Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Było pochmurno, księżyc widniał jedynie jako świetlista plamka za lotnymi obłokami, Linkeus przydał się więc kamratom. Wspiął się na dziób i zależnie od tego, czy okręt zanadto zbliżał się do brzegu (który dla innych stanowił tylko ścianę ciemności), czy też zbyt od niego oddalał, sygnalizował to Tyfisowi, pociągając raz albo dwa razy za sznurek trzymany w garści; drugi koniec sznurka przywiązali Tyfisowi do kolana. Wioślarze trzymali miarowe tempo, choć bez pomocy pieśni, i przez długie godziny posuwali się naprzód w milczeniu, nadal mając wiatr prosto w plecy. Tylko w jednym miejscu, w Przesmyku Dardańskim, Tyfis skierował okręt w środek nurtu, bo prąd był tam ponoć słabszy niż u brzegu. Wiosło Linkeusa przejął siwobrody krzepki Lapita, wtajemniczony z Wielkich Misteriów, co wsiadł na Argo na Samotrace: był to Polifem z Larysy, który poślubił siostrę Herkulesa i został skazany na dożywotnią banicję ze swego miasta, bo przypadkowo zabił nożem myśliwskim małą dziewczynkę. Herkules darzył go szacunkiem i miłością. O brzasku Argonauci znaleźli się opodal stromego przylądka Sestos; z tyłu leżała zatoczka o piaszczystej północnej plaży, a jej środek przecinał strumień. Po drugiej stronie wody rozciągała się niska zielona połać porośniętych trawą przybrzeżnych pagórków, obszar zwany Abydos. Wysiedli nad strumieniem i prostowali gnaty, jedni zbierając susz na ognisko, drudzy grając w barani skok. Jazon zamaskował figurę dziobową okrętu, to znaczy nałożył na głowę tryka inną, którą przywiózł ze sobą: łeb koński zrobiony ze sztywnej skóry pomalowanej na biało; Biała Bogini bowiem była figurą dziobową wszystkich statków, które kursowały z Kolchidy do Troi. Teraz, skoro się znaleźli o dobre trzysta stadiów za Troją i na wodach nie należących do Trojan, można ich było wziąć, sądził Jazon, za poddanych króla Ajetesa wracających do Kolchidy z wyprawy kupieckiej. Na Sestos, gdy już złożyli Amfitrycie postne ofiary z wdzięczności za jej pomoc, zdecydowali się odpocząć przez cały dzień i noc. Lecz wiatr zmienił się na północno-wschodni, z której to strony zwykle wieją wiatry na Hellesponcie, i dął potężnie przez dwa dni i dwie noce; nie mogli pojąć podróży aż do trzeciego rana, kiedy z powrotem odwrócił się na południowo-zachodni. Podczas całego pobytu na Sestos nikt ich nie niepokoił prócz małego pastuszka, lecz ten umknął jak zając, gdy zobaczył połyskliwą gromadę cudzoziemców, zostawiając na ich pastwę kilka owieczek. Sunęli gładko przez wąską cieśninę, trzymając się żółtawych urwisk Tracji i wieczór zastał ich już daleko na wodach Propontydy. Żeglowali całą noc bez przerwy, teraz wzdłuż przeciwległego brzegu, bo wiatr zmienił się na południowy. Długi Ankajos odebrał ster od Tyfisa, ów bowiem zasługiwał już na dłuższą drzemkę. – Gdzie jest nasze następne miejsce postoju? – zapytał zebranych Akastos, syn Peliasa. Herkules, który zabawiał się, skręcając bezmyślnie na kształt węża brązowy miecz Małego Ankajosa (bez pozwolenia), odpowiedział pierwszy. – O ile pamiętam – rzekł – jest taka duża skalista wyspa, zwana Wyspą