Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Obecnie był to już tylko stromy tunel, który umożliwił pewne wyhamowanie impetu. Stopniowy spadek wyrównywał się, choć podłoże cały czas było irytująco pozbawione smaku. Flint wyhamował łagodnie na samym dole. Przeleciał niemały dystans, lecz ostatecznie nie wyrządził sobie krzywdy. Wszystko w porządku, ostrzeżenie u wejścia spełniło swoją rolę. Ścigający go nie ruszą za nim na oślep - chyba że jest tu jakieś inne wyjście. Nie - pamięć jego nosiciela wzbudzona dramatycznym upadkiem podpowiedziała, że przybysze zawsze używali tego właśnie otworu, wychodzili zaś inną, też jednokierunkową trasą, zamykając w ten sposób pełne koło. Była to wiedza powszechnie dostępna, jemu również - gdyby tylko wiedział, w które miejsce umysłu zajrzeć. Dlatego też nie chciał już więcej działać na oślep, bez dokładnego rozpoznania pamięci. Kolejna pułapka mogła się bowiem okazać dużo bardziej niebezpieczna. Kiedyś będzie musiał poszukać sposobu obejścia wstępnej blokady informacji. Dotychczas całe jego zachowanie przypominało wysiłki w celu natychmiastowego przyswojenia sobie wszystkich reguł nowej, niebywale skomplikowanej gry lub pogryzienia orzecha tak dużego, że nie mógł zamknąć ust, a nawet włożyć go do nich. Z tym, że na razie nie posiadał w ogóle ust. Gdyby istniał jakiś stenograficzny zapis, system natychmiastowego pojmowania... ale w takim przypadku Llyana Falowiec z pewnością wykorzystałaby go unikając romantycznej pułapki, w jaką wpędził ją Flint. Może więc brak takiego kompendium bardziej dotąd pomógł mu, niż zaszkodził. Przybył - właśnie, dokąd? Pamięć jego nosiciela nie potrafiła tu pomóc; to ciało nigdy nie było wewnątrz świątyni tarotystów. Nie dlatego, by stanowiła ona jakąś szczególną tajemnicę; po prostu tak jak wpadnięcie do głębokiego dołu czy nocleg w nawiedzonej pieczarze, było to doświadczenie, bez którego swobodnie można się obejść. Tarotyzm, który trafił tu przypadkowo - był nazwą kultu, systemu wierzeń, jak usłyszał kiedyś na Ziemi. Podstawą tego kultu było twierdzenie, iż wszelkie wyobrażenia boskości są słuszne. Owa koncepcja tu wyrażona była smakiem, a mimo to nie można jej było nie rozpoznać ze względu na symbol u wejścia do świątyni. Pierwszym kluczem w talii jest błazen - głupiec. Flint powinien był natychmiast sobie wszystko skojarzyć, gdyż wiedzę tę posiadł już w swej ludzkiej pamięci. Jaką korzyść może wyciągnąć z dokopywania się do pogmatwanych zakamarków mózgu nosiciela, skoro pomija swój własny? Ale skąd, na galaktykę, wziął się tutaj tarotyzm? Ludzka religia u Polarian? Nie istniały przecież prawie żadne kontakty, szczególnie między ośrodkami kulturalnymi Sfer. Wprawdzie na planecie Etamina, Najdalszej - w ojczyźnie Flinta leżącej na pograniczu obu sfer - ludzie i Polarianie współżyli ze sobą przyjaźnie, ale tarotyzm jeszcze tam nie dotarł. Zatem jak...? Nieoczekiwanie stanęła przed nim ciemna sylwetka Polarianina. Flint nie spostrzegł jego nadejścia. Prawdopodobnie był on tu cały czas, ale dopiero teraz, w narastającym świetle, wyłonił się z cienia. Tego właśnie Flintowi brakowało: ostrego, bezpośredniego widzenia dwojga ludzkich oczu, które trudno było zwieść. Wrażliwość Polarian na światło była w większości przypadków wystarczająca, lecz w trudniejszych warunkach bezużyteczna. Ciało to bowiem orientowało się głównie smakiem, a wzrok, dotyk i słuch miały znaczenie drugorzędne. - Jestem Hierofantem - odezwała się istota. - Jaki jest twój Znak? Flint przyłożył kulkę do własnej skóry. Pamięć nosiciela była pusta; nie mogła w niczym pomóc. - Nie rozumiem. - To jest Świątynia Zrozumienia - odrzekł Hierofant. - Czy pragniesz, by twoja tożsamość jądrowa stała się jawna, czy ukryta? - Ukryta - rzekł Flint. Nie chciał zdradzać przed kapłanem swego pochodzenia ani celu misji. - Spytajmy zatem Arkana o twój Znak - twój symbol. W rzeczywistości wyboru dokonasz sam, choć pozornie na ślepo; żaden znak prócz właściwego nie będzie odpowiedni dla twej aury Kirliana. Aura Kirliana! Jak dużo wie Hierofant? - Wiem niewiele; święte księgi wiedzą dużo - odpowiedział Hierofant. - Nie trwóż się, nie uczynimy ci nic złego; nie zatrzymamy cię ani nie będziemy ci się naprzykrzać. Chcemy ci tylko udzielić pomocy, po którą przybyłeś. - Trafiłem tutaj w poszukiwaniu samotności, możliwości zbadania swego umysłu - odparł Flint. Tyle mógł powiedzieć bezpiecznie. - Doskonale. Zatem potasuj symbole taroka... Jak pozbawione rąk stworzenie może cokolwiek potasować? Ponieważ jednak odnosiło się to do codziennych czynności manipulacyjnych, pamięć nosiciela dostarczyła natychmiast odpowiedzi. Uruchomił ogonem mechaniczny tasownik znajdujący się obok, na podwyższeniu. Skrętami kulki spowodował, że drukowane karty w oświetlonej komorze mieszały się i mieszały, aż w końcu ich układ stał się całkowicie przypadkowy. Wtedy wskazał na chybił trafił, dotykając innego przycisku. Karta wyskoczyła i odwróciła się, pokazując swój symbol. Potoczył po niej kulką. Przedstawiała samotnego Polarianina trzymającego wyciągniętym ogonem lampę, której źródłem blasku była gwiazda. Z pozoru prosta figura - a jednak obok widział równoległy symbol: jeden płynący plemnik. Zadanie Flinta polegało na dostarczeniu tajnych informacji obcym Sferom - wieści, które przeobrażą owe Sfery, a jednocześnie umożliwią im znaczne rozprzestrzenienie swych wpływów i połączenie się w galaktyczną unię. Był właśnie owym maleńkim plemnikiem zmierzającym do olbrzymiego jaja każdej ze Sfery, by zapłodnić je w sposób szczególny. Jego wiedzą był blask gwiazdy - słabo widocznej z powodu odległości, lecz o wielkim znaczeniu