Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Dzieje się dużo. Zgłosił się sprawca. Poddał się. Mamy go. - Tylko tyle? - Niestety, postawił warunki. Mamy siedzieć cicho, jak coś się zacznie dziać w dawnej czerwonej strefie, albo dostaniemy znowu po nosie. - To coś poważnego? - Nie jesteśmy pewni. Wygląda na to, że to ma coś wspólnego z wojskiem. - Ich nowy szef? - Chyba nie. To raczej reakcja na jego wybór, niż jego robota. - Rozumiem. - Zdaje się, że polecenie wyszło z tego studia telewizyjnego, które namierzyliśmy. Są na to dowody. Szef pozwolił nam się tam trochę rozejrzeć, jak sobie załatwimy koncesję. Posadziłem nad tym Lowella. Hood stanął pod palmą. A więc prezydent pozwolił wysłać do Sankt Petersburga zespół Iglica, a prawnik Centrum, Lowell Coffey II miał na to uzyskać zgodę komisji wywiadu w Kongresie. To będzie ciężkie zadanie. Spojrzał na zegarek. - Mike, spróbuję wrócić najbliższym samolotem. - Daj spokój - odparł Rodgers. - Będzie jeszcze czas i na to. Jak coś się zacznie dziać, wyślę po ciebie śmigłowiec z Sacramento, który podrzuci cię do bazy March i stamtąd przylecisz tutaj. Hood spojrzał na dzieci. Jutro mieli jechać na wycieczkę do Magna Studio. Poza tym Mike miał rację. Do March było stąd pół godziny śmigłowcem, a stamtąd wojskowym samolotem dostanie się do Waszyngtonu w pięć godzin. Ale z drugiej strony, przysięgał robić co do niego należy, a była to robota, czy raczej brzemię odpowiedzialności, którego nie chciał i nie mógł przerzucać na cudze barki. Serce biło mu szybko. Hood wiedział dlaczego. Już pompowało więcej krwi do nóg, które poniosą go do samolotu. - Pogadam z Sharon - powiedział do Mike'a. - Ona cię zabije - odparł Rodgers. - Daj spokój, Paul. Weź głęboki wdech, przebiegnij się dookoła parkingu i wyluzuj się. Damy sobie z tym radę. - Dzięki, ale już się zdecydowałem. Dziękuję za wiadomości, o szczegółach pogadamy wkrótce. - Pewnie - zrezygnowanym głosem odezwał się Rodgers. Hood wyłączył i złożył telefon, ważąc go w otwartej dłoni. Sharon go zabije, to pewne, a dzieciaki będą bardzo zawiedzione. Alex tak chciał usiąść wraz z nim do partii Teknophage w rzeczywistości wirtualnej. Jezu, dlaczego nic na tym świecie nie może być proste? - Bo wtedy między ludźmi nic by się nie działo - odpowiedział sam sobie półgłosem - i życie byłoby nudne. Z drugiej strony akurat w tej chwili chętnie by się ponudził. Właśnie po to przyjechał do Los Angeles z rodziną. - Cześć, tato, idziesz do nas? - krzyknęła jego córka Harleigh, gdy podszedł do basenu. - Akurat, kapuściana głowo - zgasił ją jej brat, Alexander. - Nie widzisz, że ma w ręku telefon? - Nic nie widzę na tę odległość bez okularów, głąbie - odparła. Sharon przestała opryskiwać się wodą z nimi i podpłynęła do brzegu. Na twarzy miała wypisane, że już wie, co się zaraz stanie. - Chodźcie tutaj - odezwała się do dzieci. - Tatuś chyba chciał wam coś powiedzieć. - Muszę wracać - Hood nie silił się na przemówienia. - Wiecie, co się dzisiaj stało. Nie możemy tego tak po prostu odpuścić. - Oni chcą, żeby tatuś nakopał im w tyłek - przetłumaczył słowa ojca Alex. - Cicho sza - powiedział dyrektor Centrum. - Pamiętaj, wróg... - Czuwa - dokończył dziesięciolatek i zanurkował. Jego dwunastoletnia siostra próbowała wykorzystać sytuację i przytopić go, ale Alex zdołał się wymknąć. Sharon nie mówiła nic, tylko patrzyła na męża. - A bez ciebie - odezwała się w końcu - nie da się tego zrobić? - Pewnie by się dało. - No to niech się da. - Nie mogę na to pozwolić - powiedział Hood. Popatrzył pod nogi, a potem w bok, starając się nie patrzeć jej w oczy. - Przepraszam. Zadzwonię później. Wstał i zawołał coś na pożegnanie do dzieci, które z tej okazji przerwały na chwilę zażartą walkę akurat na tak długo, by zdążyć pomachać mu ręką. - Przywieźcie mi koszulkę z Teknophage - poprosił. - Przywieziemy - obiecał Alex. Odwrócił się, by odejść. - Paul - powiedziała Sharon. Zatrzymał się i obejrzał. - Wiem, że to dla ciebie trudne, i że ja ci tego nie ułatwiam, ale potrzebujemy cię. Zwłaszcza Alexander. Cały dzień będzie jutro mówił, że to by się tacie spodobało, tamto by się tacie spodobało. Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce będziesz ponosić konsekwencje swojej nieobecności