Niedźwiedzią, niedaleko stąd, jakiś dzień żeglugi przy sprzyjającym wietrze. W gruncie rzeczy półwysep, a nie wyspa. Król to mój przyjaciel... jakże mu na imię? Zapomniałem, ale to naprawdę mój przyjaciel, wierzcie mi... i wybudował miasto na płaskim międzymorzu łączącym wyspę z lądem. Wśród wzgórz poza nim leży wielkie czyste jezioro, z którego w dół ku miastu wypływa strumień. Król Ajneus (tak ma na imię, no, oczywiście!) wypasa nad jeziorem i strumieniem mnóstwo tłustych owiec. Jego poddani to Dolionowie, rodzaj Achajów, którzy czczą boga Posejdona. Powita nas z otwartymi ramionami, nie wątpię. Jego dziedzina sięga daleko w głąb wzgórza za miastem i wzdłuż wybrzeża po obu stronach Wyspy Niedźwiedziej. Samą wyspę zamieszkują Pelazgowie. Ajneus wiecznie z nimi wojuje. Kiedy ostatnio odwiedzałem te strony, przeszedłem się na drugą stronę międzymorza i paru dla niego zabiłem. To rosłe draby i sprawiło mi wielką przyjemność rozbijać ich czaszki jedną o drugą, nieprawdaż, Hylasie kochany? O wiosłach i żaglu zrobili tego dnia ładny kawał drogi. Koło południa dojrzeli Wyspę Niedźwiedzią, z rzucającym się w oczy szczytem, górą Dindymon, i płynęli wzdłuż pobliskich pól uprawnych Dolionów. Żyzny pas wybrzeża pomału się zwężał i wzgórza porosłe niską dąbrową i poryte wąwozami zbiegły do samej wody. Tutaj, schroniwszy się do zatoczki, gdzie całą plażę pokrywały muszle, Argonauci zdjęli z dziobu konia, odsłaniając tryka, i postawili zapasowy biały żagiel zamiast ciemnego; potem płynęli dalej, aż dostrzegli bielone wapnem mury i kryte dachówką domy miasta, o którym opowiadał Herkules. Zwało się Kyzikos od swego założyciela – Kyzikosa, ojca Ajneusa. Bez obawy zarzucili kotwicę w przytulnym porcie, po czym Jazon wysłał herolda Echiona do pałacu, gdzie go przyjęto z wielkimi honorami i zapewniono, że wszyscy Argonauci, a zwłaszcza Herkules, będą na ziemiach Dolionów mile widziani tak długo, jak im się tylko spodoba tu pozostać. UCZTA WESELNA KRÓLA KYZIKOSA Argonauci dowiedzieli się, że król Ajneus umarł parę miesięcy temu, a jego starszy syn Kyzikos, mniej więcej rówieśnik Jazona, wstąpił po nim na tron. Kyzikos ożenił się właśnie z najpiękniejszą kobietą całej Azji. Na imię miała Klejte, była zaś córką króla Perkozjan, którego białomure miasto po trojańskiej stronie Hellespontu Argonauci minęli po drodze z Sestos. Ojciec Klejte, Merops, wcale nieskory dawać jej posag, co, jak powiadał, przypominałoby smarowanie miodem plastra miodu, bezczelnie ogłosił, że żaden mąż jej nie poślubi, zanim nie zobowiąże się płacić ciężkiej daniny, nałożonej ostatnio na Perkozjan przez Laomedonta z Troi. Kyzikos, który pewnego dnia, żeglując po cieśninie, przypadkiem ujrzał Klejte i od tej pory nie mógł zatrzeć w pamięci jej obrazu, rad nierad zapłacił daninę, a stanowiła ona nielichą sumkę w złotym piasku oraz bydle, i (co było naturalne u młodzieńca) uważał, że robi doskonały interes. Lecz jego brat Aleksander nazwał go rozrzutnikiem i nie przyjechał na wesele, tłumacząc się chorobą. Pewnie był zazdrosny. Akurat drugiego z pięciu dni przeznaczonych na uroczystości Argo zawinęła do portu