Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. Sparks spojrzał w dół, na kryjące się w mrokach wypukłości miasta, na leżące za nim morze. Wpatrywał się w ciemne zwierciadło wody, szukając w nim oznak życia, wymownych ruchów mogących oznaczać pływające mery. Ale powierzchnia oceanu była spokojna i z tej oddali nie dostrzegał w niej żadnych zakłóceń. Gdy wreszcie zdołał się oderwać od morza i nieba, ujrzał czekającą na jego wzrok komnatę. Zaścielał ją dywan zszyty ze skór pfall, hodowanych przez Zimackich koczowników przemierzających niegościnne góry poza miastem. Moon niepewnie posuwała się wiekowym kobiercem, jej bose stopy tonęły w sierści jak w nawianym śniegu. Sparks również zaczął powoli krążyć po pokoju, przypatrując się tej stronie życia Arienrhod, której nigdy nie widział. Obejrzał bukiecik zeschłych kwiatów schowanych pod szklanym kloszem. Były tak stare, że straciły całą barwę, nie potrafił rozpoznać, na jakiej roślinie zakwitły. Dotknął lalki w znoszonych szatach, oślepłej na jedno oko z dziecięcej miłości, teraz w zapomnieniu porastającej kurzem. Na tym samym małym, malowanym stoliku tłoczyły się i inne rzeczy - kruche pamiątki dzieciństwa spędzonego pod koniec poprzedniego Wielkiego Lata. Arienrhod urodziła siew świecie bardzo podobnym do tego, jaki pamiętał z młodości swojej i Moon. Ale potem przybyli pozaziemcy; dziewczyna została Królową Śniegu i zaczęła brać wodę życia. Pozostała młoda przez sto pięćdziesiąt lat Zimy, niezmienna, choć niestała, aż wreszcie przekształciła się w kobietę, jaką znał. Arienrhod mówiła mu po wielokroć, że przypomina jej rzeczy, które zagubiła, wspomnienia niemal już utracone. Uważał te słowa za kłamstwa, takie same jak wiele innych słyszanych od niej. Teraz patrzył na opuszczone pamiątki na stoliku, głoszące milczące świadectwo prawdy wyznania; wreszcie odwrócił się od nich plecami. Gdy spojrzał na Moon, trzymała właśnie w dłoni jakąś biżuterię: srebrny wisiorek na srebrnym łańcuszku, z klejnotem skupiającym w swym środku światło. - To solia - powiedział ze zdziwieniem. Nigdy nie widział, by Arienrhod nosiła ten naszyjnik, choć musiał być bardzo kosztowny, może nie podobał się jej. Zaczął się zastanawiać, co robi w jej prywatnym gabinecie, a nie wśród pozostałej biżuterii. Moon spojrzała na Sparksa i odłożyła wisiorek na blat stołu. Sparks podszedł powoli do lustra w ozdobnej ramie, stojącego samotnie na innym stole. Mógłby to być kącik próżności, w którym Arienrhod wpatrywała się w swe odbicie, upewniając się, że po stu pięćdziesięciu latach zażywania wody życia nie uległo najmniejszym zmianom, gdyby nie płytka dotykowa u podstawy zwierciadła - sterownik pozaziemskiego urządzenia elektronicznego, które całkowicie zmieniało przeznaczenie srebrzystej tafli. Sparks uzmysłowił sobie z wstrząsem, że ta odosobniona komnata stanowiła serce systemu szpiegowskiego, dzięki któremu Arienrhod wiedziała, co się dzieje w całym mieście, mogła wyprzedzać o krok mających nad nią przewagę pozaziemców... zabawiała się podglądaniem prywatnego życia jej wrogów, własnych dostojników, a nawet ludzi jej najbliższych i najbardziej przez to bezbronnych.. to stąd obserwowała, jak piętro niżej w lustrzanym pokoju kochał się z Moon... Odwrócił się od swego nagle zasmuconego odbicia. - Moon - powiedział z trudem - tu nigdy nie zdołamy zapomnieć, zacząć od początku. Musimy się oderwać od wszystkich tych - wspomnień. Nigdy nie dadzą nam spokoju. Wiem, że nie możemy wrócić na Neith, ale dlaczego musimy pozostawać tutaj? Znajdźmy coś innego... jeszcze przed porodem. Moon spojrzała na niego. Otworzyła usta, lecz nic nie powiedziała. Wyciągała coś przed siebie, a po jej oczach widać było, że nie słyszała męża. Sparks wziął kostkę i ujrzał w niej hologram dziecka, małej dziewczynki otulonej zgrzebnymi swetrami i nieprzemakalną kurtką wyspiarzy, o białych jak mleko włosach... o znanej mu twarzy. Dziecko zostało uchwycone w chwili radosnego, ciągłego śmiechu, tkwiło tak uwięzione, niezmienne na zawsze. - To ja - powiedziała Moon łamiącym się głosem