Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Jestem pewien - ciągnął profesor - że porażenie nerwu ustąpi. - Dlaczego właśnie oniemiała, a nie oślepła lub ogłuchła? - Jest śpiewaczką. Na strunach głosowych koncentrowała zawsze całą świadomą i podświadomą uwagę. - Jakże mam ją poznać? - Całkiem po prostu. Wstąp jutro przed pierwszą do kliniki. Przyjmę ją w twojej obecności. - I przedstawisz mnie jako lekarza? - Nie, jako swego przyjaciela. Sądzę, że najlepiej będzie, gdy dla waszego wzajemnego zbliżenia zaproponujesz nam, to znaczy jej i mnie, przejażdżkę samochodem. - Mój wóz jest dwuosobowy - zauważył Drucki. - Weźmiemy mój. Po drodze wysadzicie mnie na Dębowej, a sami pojedziecie dalej. Reszta należy do ciebie. - A jeżeli ona w ogóle nie zechce przestawać ze mną? - O, to nawet jest do przewidzenia ze względu na stan jej psychiki. Ze swojej strony zalecę jej przebywanie w twoim towarzystwie, a myślę, że taki wytrawny... uwodziciel, jak ty, da sobie radę: Zatem... Zgoda? - Zgoda - opuścił głowę Drucki. Profesor uścisnął jego rękę i pośpiesznie dodał: - Lecz o tym ani słowa doktorowi Kunoki! - Dobrze. Brunicki zamknął fotografię w biurku, poczęstował gościa papierosem i powiedział: - Poza tym, chciałem cię zapytać, czy nie obawiasz się, że jesteś śledzony? - O, to wykluczone. Z jakiej racji?! - Więc mógłbyś też zająć się dostarczeniem nam nowej pacjentki? - Tam, do diabła! - zaklął Drucki. - Jak mam to rozumieć? Odmawiasz? - Nie odmawiam, do licha, tylko, czy nie uważasz, że wkrótce zmuszony będę porzucić wszelkie własne sprawy?! Brunicki pokiwał się w fotelu: - No, oczywiście, nie nalegam, byś się z tym śpieszył, chociaż doktor Kunoki gwałtownie potrzebuje nowej pacjentki, gdyż chodzi o bardzo ważną kontrolę pewnego eksperymentu. Powiedziałem też, że mógłbyś się tym zająć. Może się przecież zdarzyć, że zaobserwujesz potrzebny obiekt. - No, może się zdarzyć - niechętnie bąknął Drucki, rozgniatając niedopałek w popielniczce. - O to też chodzi... Zatem, doktorze - zwrócił się do wchodzącego Japończyka - pan Winkler podjął się wyszukania nam młodej blondynki. - Jeżeli pan taki uprzejmy - dorzucił doktor - wolałbym, by nie była szczupła. Drucki zaśmiał się sucho: - Możecie ją utuczyć, do stu piorunów! Chcieli go zatrzymać na obiedzie, lecz był tak zniechęcony do obu, że podziękował i odmówił. Zresztą, dopiero dziś przeprowadził się w Aleję Szucha i chciał jeszcze szczegółowiej zająć się urządzeniem mieszkania, gdyż o siódmej miał po raz pierwszy przyjąć u siebie Alicję. Poza tym wypadało wpaść bodaj na kwadrans do Załkindów, z którymi od dnia procesu nie widział się wcale. Pojechał na Nowolipie. Luby nie było w domu. Spotkał go Borys z kompresem na głowie. - Znowu powróciły mi te nieznośne migreny, kapitanie - narzekał - chcą mnie wysłać do jakiegoś francuskiego kurortu, ale przecież nawet marzyć o tym nie mogę, bo komuż powierzyłbym swoje interesy? Dziś rodzonemu bratu ufać nie można. - Nie potrzeba przesadzać, Jack, ma pan swoich dyrektorów, adwokatów... - Ba... Jest jeden człowiek, któremu w zupełności ufam, ale... - Ale ja też wyjeżdżam na lato - uratował się Drucki. - Właśnie - westchnął Załkind. - Zresztą i tak nie miałbym odwagi kapitana prosić po tym szpasie morfinowym... Ale... Wie pan, że chyba Luba miała rację, że była tam kobieta. - Owszem, miała. - To kapitan już wie? - Wiem. Załkind zagwizdał: - Przez te baby to nic dobrego człowieka nie spotka - powiedział sentencjonalnie. - Czy pan to mówi z myślą o Lubie? - zażartował Drucki. - Skądże - żachnął się Załkind. - Luba to anioł. Jak ona będzie żałowała, że nie było jej w domu, ale może zaraz nadejdzie... Wyjrzał oknem. - Niestety - Drucki wstał. - Muszę iść. Mam teraz wiele ważnych spraw na głowie i czasu ani za grosz. - Interesy, kapitanie? - zaciekawił się Załkind. - Gdzież tam... Takie, trochę... osobiste historie. Serwus. Ukłony dla pani Luby. Jak będę miał wolną chwilę, wpadnę znowu. Aha... Przeprowadziłem się. Na Aleję Szucha. - Dlaczego? - Dość miałem życia hotelowego. Starzeję się, Jack, co? - No! No! - niedowierzająco mruknął gospodarz, zamykając za nim drzwi. Po drodze Drucki wstąpił do kwiaciarni i kazał przysłać dużo róż i goździków. Wpadł do najbliższego baru na lekką przekąskę i pojechał do domu. - Do domu - zaśmiał się - chyba do końca życia nie będę wiedział, co znaczy słowo "dom", własny dom, prawdziwy dom. A jednak chciał, by jego mieszkanie zrobiło na Alicji wrażenie domu