Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Rzymska dyscyplina była nieugięta, kary surowe. Trzy czwarte ludności Cesarstwa stanowili niewolnicy. 463 Okazanie choć trochę pobłażliwości wobec ich przewinień mogłoby stanowić zachętę do spiskowania i buntu. Każdy, kto urodził się wolnym Rzymianinem, żył w niebezpieczeń- stwie, wyczulony na najmniejsze bodaj oznaki buntow- niczych nastrojów. Najlepszym sposobem, żeby zdławić nieposłuszeństwo — o wiele skuteczniejszym niż więzienie — były kary cielesne wymierzane publicznie. Dlatego więc brutalne biczowanie młodego Galilejczyka nie zrobiłoby na prokonsulu większego wrażenia niż wszystkie inne takie chłosty, jakie widywał na lądzie i na morzu w całym Cesarstwie, gdyby nie to, że ofiarą padł tym razem człowiek dziwny, niepospolity, człowiek, którego należało traktować godnie, uwięzić, być może stracić, ale nie bić. Mencjusz poprawił poduszkę pod głową i zabronił sobie myśleć o Galilejczyku. Nie jego problem, nie jego rzecz — trzeba się przespać. Tylko że cała ta sprawa w przed- stawicielstwie Galilei wymaga wyjaśnienia. Sąd zaczął sprawować motłoch, nie mający cienia szacunku dla niepo- radnego sędziego, a ów sędzia hańbiąc się tylko usiłował dogodzić rozwrzeszczanej hołocie, która pojmała człowieka bez nakazu, nawet bez podstaw po temu, gdyż nie było oskarżenia wysuniętego przez jakiekolwiek uznane władze, wystąpiła więc w imieniu swoim własnym, czyli niczyim. Jasne, że Piłat, na pewno poinformowany o tak gorszącym podeptaniu sprawiedliwości, woli się trzymać od tego z daleka. Ale to znów nie licuje z reputacją Poncjusza Piłata, szanującego się prefekta. Żaden namiestnik nie mógłby przymknąć oczu na bezczelne kpiny z prawa. Jedynie pod jakimś bardzo mocnym zakulisowym naciskiem gburowaty prokurator Judei zdecydowałby się zachować postawę bierną i dopuścić, by te zamieszki rozpętały się na dobre. Taka linia postępowania jest dla każdego przed- stawiciela rzymskiej władzy drogą wiodącą do upadku. Już świtało. Zirytowany Mencjusz wygłaszając apostrofę do wszystkich bogów, ponieważ do żadnego specjalnie nie miał nabożeństwa, wstał, ubrał się i cicho zszedł na tyły czworokątnego dziedzińca. Minął oddzielone żywopłotem małe atrium i wszedł do ogrodu różanego, ciągnącego się prawie pod sam wysoki mur wokół zajazdu. Róże jaśniały 464 w łagodnym blasku świtania. O kilka kroków przed nim szedł powoli jakiś szczupły młody chłopak w wystrzępionej odzieży. Zamiast ustąpić mu z drogi, obszarpaniec odwrócił się i czekał, wyciągając brudną rękę po jałmużnę. Mencjusz zachichotał. — Może byś mnie zmylił swoimi łachmanami — powie dział — cóż, kiedy wiedziałem, że jesteś tu w mieście. Co to ma znaczyć, Woldi, podobno sprzedałeś konia Anty- pasowi i pracujesz w jego stajniach? — Przejdźmy za te krzewy — powiedział Woldi. — Nie trzeba, żeby ktoś nas zobaczył razem. Mam bardzo mało czasu. — Dobrze. Mów szybko. Będę słuchał. Co to wszystko znaczy? Woldi wyjaśnił: — Wiedziałem od Aulusa, gdzie się zatrzymałeś, Menc- juszu. — Spodziewałem się, że przyjdziesz. — Wiesz, co się działo tej nocy w przedstawicielstwie? Motłoch omal nie zburzył budynku. Antypas jest okropnie przerażony, nic zresztą dziwnego. Wybiera się za godzinę z powrotem do Tyberiady. Postarał się, żeby mały oddział konnicy z twierdzy w Kafarnaum eskortował jego karawanę. On będzie jechał na swoim koniu, ja mam pojechać na Dariku. — Ale chyba aż do Tyberiady z nim nie dojedziesz? — wtrącił Mencjusz z porozumiewawczym uśmiechem. — Chyba nie. Rozbójnicy czatują w górach Samarii. Mogą rzucić się na nas. Eskorta nieduża. Ktoś może ucierpi... a ja może będę szukał schronienia... pospiesznie. Jaką podróż planujesz, Mencjuszu? — Przyjechałem tutaj, żeby doręczyć ważny list jednemu z przyjezdnych legatów. Załatwię to dziś rano. Potem jadę konno do Joppy, gdzie jest mój statek. Poczekamy tam na ciebie. — Macie miejsce w ładowni dla Darika? — Oczywiście... Ale myślałem, że sprzedałeś Darika tetrarsze