Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Ania wychodziła zazwyczaj wczesnym rankiem i udaw^ała się Aleją Zakochanych aż do strumienia. Tam spotykała Dianę i obie dziewczynki wędrowały pod koronami klonów, dopóki nie doszły do małego mostka. — Klony to są naprawdę towarzyskie drzewa — mawiała Ania — wiecznie szepczą i szepczą do nas. Następnie dziewczynki skręcały ze ścieżki, mijały łąki pana Barry'ego i Szum Wierzb. Dalej rozciągała się Dolina Fiołków — maleńka, zielona kotlinka w cieniu wielkiego lasu pana Bella. — Pewno, że teraz nie ma tam fiołków — opowiadała Ania Maryli — lecz Diana mówi, że na wiosnę są ich miliony. Czy Maryla może to sobie wyobrazić? Nazwałam to miejsce Doliną Fiołków. Diana mówi, że nie zna nikogo równie zdolnego jak ja, do nadawania nazw. Bardzo przyjemnie jest być zdolnym w pewnym kierunku. Diana wymyśliła nazwę Ścieżka Brzóz. Prosiła o nią koniecznie, wiec zgodziłam się, chociaż z pewnością wymyśliłabym coś o wiele poetyczniejszego. Każdy mógłby ułożyć taką pospolitą nazwę. Ale pomimo to Ścieżka Brzóz jest jedną z najpiękniejszych na świecie. I tak było w istocie. Ktokolwiek zabłądził kiedy w ową stronę, mówił to samo. Była to wąska ścieżka, wijąca się wokół pagórka pośród lasu pana Bella, gdzie światło wdzierające się poprzez szmaragdową ścianę liści było czyste jak diament, Z obu stron okalały ją młode brzózki o białych pniach i gibkich gałęziach. Paprocie, astry i dzikie konwalie rosły tu w wielkiej ilości. Powietrze przesycone było delikatnym, żywicznym zapachem, muzyką tonów ptasich, szmerem i śmiechem wietrzyka pośród koron drzew. Jeśli kto szedł cichutko — Ani i Dianie zdarzało się to bardzo rzadko — mógł spłoszyć królika. Niżej, w dolinie, ścieżka łączyła się z gościńcem, a tuż za pagórkiem, porosłym lasem, była szkoła. Dom szkolny w Avonlea był to biało otynkowany niski budynek o wielkich oknach. Wewnątrz mieściły się solidne, staroświeckie ławki z pulpitami, dającymi się otwierać i zamykać, których deski były wyżłobione literami i hieroglificzny-mi podpisami trzech pokoleń uczniów. Dom szkolny stał z dala od drogi; poza nim ciągnął się ciemny las sosnowy i strumień, do którego uczniowie i uczennice wstawiali rano swe butelki z mlekiem, aby pozostało do południa zimne i słodkie. 7 wielkim niepokojem wyprawiła Maryla Anię pierwszego eśnia do.szkoły. Ania była takim oryginalnym dzieckiem! kże się zgodzi z innymi? I jak potrafi zapanować podczas crodzin lekcji nad swą gadatliwością? " «je WSzystko poszło nadspodziewanie dobrze. Ania powróciła tego dnia rozpromieniona. _— Zdaje mi się, że polubię tę szkołę — oznajmiła na wstę-je _. Nauczyciel, co prawda, nie bardzo mi się podoba. Cały czas kręci wąsa i zerka na Prissy Andrews. Prissy jest już dorosła, wie Maryla. Ma lat szesnaście i przygotowuje się do zdania wstępnego egzaminu do królewskiej akademii w Char-lottetown w roku przyszłym. Tillie Boutler mówi, że nauczyciel jest śmiertelnie zakochany w Prissy. Ma ona śliczną cerę i wijące się ciemne włosy, które bardzo ładnie upina. Siedzi w ostatniej ławce i on tam często się przysiada... aby jej wy-Iłumaczyć lekcję, jak twierdzi. Ale Ruby Gillis mówi, że widziała, jak napisał jej coś na tabliczce, a gdy Prissy to przeczytała, zaczerwieniła się jak burak i zaczęła chichotać. Ruby mówi, że jest pewna, iż to nie tyczyło się wcale lekcji. — Aniu, nie waż mi się nigdy więcej mówić w ten sposób o twoim nauczycielu — rzekła Maryla surowo. — Nie uczęszczasz do szkoły dla krytykowania nauczyciela. Sądzę, że ciebie z pewnością potrafi czegoś nauczyć, a twoją rzeczą jest uważnie go słuchać. Proszę nigdy nie wracać do domu z podobnymi opowieściami. Stanowczo nie pozwalam na to. Mam nadzieją, że dobrze się zachowywałaś. — Bardzo dobrze — odpowiedziała Ania beztrosko. — Wcale nie było tak strasznie, jak sobie wyobrażałam. Siedziałam obok Diany. Ławka nasza stoi tuż przy oknie i możemy spoglądać na Jezioro Lśniących Wód. Jest wiele miłych dziewcząt w szkole, wiec podczas południowej pauzy bawiłyśmy Się znakomicie. Jak to przyjemnie, mieć tyle towarzyszek do zabawy! Rozumie się, że najwięcej ze wszystkich lubię i będę ubiła Dianę. Ubóstwiam Dianę.,Ale umiem daleko mniej niż inni. Wszyscy przechodzą piątą część „Wypisów", ja zaś Czuję się tym jakby upokorzona. Ale nikt z nich nie posiada takiej wyobraźni jak ja. Stwierdziłam to bardzo szyb-ko. Dziś miałyśmy czytanie, geografię, historię Kanady i dyk-tando. Pan Phillips powiedział, że moja ortografia jest potworna, i podniósł moją tabliczkę wysoko, aby wszyscy rnonu ją widzieć. Błędy były grubo podkreślone. Wstydziłam się bardzo. Marylu, ale czy to grzecznie postąpić w ten sposób z uczennicą, która przyszła po raz pierwszy? Ruby Gillis dała mi jabłko, a Zosia Sloane przesłała mi śliczną, czerwoną kartkę z napisem: „Czy mogę odwiedzić cię w domu?" Tillie Boutler zaś pozwoliła mi nosić swój pierścionek z paciorków przez całe popołudnie