Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Jak prawdziwy somalijski żołnierz wolał patrzeć wprost w otchłań swego serca. Nie znał innego sposobu na odkupienie dzieciństwa. Śmierć Lazara - Łazarzu, wstań – wołała Anna pochylona nad martwym ciałem przybranego syna. Rzucił jej współczujące spojrzenie, - nie pij – szepnął - nie pij, bo żal... Pragnął ocalić ten chybotliwy płomyk dobroci. - Synu – szlochała – wróć... Lecz Lazar był już daleko. Za oceanem krwi. W objęciach swojej Czarnej Matki. 1997 Wyśnione życie aniołów Przebudzenie pierwsze - Nie chcę cię budzić, Marie – napisała Isa odchodząc. - Śnij i bądź szczęśliwa każdego dnia, o każdej godzinie. Nie zdążyła zamknąć za sobą drzwi: głuchy łoskot uderzającego o beton ciała obwieścił przebudzenie. Przebudzenie drugie „Czułam się całkiem złączona z innymi – czytała Isa, trzymając na kolanach Dziennik Sabriny. - Może to ten wiatr na plaży tak nas ze sobą splątał...” 19 Dobitny dziewczęcy głos odmierzał słowo po słowie, uważne oczy wypatrywały oznak przebudzenia. Powieki śpiącej drgnęły, nikły blask przebiegł po czole. Głos nadal odmierzał słowa. Może tamten nadmorski wiatr złączył je ze sobą: życie ze śmiercią, śmierć z życiem? Lecz Isa odeszła: nie chciała spojrzeć w oczy przebudzonej. 1999 Powrót Głowy umarłych podpływały niby omszałe barki, na krawędzi czaił się cień ojca - Charona, lecz wbita w żyłę igła kruszyła skamieniałość krwi. „Nie czas – zaszemrały zjawy i cień zniknął, a one odpłynęły niesione tajemnym nurtem. Kropla po kropli sączył się do szpitalnej sali świt – podsuwała mi go kubkiem ciepła jak zorza poranna siostra. 1999 Barabasz Dla Para Lagerkvista - „Uwolnili złoczyńcę - - myślał zdumiony Barabasz – a skazali niewinnego...” Miast oddalić się od miejsca kaźni, szedł za obrazem Człowieka, którego śmierć ocaliła mu życie. W jego czarnym jak zepsuty owoc 20 sercu kiełkowały ziarna przedziwnego siewu. Szedł na Golgotę, gdzie oto słowo stawało się chlebem. Urzeczony światłem i mocą szedł potem dalej i dalej... Aż dotarł do swojej golgoty. Konając na krzyżu oddał Mu ducha – po raz pierwszy w życiu szczęśliwy. w styczniu 2001 OPOWIADANIA SZOK Przywieziono ją w szoku. Była nieprzytomna i krzyczała tak, że wkrótce wszystkie pacjentki oddziału ponakrywały głowy kołdrami i poduszkami. Podobno od miesiąca trwała w tym stanie budzącym litość i trwogę, aż lekarze w szpitalu położniczym rozłożyli ręce i wysłali ją do kliniki chorób nerwowych. Dziecko urodziło się zdrowe i całe, tylko matka oszalała... Odebrali jej więc noworodka i przysłali ją tu, do nas, na kurację. Joanna krzyczała tak, jakby chciała zakrzyczeć się na śmierć. Mówili: szok porodowy, jakby to cokolwiek wyjaśniało. Powtarzali tę formułę, jakby byli wtajemniczeni, a przecież nie znaczyła ona nic. Może tylko oswajała tę straszność. Pozwalała jej bytować wśród nas, przerażonych, na prawach obywatelstwa. Kryłyśmy się więc przed krzykiem Joanny, gdzie się dało: chore z separatek – w separatkach, chore z sali ogólnej – pod kołdrami i poduszkami, lekarze – w swych dźwiękoszczelnych gabinetach, pielęgniarki... Tylko one nie miały gdzie się ukryć, nie mogły uchylić się przed krzykiem, musiały wychodzić mu naprzeciw, być przy nim, czuwać nad nim, słuchać go... Koić, uśmierzać. Pielęgniarki krążyły nad Joanną jak gołębice. Szalona reagowała na nie, cichła i szeptała: siostro, siostrooo, siostrooooo... Magdalena, doświadczona i dobrotliwa okularnica, najbardziej lubiana przez pacjentki, przesiadywała u Joanny godzinami, podejmując najbardziej niedorzeczne rozmowy, byle nawiązać kontakt. Ale i ją w końcu zmógł krzyk. Minęły trzy dni z Joanną – dni, które przeżyłyśmy w dziwnym odrętwieniu – przyszła sobota, niedziela. Wiele pacjentek otrzymało przepustki do domu, ja – jako terapeutka na stażu – dostałam pierwsze dwa wolne dni. Półtorej doby ulgi... Opuściłam szpital w piątek po południu, aby wrócić w niedzielę wieczorem na nocny dyżur. Miałam nadzieję, że gdy zamknę za sobą szpitalne drzwi – zamknę też krzyk szalonej w miejscu, do którego należał. Ale tak się nie stało. Wyszedł ze mną i był wszędzie, gdzie byłam. Był już we mnie. Poruszył struny krzyku w mojej duszy i teraz ja także krzyczałam, choć nikt tego nie słyszał. Trzymałam go na uwięzi. Nie zdołał się uwolnić, tak jak krzyk Joanny, i nie zawładnął mną. Krzyk szalonej był potężniejszy niż ona. Rozerwał więzy, pozbawił ją władzy nad sobą. Obnażył i rzucił na pastwę cudzych uszu i oczu. Ale uszy te i oczy cofnęły się przed nagością Joanny i zwróciły ku nagościom własnym. Te liczne zdumione, wstrząśnięte i zawstydzone oczy nie wzięły Joanny pod pręgierz, nie zlin- 21 czowały jej – one z nagości zaczęły czerpać siłę potrzebną sobie. Joanna krzycząca na cały oddział nie była sama – były z nią wszystkie krzyki ukryte pod kołdrami i poduszkami szpitalnych łóżek. Misterium trwało przez kilka dni i kilka nocy. Aż opadła z sił Joanna, posnęły wyczerpane słuchaczki. Oddział ucichł. Zrobiło się pusto. Martwo