Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Ile mamy czasu? - Zgromadzenie eksponatów powinno zająć wam jakieś dwa tygodnie - wyjaśnił. - I jeszcze jakieś dwa na prace koncepcyjne, ustawianie gablotek i rozkładanie w nich zawartości... - zamyślił się na chwilę. - W Polsce nie mamy niestety dzienników z zapiskami sławnej uczonej, dlatego też jeden z panów pojedzie do Francji; wystawię oczywiście oficjalne pismo. Może uda się coś pożyczyć. Ponoć gdzieś w Polsce znajdował się jeden notatnik z wzorami fizycznymi oprawiony w brązową skórę... Gdyby udało się go odnaleźć... Może być w naszych zbiorach. - Oczywiście - kiwnąłem głową. Pożegnaliśmy się i wyszliśmy. - Wydawałoby się, że to miły i kompetentny człowiek - powiedział w zadumie szef, gdy kroczyliśmy korytarzem - ale jest w nim coś takiego... - pstryknął palcami. - Słyszałem, że odszedł z jakichś służb specjalnych i trafił do naszego ministerstwa - dodałem. - Ciekawe zadanie. Spojrzał na mnie lekko zaskoczony. - Ciekawe? - zdziwił się. - W zasadzie czysta rutyna... - Nie - pokręciłem głową. - Gdyby to miała być czysta rutyna, nie skierowałby do tej pracy nas. Pamięta pan, jak dyrektor Marczak wysłał pana do niesamowitego dworu? Też akcja rutynowa - zorganizować muzeum. A tymczasem okazało się, że faktyczne zadanie było zupełnie inne, o czym sam pan nie wiedział... - Sądzisz więc? - Podejrzewam, że gromadzenie pamiątek i organizacja wystawy to tylko przykrywka. A faktycznym celem... - ...jest odnalezienie notatnika, o którym wspomniał ot tak, mimochodem! - Być może mam paranoję, ale... Milczał długą chwilę rozważając wszystkie za i przeciw. - Sądzę, że masz rację - powiedział wreszcie. - Tylko pytanie, po co komu zeszyt sprzed stu lat? - Dowiemy się, jeśli uda się go znaleźć - wzruszyłem ramionami. - A zatem poszukajmy. *** Na świecie są tysiące kolekcjonerów gromadzących autografy sławnych ludzi. Oczywiście zbieracze ci dzielą się na kilka różnych kategorii. Najniżej w hierarchii są licealistki, które z notesikami latają na koncerty, by zdobywać wpisy swoich idoli, na drugim biegunie poważni milionerzy, potrafiący wyłożyć pół miliona dolarów za list Lincolna czy Goethego. Czy kogoś z tej grupy mogły zainteresować pisma słynnej polskiej uczonej? Nie mogłem tego wykluczyć. Rękopisy sprzedaje się na aukcjach. Handlują nimi też najpoważniejsze antykwariaty. Nabywcami, obok bogatych biznesmenów, bywają wielkie zachodnie biblioteki, fundacje, muzea... Różne są ich późniejsze losy. Zdarza się, że przepadają bez śladu, czasem jednak prywatni właściciele przekazują swoje zbiory w depozyt placówkom naukowym... Z archiwum przywiozłem sobie na wózku dwieście osiemdziesiąt sześć katalogów aukcyjnych i zagłębiłem się w lekturze. Gdy przystępowałem do pracy, była dziesiąta. Gdy kończyłem, dochodziła pierwsza w nocy. Natrafiłem na ślady jedenastu listów Skłodowskiej sprzedanych w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Krok kolejny. Odszukałem w Internecie adresy wszystkich siedmiu domów aukcyjnych, przez które te dokumenty przeszły. Do każdego napisałem uprzejmy list po angielsku z zapytaniem, czy mógłbym uzyskać jakieś namiary na nabywców, i czy dysponują kserokopiami lub mikrofilmami, bo chciałbym skopiować te dokumenty. Rozesłałem meile w świat i zapadłszy w fotel zdrzemnąłem się. Nie było sensu wracać do domu. ROZDZIAŁ DRUGI LOT DO SZWECJI • ZAMACH NA AUTOSTRADZIE • AUKCJA RĘKOPISÓW • SPOTYKAM MICHAIŁA • DYPLOMATA - KOLEKCJONER Obudziłem się o ósmej rano. Wszystko mnie bolało. Pstryknąłem myszą wyłączając wygaszacz ekranu. Na moje listy przyszła tylko jedna odpowiedź. Ze Szwecji. Spojrzałem w panice na zegarek, a potem wywołałem rozkład lotów samolotów. Wezwałem taksówkę i dopiero potem zadzwoniłem do szefa. - Co się stało? - zapytał - W Sztokholmie na aukcji idzie dziś pod młotek list Skłodowskiej do Alberta Einsteina! - wypaliłem. - Żebyśmy wiedzieli dzień wcześniej... - Zdążę. Aukcja jest o czternastej, a o dziesiątej mam samolot. - Świetnie. Ja o szesnastej lecę do Paryża. Trzymam kciuki. Zgadamy się po powrocie. Rozłączyłem się i pobiegłem na dół. Taksówka stała już przed bramą ministerstwa. *** Mroźny wiatr owiał mi twarz, gdy wychodziłem z budynku portu lotniczego. Rozejrzałem się w poszukiwaniu stacji metra, ale nie wypatrzyłem jej nigdzie. Za daleko. Lotnisko Arlanda jest oddalone o 45 km od Sztokholmu. Spojrzałem na zegarek. Za mało czasu, by jechać autobusem lub pociągiem. Zdecydowałem się na taksówkę. Biorąc pod uwagę upiorne ceny tutejszej komunikacji miejskiej, dodatkowe kilkadziesiąt koron nie stanowiło poważnego wydatku. Postój miałem tuz przed nosem