Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Bez tej niepohamowanej miło­ści synka prawdopodobnie bym zamarzła, przemieniłabym się w bryłkę lodu, umarłabym z tęsknoty za bliskością dru­giego człowieka i z tej nieustającej, bolesnej tęsknoty za Jo. Czy to nigdy nie minie, zastanawiała się. Wkrótce będą trzy lata, odkąd on opuścił Stornes. Trzy lata w porównaniu z tymi kilkoma tygodniami gorącego lata, kiedy dane jej by­ło przeżywać miłość. Wiedziała przecież, że nigdy niczego więcej między nimi nie będzie, a mimo to nie potrafiła o nim zapomnieć. Tęsknota za nim raczej się z każdym ro­kiem powiększała i Mali nie miała pojęcia dlaczego. Być może dlatego, że marzenia, które snuła nocami, jakie to ży­cie mogliby razem prowadzić, tak bardzo się różniły od rze­czywistości? Szczerze mówiąc, tylko marzenia o Jo sprawia­ły, że była w stanie to prawdziwe życie znosić. Bez nich, i bez jego syna, już dawno skoczyłabym do fiordu, myślała czę­sto. Kiedy jednak zaczynało dnieć i kiedy mrok znikał z ką­tów, nie była już tego aż taka pewna. Coś w głębi jej duszy buntowało się przeciwko rezygnacji, niezależnie od tego, jak było jej ciężko. Od czasu do czasu czuła, jak niezłomna wola i siła wydobywają się na powierzchnię zimne niczym stal. I być może bardzo niebezpieczne, gdyby nad nimi nie panowała. Nikt mnie nie złamie, myślała w takich chwilach i prostowała kark. Żadne ludzkie gadanie, żadne plotki, ani Beret, ani Johan, nic. Oni już i tak zabrali jej tyle, radość, śmiech i miłość. Ale życia nie odbiorą, nawet takiego po­zbawionego wartości i nieszczęśliwego życia jak to, jakie jej tutaj zaproponowano. Ale w życiu Mali bywały też i lepsze chwile, głównie dzięki synkowi, którego tak kochała, i dzięki przekonaniu, że to on przejmie kiedyś Stornes. Otworzyła oczy i popa­trzyła na niego. Słońce kładło się prawie niebieskawym bla­skiem na jego ciemnych włosach, a kiedy na nią spoglądał, w szarozielonych oczach widziała złote plamki. Poczuła ukłucie w sercu. Boże, jakiż on podobny do ojca! Szybko wstała i podeszła do synka, uklękła obok i razem z nim po­dziwiała jakąś mrówkę, którą malec był zafascynowany. Do­tknęła wargami spoconego karku synka i poczuła, jak jej serce przepełnia fala miłości. Dla niego zniosę wszystko, myślała. On jest owocem prawdziwej miłości, on jest ży­ciem. Teraźniejszością i przyszłością. Na moment przyszło jej do głowy, że powinna mieć się na baczności, żeby go nie przytłoczyć swoją opiekuńczością, nie obciążać tymi uczu­ciami, które do niego żywi. Powinna mu pozwolić być wol­nym człowiekiem, który z czasem zacznie żyć własnym ży­ciem. Musi umieć wypuścić go z objęć, kiedy będzie gotowy wylecieć z gniazda. Miała tylko nadzieję, że nie nastąpi to zbyt wcześnie, że mają dużo czasu. Że on zechce zawsze być z nią. Blisko niej... Skoro Margrethe i Olaus nie mogli uczestniczyć w drugich urodzinach Małego Siverta, Mali przez matkę posłała sio­strze wiadomość, że chciałaby, aby oboje przyjechali na kilka dni, kiedy zrobi się cieplej. Wiele rozmyślała o tym, jak wiel­kie podejmuje ryzyko, że ludzie z Innstad zobaczą jej małego siostrzeńca, postanowiła jednak się tym nie przejmować. W końcu to dosyć daleko, rzadko się widują, jest szansa, że nikt dziecka nie spotka. Margrethe z pewnością najwięcej czasu spędzi w Stornes. A gdyby ktoś z miejscowych zaczął się zastanawiać, to niech się zastanawia, myślała Mali. Wie­działa, że Margrethe nigdy nikomu nie powie, kto jest ojcem jej dziecka. Mimo wszystko poczuła niepokój, kiedy pewnego majowego dnia na dziedziniec w Stornes wjechał wóz z gość­mi. Jak Margrethe to przeżywa, mogła się jedynie domyślać. Musiało być dla niej czymś niezwykłym znaleźć się znowu w miejscu, gdzie przeżyła najszczęśliwsze chwile swojego ży­cia, ale w którym doznała też najstraszliwszego zawodu. Szczerze mówiąc, Mali nawet się trochę dziwiła, że siostra tak od razu przyjęła zaproszenie. Czy ona się nie obawia, że spotka Bengta? Ale chyba nie ma powodu, Mali sama docho­dziła do wniosku, że taka możliwość wprawdzie istnieje, jest jednak naprawdę niewielka. Teraz Bengt już się nie włóczy po wsi bez potrzeby. Bardzo się zmienił po śmierci Eline. Mali spotkała go tylko raz od tamtego szarego i deszczo­wego dnia, w którym składano Eline do grobu. Pewnego ra­zu Halldis Innstad przysłała po nią z wiadomością, że rodzi­na ma jej coś bardzo ważnego do przekazania. Zaniemówiła, kiedy otworzyła pudełeczko wręczone jej przez Bengta. Leżała w nim, ułożona na białym, cienkim płótnie, wielka, piękna broszka od ludowego stroju Eline. - Ale ja nie mogę tego przyjąć - wykrztusiła, wpatrując się w broszkę, którą trzymała w ręce. - Ja wiem, że Eline chciałaby, żebyś to właśnie ty ją no­siła - powiedział Bengt spokojnie. - I ja też tego chcę. Bądź tak miła i przyjmij ją jako podziękowanie od nas obojga -dodał cicho. Mali spojrzała na niego. Czy to wciąż ten sam Bengt, za­stanawiała się. Tak samo urodziwy, chociaż szczuplejszy, niż pamiętała. Ale w całej jego postaci była teraz jakaś powaga, a niebieskie oczy stały się jakby ciemniejsze, utraciły część mieniącego się w nich dawniej blasku. Grzywka wciąż bar­dzo jasna, tak samo jak niegdyś opadała na czoło, tylko że teraz odgarniał ją ręką, a nie tym chłopięcym, uwodziciel­skim ruchem głowy. Nie ma już żadnych uwodzicielskich gestów, myślała Mali zdumiona. Właściwie nigdy nie sądzi­ła, że to możliwe. Stała przed nim i nie wiedziała, co powiedzieć. - Ucieszysz nas wszystkich, jeśli przyjmiesz ten dar -powiedziała Halldis i objęła Mali. - Nikomu poza tobą, Mali, nie pozwolilibyśmy nosić tej broszki. Skoro ta, która była jej właścicielką, nie może już sama jej używać ~ dodała i oczy jej się zaszkliły. - W takim razie ja bardzo serdecznie dziękuję - rzekła Mali półgłosem. - Chociaż to naprawdę zbyt wiele - powtó­rzyła. Bengt odprowadzał ją do kariolki. - Często myślałem, żeby przyjść do Stornes i podzięko­wać za to, co mi powiedziałaś w dniu pogrzebu Eline -wyznał nieoczekiwanie