyniesiono jej suknię ślubną, a doktor Hornicker, szpitalny psychiatra, uważał, że lepiej jej się nie sprzeciwiać. Gdy wracała do domu, na dworze szalała burza z piorunami. Siedzieliśmy w domu Joe Larsona, dokładnie po drugiej stronie ulicy, kiedy uderzył pierwszy piorun. Matka Joe wołała z dołu, aby pozamykać wszystkie okna, więc pobiegliśmy zamknąć okna na naszym piętrze. Na zewnątrz powietrze znieruchomiało, jakby nagle wypełnione głęboką próżnią. Poryw wiatru zakręcił papierową torbą, podnosząc ją i miotając między dolne konary drzew. Następnie próżnia pękła i lunął deszcz, niebo zrobiło się czarne i zobaczyliśmy, jak kombi Lisbonów stara się przemknąć w ciemnościach. Zawołaliśmy mamę Joe, żeby przyszła zobaczyć. Po kilku sekundach usłyszeliśmy szybki tupot jej stóp na schodach pokrytych wykładziną i dołączyła do nas, stojących przy oknie. To był wtorek i pachniała pastą do czyszczenia mebli. Wspólnie patrzyliśmy, jak pani Lisbon jedną nogą otwiera drzwi samochodu, gramoli się z niego, torebką ochraniając głowę przed deszczem. Kuląc się i marszcząc brwi, otworzyła tylne drzwi. Deszcz padał. Włosy pani Lisbon opadły na jej twarz. W końcu zobaczyliśmy niewyraźnie rysującą się w strugach deszczu małą głowę Cecilii, wynurzającej się nieporadnie, dziwnym ruchem, jakby coś pchała, bo podwójny temblak krępował jej ramiona. Dobrą chwilę zbierała siły, aby stanąć na nogach. Gdy w końcu wydostała się z samochodu, podniosła oba temblaki, jak płócienne skrzydła, a pani Lisbon chwyciła ją za lewy łokieć i poprowadziła do domu. W tym czasie deszcz lał już jak z cebra i nic nie widzieliśmy po drugiej stronie ulicy. W następnych dniach widywaliśmy Cecilię bardzo często. Przesiadywała na schodach przed domem, zbierała czerwone jagody z krzaków i zajadała je albo plamiła sobie dłonie sokiem. Zawsze miała na sobie suknię ślubną, a jej gołe stopy były brudne. Popołudniami, gdy słońce oświetlało ogródek przed domem, obserwowała mrówki rojące się w pęknięciach w chodniku albo leżała na plecach w trawie porastającej użyźnioną glebę, gapiąc się w chmury. Zawsze towarzyszyła jej jedna z sióstr. Therese wynosiła na schody przed domem książki naukowe i zajmowała się przeglądaniem fotografii kosmosu, podnosząc wzrok, gdy tylko Cecilia oddalała się na skraj ogródka. Lux rozkładała ręczniki kąpielowe i opalała się, podczas gdy Cecilia patykiem rysowała arabskie wzory na swojej nodze. Czasami Cecilia zaczepiała swoją strażniczkę, obejmując ją za szyję i szepcząc jej coś do ucha. Wszyscy mieli jakieś własne teorie, dlaczego próbowała odebrać sobie życie. Pani Buell uważała, że winni byli rodzice. — Ta dziewczyna nie chciała umierać — powiedziała nam. — Chciała się tylko wyrwać z tego domu. Pani Scheer dodała: — Miała dość tego całego wystroju. W dniu powrotu Cecilii ze szpitala te dwie panie przyniosły świeżo upieczoną babkę, chcąc wyrazić swoje współczucie, ale pani Lisbon absolutnie nie chciała dopuścić do siebie myśli o jakimkolwiek nieszczęściu